środa, 26 lutego 2014

Miniaturkowa pierdoła #1

Siema!
Dawno mnie nie było i w ogóle, ale już się nie będę więcej tłumaczyć, bo jeszcze się pogrążam. W ramach przeprosin dodaję dzisiaj TO. "Miniaturkową pierdołę" numer jeden. Jest to miniaturka. Taka pierdoła. Mogą się pojawiać często - jak mam głupawkę, albo jest jakaś szczególna okazja, jak dzisiaj.
Chciałabym Wam z całego serca podziękować za te ponad tysiąc wejść. Motywujecie mnie tym strasznie. Wiem, że mam dla kogo pisać. Wiem, że ktoś tu wchodzi. Wiem, że jesteście. Nabitych zostało do dzisiaj też 91 komentarzy. Niektóre są też moje, bo tutaj nie da się niestety wyłączyć liczenia swoich, ale za nie również chciałabym Wam podziękować. Cieszę się, że jesteście, naprawdę!
_____________________________________________________________________________
Siedziałam spokojnie wieczorem na kanapie, popijając gorącą czekoladę i czytając notatki na egzamin, gdy nagle drzwi do pokoju otwarły się i uderzyły rykoszetem w ścianę, a w progu stał ciemnowłosy mężczyzna z taką miną,że od razu do głowy przyszły mi same najgorsze myśli. Wstałam i podeszłam powoli do mężczyzny zaniepokojona jednak on stał dalej, blady na twarzy i wpatrywał się w przestrzeń nie zwracając na mnie zupełnie uwagi. Nie żebym była kimś ważnym, ale cholera to się jeszcze nie zdarzało, żeby mnie tak ignorował!

- Boże, Michael co się stało?! - wrzasnęłam tak, że z pewnością obudziłam całą okolicę.
 Mężczyzna spojrzał w końcu na mnie nieprzytomnym wzrokiem i uśmiechnął się blado.

- Miałem ponad tysiąc wejść... - wyszeptał. Spojrzałam na niego jak na człowieka chorego umysłowo.

- Jakie tysiąc? O czym ty za przeproszeniem pierdzielisz?

- Na bloga, rozumiesz? Ponad tysiąc! - zaczął mówić z każdą chwilą głośniej z rosnącym przejęciem.

- Znowu wciągałeś coś, co ci Slash podsunął pod nos? Tyle razy ci mówiłam żebyś od tego ćpuna nawet cukierka nie brał, bo znając jego to pewnie jakieś tabletki gwałtu czy jeszcze coś innego! - zdenerwowałam się nie na żarty i zaczęłam dokładnie zaglądać w oczy Michaela.
Mężczyzna zaczął cicho chichotać, a po chwili rżał już jak koń z astmą. Dusząc się ze śmiechu opowiedział mi dokładnie o co chodzi.

- Kornelia, Nelly, Nelluś słuchaj, bo ja bloga założyłem. Z opowiadaniami.

- O czym niby? - spytałam, patrząc na niego jak na uciekiniera z wariatkowa. Mike zarumienił się i wymamrotał coś pod nosem. - Co mówisz? Nie zrozumiałam...

- O mnie. I fankach. Wymyślonych oczywiście, ale wiesz... wielka miłość i te sprawy... - powiedział czerwieniąc się jeszcze bardziej, a ja w tym momencie nie wyrobiłam. Parsknęłam śmiechem tak mocno, że straciłam równowagę i po chwili znalazłam się na dywanie.

- I co? Piszesz opowiadanie... - zachichotałam - … o sobie i tych fankach. I co? Podpisujesz się „Wasz kochany Michaelek”? - parsknęłam.

- Nie... Głupia jesteś. Invincible jestem. - powiedział, po czym dodał cicho – Irene Invincible... - w tym momencie nie wyrobiłam już zupełnie.

- Michael, ty stary koniu! Nie masz co robić? To BOOM zrób. Wróć do fanów, bo widzę, że już ci porządnie odwala na tej twojej emeryturce. Zamiast udawać, że nie żyjesz i bawić się w „blogerkę” wziąłbyś się za koncertowanie. Sama chętnie bym to zobaczyła!

- Wiesz, że nie mogę... poza tym... mam już ponad tysiąc wejść rozumiesz? Rozwijam się! Biznesy robię!

