Hej. Piszę te słowa trzy tygodnie
wcześniej niż zostaną zamieszczone. Prawdopodobnie zmienią się
jeszcze trzysta razy. Może nie. Post ten jest nie związany z
tematyką, która Was najbardziej interesuje, dlatego nie zdziwię
się jeśli go ominiecie, jednak ja potrzebuję tego bloga, zwłaszcza
teraz. Nawet jeśli nikt tego nie przeczyta... Nawet chyba będzie
lepiej...
Jest 15 marzec. Nienawidzę tego dnia z
całego serca. Od 6 lat nienawidzę marca. Podejrzewam, że gdyby nie
ten marzec, śmierć Michaela nie bolałaby mnie tak bardzo rok
później... Nienawidzę tego uczucia. Czuję, że muszę coś
napisać, a nie wiem co i jak. W ogóle siedzę i ryczę. A to
dopiero ma być za trzy tygodnie. Wiecie, że 6 lat temu też była
sobota? Wieczorem leciała „Niania”, a po niej miała być
komedia „Sposób na teściową”, którą chciałam obejrzeć,
jednak widziałam go dopiero rok później. 6 lat temu była
słoneczna pogoda, było na tyle ciepło, że wystarczyła w miarę
cienka kurtka wiosenna, ale wieczorem i tak był lekki mrozik.
Szczerze powiedziawszy nie pamiętam jaka była pogoda dzień
wcześniej, ani dzień później. Ale mam wrażenie, że były burze,
klęski żywiołowe i ogólnie świat przestał istnieć. Dla mnie,
na bardzo długo... Tak kręce się teraz wokół tematu, który
najbardziej mi ciąży, ale naprawdę nie potrafię pisać o tym o
czym chcę, mimo że minęło te 6 lat. Pamiętam, że wtedy miałam
i tak dziwny okres, bo przechodziłam nie tyle przez bunt nastoletni
co przez wyimaginowane problemy piętnastolatki. Właściwie to za 12
dni już szestnastolatki. Wydawało mi się wtedy, że świat jest
okropny, mam depresję jakiej nie widział świat i ogólnie życie
jest tak bardzo niesprawiedliwe. Myliłam się.
Oh, jak bardzo się myliłam.
I właśnie 15 marca, w sobotę
dowiedziałam się, że świat się skończył.
Wiecie, wychowywali mnie dziadkowie.
Nie dlatego, że rodzice mnie porzucili, nie żyją czy ktoś mnie im
odebrał. Moi rodzice są wspaniali, żyją i mają się świetnie.
Po prostu tak wyszło. Tak było wygodniej. No, po prostu. Na
weekendy normalne dzieciaki jeździły do dziadków, ja – do
rodziców. Wtedy też byłam u rodziców. Czekałyśmy z siostrą na
koleny odcinek niani Frani. Podczas przerwy zadzwoniłam do jednej z
najważniejszych osób na świecie, przynajmniej dla mnie. Babcia też
chciała obejrzeć tą durną komedię, która miała być po
serialu. Miałam jej przypomnieć żeby włączyła. Obudziłam ją.
Powiedziała, że dobrze, bo nie zaśpi. Ale jakby co to mam ściągnąć
ten film, jak zaśnie to obejrzymy razem w poniedziałek. Nigdy mi
się do końca nie pobrał. Kurcze. Miałyście kiedyś takie
uczucie, że musicie coś komuś powiedzieć teraz, natychmiast?
Takie nie wiadomo skąd. Ale musi być wypowiedziane już, tak jakby
zaraz miał się skończyć świat? Ja po rozłączeniu się miałam
takie dziwne wrażenie. Nigdy nie miałam z tym takiego problemu.
Zawsze na koniec rozmowy padało „ Do zobaczenia” i tyle. Teraz
padło podobnie, „do jutra”. Jutro miałam wracać. Ale ja miałam
wrażenie, że muszę Jej powiedzieć, że Ją kocham. Nie
zadzwoniłam, nie chciałam Jej męczyć. Nie powiedziałam Jej tego.
Nienawidzę marca. Tak bardzo tego miesiąca nienawidzę...
Powiedziała „do jutra”. Nie
dotrzymała słowa. Pierwszy raz.
Nienawidzę siebie, bo nie powiedziałam
Jej tego. Ani wtedy przez telefon. Ani parę godzin później jak
żegnałam się z Nią. Ani trzy dni później gdy widziałam Ją
ostatni raz zanim kilku facetów zamknęło drewnianą skrzynię z
Nią w środku. Nie wiem dlaczego. Za każdym razem chciałam to
zrobić i za każdym razem było „coś”.
Jeśli wcześniej myślałam, że mam
depresję, to teraz wiem, że był to tylko mój wymysł, chęć
zwrócenia na siebie uwagi. Prawdziwa depresja trwała prawie dwa
lata po tym zdarzeniu. Nie potrafię opisać tego, co się wtedy
działo. Wiem, że nie życzę takiego stanu nikomu. Co roku jak
zbliża się jesień, boję się, że znów wpadnę w taki stan...
walczę z całych sił, żeby do tego nie doszło, tak samo jak
walczyłam, żeby z tego wyjść. Wtedy zaczęłam pisać. To mi
pomogło. Do tej pory mam swój internetowy pamiętnik z tamtego
okresu, ale nie potrafię do tego wracać. Ta notka jest pierwszą od
4 lat na ten temat. Myślałam, że będzie mi łatwiej, ale nie
jest. Wiem, że każdego z nas to czeka, ale napawdę nie życzę
nikomu utraty bliskiej osoby.
Czy na chwilę obecną mam jakieś
marzenie? Mam.