- Chyba sam sobie w kółko wchodzić na tego bloga, żeby tyle tego nabić.

- Wiesz co, ty to nic nie rozumiesz! - krzyknął Michael i wyszedł z pokoju. W progu odwrócił się jeszcze na chwilę, żeby pokazać mi język, a następnie podskakując poszedł w nieznanym mi kierunku.

Pisarz od siedmiu boleści...
_____________________________________________________________________________

Powstało to w połowie dzisiaj w autobusie, a w połowie w pracy. Chyba byłam za bardzo przyćpana smrodem z popcornic, albo solą do popcornu, że takie rzeczy mi wpadały do głowy, no ale cóż zrobić. :)

poniedziałek, 24 lutego 2014

Eh...

Zaczęłam nadrabiać Wasze blogi, a jest co nadrabiać, bo nie leniuchowałyście tak jak ja. Przy okazji sprawdziłam fejsa. Nie czytam zazwyczaj bardzo dokładnie wszystkich postów, zwłaszcza dodawanych przez Annie Rice, bo zazwyczaj po prostu mam zbyt dużego lenia żeby skupiać się na tym, żeby zrozumieć co autorka miała na myśli, a jednak dzisiaj czytałam dokładnie i... no szok. Nie wiem czy jest tutaj ktoś równie stary jak ja, pamiętający jeszcze Pogromców Duchów? Jak tak, to pewnie pamiętacie jednego z nich, takiego chudego gostka w okularach, który można powiedzieć wśród nich wszystkich był "mózgiem". Doktorek. Grał go Harold Ramis. Nie powiem, żebym była nie wiadomo jak wielką fanką samego aktora, ale jeśli chodzi o film, to pomimo, że nie było to jakieś wielkie dzieło, mam do niego ogromny sentyment. Nie wiem czy słyszałyście/czytałyście/czy cokolwiek, ale dzisiaj aktor zmarł, po długiej walce z chorobą. Powiem Wam, że strasznie nie lubię takich wiadomości, co jest przecież zrozumiałe, nikt nie lubi. Ale jeszcze te 10-15 lat temu, jak słuchałam, że ktoś znany nie żyje to rzadko zdarzało się, że była to osoba mi na tyle znana żebym jakoś mocniej to przeżywała, podczas gdy dorośli rozmawiali, dzielili się swoimi wspomnieniami o danej osobie i tak dalej ja myślałam "no kurcze zdarza się, każdego to przecież czeka". Ale z drugiej strony sama przecież miałam znanych ludzi, których ceniłam, podziwiałam czy choćby tylko po prostu znałam i lubiłam. I kiedyś tak siedziałam i zastanawiałam się, a co będzie jeśli spotka to kogoś, do kogo ja byłam przywiązana. A przecież spotka to na pewno, jak wspomniałam, przecież czeka to każdego z nas! Ale stwierdziłam, że wtedy pewnie będę już stara, pomarszczona, a najprawdopodobniej sama już będę na łożu śmierci. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam, kto z tych "znanych i cenionych" przeze mnie pierwszy odszedł z tego świata. W każdym bądź razie, w pewnym momencie zaczęli odchodzić właśnie ludzie, których znali nie tylko moi rodzice, czy dziadkowie, ale ja też. Ale byli ludzie, którzy byli dla mnie nieśmiertelni, pomimo, że to nie możliwe. Do tej grupy na pewno należała moja rodzina (teraz, niestety wiem, że to nieprawda), moi idole. Z rzeczywistością zderzyłam się przed moimi szesnastymi urodzinami. Rok 2008 był moją bramą do rzeczywistości, szarej, brudnej i znienawidzonej przez którą przeszłam i już nie mam jak wrócić. Nie jestem jeszcze aż tak stara, ani pomarszczona. Nawet z tego co się orientuję, nie stoję jeszcze jedną nogą w grobie (mam przynajmniej taką nadzieję!), a już odchodzą ludzie, na których temat ja również mam coś do powiedzenia, jak moi rodzice te 15 lat temu. Których twórczość mogę wymienić. Których kojarzę z twarzy/głosu/działalności. Trochę ta dzisiejsza notka poplątana, ale nie lubię śmierci, bez znaczenia w jakim wieku dopada. Pomimo, że nie byłam wielką fanką pana Harolda jest mi teraz smutno i wolałabym żeby to się nie zdarzyło. Ale jak już pisałam... każdego to czeka.



Nie wiem co jeszcze mogę napisać, jak to zakończyć...

Może po prostu.
Ja będę pamiętać. A w sercach swoich fanów Harold Ramis będzie wiecznie żywy.

Pamiętajcie, że jest to też wspominanie myśli 6-10 latki, która w głowie miała zabawę i muzykę, a nie filozoficzne rozmyślania, więc nie wszystko jest takie jakie powinno. A i napisane jest wszystko chaotycznie, bo nie przemyślane i pisane pod wpływem obecnie ogarniających mnie emocji.

sobota, 22 lutego 2014

Miśki moje najukochańsze!

Wiem, wiem. Jestem okropna dalej mnie nie ma. Ale ja chwilowo NIE O TYM. 
Jak wiecie, jestem szaloną studentką. Obecnie wybieramy tematy pracy licencjackiej. Mam propozycję (z profesorką na to wpadłyśmy) "Aspekt działań charytatywnych w muzyce", jak się pewnie domyślacie będę się opierać przede wszystkim na Michaelu. Temat, jakikolwiek, związany  z Michaelem jest dla mnie idealny, dlatego mam też do Was takie pytanie, może mnie wspomożecie i macie jakieś inne problemy muzyczne, dziennikarskie, związane z Michaelem, które mogłabym przedstawić profesorce 15 marca jako potencjalne tematy? Bo szczerze powiedziawszy ja jestem obecnie wypruta z pomysłów :D

Czekam na propozycje!



I w pracy mam przeprowadzić "badania" i możecie być pewne, że Was jeszcze trochę wykorzystam! :D


Co do opowiadania. Jako, że zaczął się semestr czwarty i co weekend praktycznie spędzam dwanaście godzin na uczelni w tym na (nudnych) wykładach, więc opowiadanie powoli się rodzi, nie jestem pewna kiedy będzie, ale naprawdę staram się jak najszybciej (ale też w miarę ciekawie) je stworzyć.



Pamiętajcie, że Was kocham! I najpóźniej jutro już na sto procent zacznę nadrabiać Wasze notki, których jestem strasznie ciekawa!





P.S. zdałam egzamin, joł!

wtorek, 11 lutego 2014

Przepraszam.

Hej Wam.
Wiem, jestem okropna, miałam wrócić za dwa dni, miałam w sobotę dodać nową część, ale... nie ma jej jeszcze. Nawet w głowie średnio się układa, więc nie wiem kiedy będzie następna. Na te dwa dni co wyjechałam, byłam w sprawie pracy. Dostałam ją co mnie cieszy, chociaż nie tak jak bym chciała, ponieważ jest to tylko taka do załatania dziury jaka się wytworzyła w moim budżecie na szkołę. Co oznacza, że po robocie wracam padnięta i najchętniej przez trzy dni bym spała a dostaję za to grosze. Ale póki nic innego nie znajdę muszę się z tym męczyć. No i za tydzień mam ostatni (mam nadzieję) egzamin i muszę się za niego wziąć. A jako, że ostatnio mam trochę stresów... ciężko mi to idzie, bo wkręciłam się w anime, które oglądałam jak jeszcze chodziłam do gimnazjum, czyli było to za czasów kamienia łupanego jak to mówi mój tata. Wasze blogi też będę nadrabiać dopiero w przyszłym tygodniu, a jak dobrze pójdzie to w weekend. Ostatni mój wolny weekend. Teraz mam same zmiany podczas których w pracy siedzę od 15 do północy albo i dłużej więc z tym czasem jest naprawdę krucho nawet pisanie w nocy już nie bardzo wchodzi w grę, ale OBIECUJĘ to Wam, że nadrobię Wasze notki jak najszybciej i zacznę pisać nową notkę choćby w drodze do i z pracy. Ale odwiedzam Was regularnie, naprawdę. Wasze nowe notki mam nawet pootwierane w kartach na przeglądarce. Tylko nie mam kiedy się za nie zabrać. Czytałam na raty, ale to bez sensu. No dobra. Już przestaję się tłumaczyć, bo to jest do niczego. Jeszcze raz przepraszam.





L.O.V.E.


sobota, 1 lutego 2014

Uciekinierka 2.