To samo, niezmiennie od wielu lat, o
którym Babci też mówiłam, jeszcze przed tym wszystkim.
Chcę żyć jeden dzień krócej od
wszystkich, których kocham, żeby być z nimi jak najdłużej, ale
żeby ich nie stracić. Wiem, że to nie możliwe, zwłaszcza, że
tych osób jest sporo. I to mnie właśnie najbardziej przeraża, że
stracę kogoś bliskiego. To nie ciemności boję się najbardziej...
nie pająków. Boję się śmierci. Śmierci bliskich mi osób...
Pisałam to trzy tygodnie temu. Na
początku napisałam, że do 15 marca pewnie to kilka razy zmienię.
Teraz wiem, że nie dam rady. Musiałabym to przeczytać, a nie
jestem w stanie. Samo napisanie tego kosztowało mnie bardzo wiele.
Myślałam, że poczuję się lepiej, ale chyba nie potrafię. Nie
wiem jeszce czy to dodam. Czy będę Was tym zamęczać. W końcu to
tylko moje durne przemyślenia, nie związane z blogiem...
Jeśli to dodam, to chciałabym Wam
jeszcze napisać, że życzę Wam, żebyście nigdy przez nic
podobnego nie musiały przechodzić... To chyba tyle. Przepraszam.
Edit.
Jestem Wioletta Kornelia Irena
Irena, po najważniejszej osobie. Po mojej największej idolce. Po mojej Irence.
Edit.
Jestem Wioletta Kornelia Irena
Irena, po najważniejszej osobie. Po mojej największej idolce. Po mojej Irence.
Siedzę i płaczę. Nie dość, że Twoje wyznanie mnie poruszyło, to na wierzch wyszły wszystkie moje demony, choć wiem, że nie miałaś takiego zamiaru. Autosugestia to chlernie durna rzecz. Chyba potrafię sobie wyobrazić co czujesz. U mnie jest z tą różnicą, że moja mama przechodziła przez ciężką chorobę i lekarze nie dawali jej wielkich szans na przeżycie. Też popadłam w depresję i nawet rodzina zaprowadziła mnie do specjalisty, ale to i tak nic nie dało. Nie chciałam się do nikogo odzywać. Nie potrafiłam nawet opisać co się we mnie działo. Całe dnie spędzałam w szpitalu, przy mamie. Widok jej takiej słabej i zmiezerniałej wcale mi nie pomagał, ale czułam, że muszę być przy niej. Po prostu nie mogłam być gdzie indziej. Przez ponad miesiąc nie chodziłam do szkoły. Nie mogłam. Po jakimś czasie mnie nakłoniono, ale ja nie zachowaywałam się jak żywy człowiek. Tacie też było niezwykle ciężko. Może nawet ciężej niż mi. W końcu przyszedł czas na operację i albo wtę, ale w drugą stronę. Mogła zakończyć się sukcesem, albo wielką klęską. Pamiętam, że całą noc przesiedziałam jak na szpilkach, borykając się z najczarniejszymi myślami. Co jak następnego dnia już jej nie będzie? Co ja wtedy zrobię? Jak ja sobie bez niej poradzę? To było niezwykle trudne. Tata zamknął się w sypialni i słyszałam jak płakał i się modlił. A ja zwolna traciłam nadzieję.
OdpowiedzUsuńOd tego zdarzenia minęły 4 lata. Operacja się powiodła i moja najkochańsza mama żyje i ma się dobrze, choć nie dało się uniknąć pewnych skutków choroby. Nakłoniłaś mnie do zwierzenia się, mimo, że to jest trudne i pewnie to jest pierwszee i ostatnie moje publiczne wyznanie. Chcę Ci jeszcze powiedzieć, że wspieram Cię całym duchem. Wiem jakie to jest bolesne. Ja siedziałam w takim stanie przez ponad rok. Przez cały przebieg choroby. I proszę, nie przepraszaj za to, że musiałaś się komuś wygadać. Taką miałaś potrzebę i jest to zrozumiałe.
Ja mam za sobą już trzy pogrzeby bliskich mi osób. Najgorszy był ten pierwszy, bo najbardziej niespodziewany. I żałuję bardzo wielu rzeczy, których nie zdążyłam powiedzieć i zrobić. Bardzo boję się tego co kiedyś nastanie, bo wiem, że jeszcze niejeden pogrzeb bliskiej osoby mnie czeka.
OdpowiedzUsuńRównież miałam czas, który wspominam jako najgorszy (jak do tej pory, tfu). Chodziłam do psychiatry, psychologa, brałam garści psychotropów, męczyły mnie różne natręctwa i nerwice. Potrafiłam nieraz obudzić się w nocy i przejść cały dom sprawdzając, czy aby na pewno wszyscy jesteśmy cali, zdrowi i bezpieczni. Albo dzwonić w czasie szkoły do rodziców, żeby tylko odebrali, żebym wiedziała, że nic im nie jest. To było straszne, potworne.
Teraz mam to za sobą i staram się do tego nie wracać i cieszyć się tym, co jest. Każdy chyba ma taki miesiąc/dzień którego nie cierpi, bo ma z nim związane przykre wspomnienia. I zgadzam się z powyższym komentarzem - nie przepraszaj, bo to normalne.
Trzymaj się i nie pozwól, żeby te wszystkie zmory powracały.
Hej zapraszam na http://thejacksonsanamericandream.blog.pl/ bo tam nowa notka
OdpowiedzUsuńMike
Hej zapraszam do mnie na nn http://thejacksonsanamericandream.blog.pl/
OdpowiedzUsuńHej zapraszam na http://michael-and-lisa-stories.blogspot.com/ to jest nasz nowy blog.
OdpowiedzUsuń