Siemka. Dzisiejszy rozdział... no nie jestem z niego zadowolona. Coś jest z nim nie tak. Pisałam go, kasowałam, przepisywałam od nowa, poprawiałam, kasowałam. Eh. Ale obiecałam, że będę wstawiać rozdziały w miarę regularnie i chyba będą to soboty więc oto on. Miłego czytania :)

_______________________________________________________________________________

Podczas gdy Wayne odwoził dziewczynkę do domu, Michael snuł się po swojej posiadłości nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Pomimo, że znał tę małą od kilkunastu godzin, teraz gdy jej zabrakło czuł ogromną pustkę. Przez tą chwilkę tyle radości wniosła do jego domu...

Wayne przyjechał po dwóch godzinach, z dobrym humorem i wręczył Michaelowi skrawek papieru z numerem telefonu do matki dziewczynki. Mrugnął przy tym zawadiacko i ze śmiechem dodał, że mamuśka jest całkiem niezła.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Michael zostałby właśnie bez szefa ochrony. Nie dość, że denerwowało go takie przedmiotowe traktowanie kobiet, to jeszcze Wayne wspomniał o kobiecie na którą Jackson wciąż był jeszcze wściekły za brak odpowiedzialności.

Jeszcze mu nie przeszło gdy drzwi do jego domu otworzyły się nagle i stanął w nich człowiek bez twarzy. Czy też raczej z twarzą przysłoniętą grzywą czarnych loków. Jego przybycie zaanonsował gęsty dym z papierosów unoszący się wszędzie oraz przekleństwa, które było słychać jeszcze zanim w ogóle dostał się na werandę.

- Slash. Tyle razy cię prosiłem nie krzycz, nie przeklinaj i na litość boską, błagam nie pal w tym domu! - powiedział zdenerwowany Mike patrząc na przyjaciela złowrogo.

- Mike coś ty taki groźny dzisiaj? Laska cię kurwa rzuciła czy ki chuj? - spytał gitarzysta niewiele robiąc sobie z próśb przyjaciela.

Michael zrezygnował z nawracania rockmana po tym gdy ten odpalił kolejnego papierosa, złapał gosposię za tyłek i rzucił kilkoma przekleństwami jakby zastępował nimi znaki interpunkcyjne.
-Kurwa, misiek! Wiem jak poprawić ci twój zjebany humor! - krzyknął uradowany gitarzysta i pociągnął zdezorientowanego Michaela za ramię do samochodu - porywam cię dzisiaj do klubu. Zabawimy się kurwa.
Podczas jazdy Michael nie myślał o tym co go czeka tylko czy z jego małą przyjaciółką wszystko w porządku. Czy ma opiekę? Czy już śpi? Czy przytula ulubionego misia? Czy jest szczęśliwa?
Nim się zorientował dojechali na miejsce. Mike wysiadł z samochodu i ruszył za kudłatym przyjacielem. Pierwszy raz dał się wyciągnąć w takie miejsce rezygnując tym samym z nagrywania nowej piosenki. Weszli do środka w którym panował półmrok. Michael rozglądał się niepewnie w oczekiwaniu na napaść ze strony fanów, jednak Slash uspokoił go, że jest to klub wyłącznie dla vipów i nie musi się niczym martwić tyko czuć się swobodnie i dobrze bawić.

Slash pognał prosto do baru. Czuł się jak u siebie i od razu zapomniał o Michaelu. Pognał przed podest z rurą, łasy na widoki ponętnych kobiet tańczących w skąpych strojach. Michael tymczasem zamówił sok i usiadł przy stoliku przyjaciela spoglądając wszędzie byle tylko nie na dziewczynę tańczącą przed nim. Czuł się zażenowany i chciał iść gdzie indziej, ale czuł, że Saul tak szybko nie zrezygnuje ze swojej rozrywki. W tym momencie dziewczyna zakończyła swój pokaz zostając jedynie w samej bieliźnie. Ruszyła za scenę wśród okrzyków napalonych mężczyzn.


~*~

Irene podczas swojego numeru zauważyła kiwającego w jej stronę szefa. Wiedziała, że po zakończeniu będzie musiała się do niego zgłosić. Oczekiwała nagany za jej ostatnią nieobecność, jednak to co miał jej do powiedzenia zwaliło ją z nóg.

- Irene, czas na twój popisowy numer. Mamy gościa specjalnego, może znasz, Saul Hudson. Zażyczył sobie ciebie. I powiedział, że to ma być coś poza numerem na rurze. Chce mieć widowisko i ty masz mu je dać.

- Spike, ale przecież nic nie jest gotowe, skąd niby mam wziąć układ?! - zapytała zdenerwowana.

- Wymyśl coś, wierzę w ciebie. I pamiętaj, że masz mnie nie zawieźć. Twoja ostatnia nieobecność sporo mnie kosztowała, ten biznesmen był nie zadowolony, że to nie ty występowałaś. - odpowiedział spokojnie Spike i zapalił papierosa.

- Przecież wiesz, że to nie zależało ode mnie! Zaginęła moja córka, a ja miałam spokojnie przyjść do tego burdelu i rozbierać się przed jakimś napalonym fagasem? - warknęła dziewczyna. - Poza tym zabawny jesteś, przecież wynajęty przez ciebie choreograf siedzi już nad numerem specjalnym od tygodnia, a ty mi karzesz wymyślić coś na poczekaniu? W ciągu pięciu minut mam mieć dobry numeR? - zapytała wściekła.

- Tak. Dokładniej to w ciągu dwóch. Zaraz zaczynasz. Czegoś potrzebujesz? - zapytał niewinnym głosem.
Irene zmierzyła wściekłym wzrokiem swojego szefa. Miała dość tej roboty, ale wiedziała, że nie może sobie pozwolić na jej stratę.

- Daj mi krzesło i...

~*~

W klubie nagle przygasły światła. Z głośników wypłynęło Sweet Dreams. Na podwyższeniu rozbłysło światło punktowe, podest spowiła mgła. Światło oświetlało postać w czarnym garniturze i fedorze. Miała ona spuszczoną głowę i lekko dotykała opuszkami palców rondo kapelusza. Osoba stojąca tam podniosła nagle głowę tak, że Michael mógł zobaczyć jej twarz. Była to ta sama kobieta, która przed chwilą wyczyniała cuda ze swoim ciałem na rurze. Miała mocny makijaż, lekko rozchylone usta i wciąż trzymała brzeg kapelusza patrząc przed siebie. Gdy do jego uszy dobiegły pierwsze słowa piosenki dziewczyna powolnym krokiem zaczęła iść w ich stronę, do brzegu wąskiej sceny gdzie stało czarne krzesło. Przy końcu dziewczyna stanęła blisko ich stolika poruszając się zmysłowo w rytm muzyki i rozpinając przy tym marynarkę. Michael wpatrywał się w rozgrywającą się przed nim scenę oniemiały. Dziewczyna w tym czasie zaczęła szybkimi ruchami rozchylać marynarkę ukazując białą koszulę i czerwony krawat spływający wzdłuż jej ciała. Po chwili zaczęła ją ściągać, jednak w pewnym momencie jakby zrezygnowała i zamiast tego zaczęła rozpinać zamek w spodniach. Następnie tę czynność także porzuciła, schyliła się łapiąc je w połowie nogawek i pociągnęła mocno zostając w samych kabaretkach spod których widać było czarną bieliznę. Michael poczuł, że się czerwieni i odwrócił wzrok. Spojrzał na Slash'a, który bez oporów przyglądał się w połowie roznegliżowanej kobiecie uśmiechając się lubieżnie. Jednak zainteresowanie występem było silniejsze i zawstydzony wbrew sobie z powrotem skierował wzrok na podwyższenie na nieznajomą. Dziewczyna w tym czasie zdążyła odwrócić się tyłem i zmierzała powolnym krokiem w kierunku krzesła, które złapała i zaciągnęła za sobą na środek podestu, stanęła obok niego i powolnymi ruchami pozbyła się w końcu marynarki, którą odrzuciła w stronę najbliższych stolików, a następnie w przeciwnym kierunku odrzuciła fedorę zostając jedynie w białej koszuli i krawacie zawiązanym na szyi.
Koszula, którą miała na sobie była za duża i sięgała jej do połowy ud, co na siedzących wokół sceny mężczyzn działało bardziej niż gdyby była całkiem naga. Dziewczyna wykonała obrót po czym kucnęła, a uwolnione spod kapelusza kasztanowe fale zasłoniły jej twarz, jednak po chwili podniosła głowę i spojrzała wprost w oczy zszokowanego Michaela. Dziewczyna po chwili podniosła się tylko po to, aby następnie usiąść na przyciągniętym przez siebie wcześniej krześle. Złożyła ręce na kolanach i zaczęła na przemian rozszerzać i składać nogi przed sobą. W następnym momencie wstała i idąc znów w stronę końca sceny zaczęła gwałtownymi ruchami rozwiązywać krawat, który następnie skręciła w dłoniach i zarzuciła na szyję Slasha przyciągając go do siebie. Michael przez chwilę myślał, że dziewczyna pocałuje gitarzystę, jednak po paru sekundach odepchnęła zadowolonego Slash'a z powrotem na jego miejsce z taką siłą, że przewrócił łokciem szklankę z drinkiem. Dziewczyna zrobiła zmysłowy obrót i ruszyła ponownie w kierunku porzuconego krzesła sunąc na kolanach, przez co dawała tym samym niezły widok mijanym mężczyznom...
Kiedy w końcu dotarła na miejsce znalazła się przy krześle. Podpierając się na nim uniosła się i stanęła za nim okrakiem opierając się brzuchem o brzeg oparcia. Następnie ustawiła krzesło stabilnie na scenie przechylając się do przodu i robiąc w powietrzu szpagat, by po chwili opuścić nogi na siedzenie i odwrócić się ponownie twarzą do widowni. Słysząc krzyki mężczyzn zachęcające do dalszego tańca ruszyła ponownie w kierunku końca podwyższenia rozpinając powoli guziki swojej białej koszuli, która po chwili podzieliła los wcześniejszych części garderoby, lądując gdzieś pośród widowni. Michael odwrócił szybko zawstydzony wzrok gdy dziewczyna została w skąpej bieliźnie. W tym momencie jednej z widzów nie wytrzymał napięcia i wtargnął na scenę łapiąc dziewczynę w pasie, co skończyło się wymierzeniem siarczystego policzka i jej krzykiem.

~*~

- Bez dotykania ty dupku! - krzyknęła Irene trzaskając faceta w policzek po czym ruszyła szybkim krokiem w kierunku garderoby zalewając się łzami. Nienawidziła tej pracy jednak ona dawała jej możliwość dobrego zarobku jednocześnie bez rezygnacji ze studiów i opieki nad córką..

Ochrona zajęła się już facetem. Spike widzący wszystko zza kulis kazał gościa wyrzucić. Jeśli chodziłoby o inną dziewczynę to wiedział, że ta poradziłaby sobie sama, a interwencja ochrony byłaby ostatecznością jeśli facet byłby zbyt natrętny. Jeśli chodziło jednak o Irene... Spike znał jej przeszłość, wiedział, że taka sytuacja z tą dziewczyną może nie tyle skończyć się źle dla niej co dla faceta, który wtargnął na scenę. Dziewczyna w takich sytuacjach była nieprzewidywalna. Chęć ochrony siebie przejmowała nad nią kontrolę i nie zwracała uwagi czy to co robi jest rozsądne czy nie. Spike oczywiście nie martwił się konsekwencjami tylko o to, że pobity przez dziewczynę facet więcej nie wróci do klubu i nie wyda swoich pieniędzy w jego barze. A gdyby zażądał zwolnienia dziewczyny... nie mógł tego zrobić, była najlepsza i to właśnie dla niej przychodziła tu większość tych facetów. Była jego kopalnią pieniędzy.

Nie jest to zwykły klub nocny do którego przychodzi się zaspokoić swoje żądze. W tym klubie chodzi wyłącznie o dobry alkohol, miłe towarzystwo i przyjemne widoki. Nie przychodzi się tu dla dzikich orgii na zapleczu. Tu liczy się taniec za który dziewczyny dostają od podpitych kolesi nie małe pieniądze... Nie należy oddawać kury znoszącej złote jajka, prawda? Na szczęście mógł być pewien, że dziewczyna sama również nie zrezygnuje. Miała małe dziecko i za dużo obowiązków żeby pozwolić sobie na rzucenie jakby nie patrzeć dobrze płatnej pracy...

_____________________________________________________________________________\

Jeszcze raz chciałabym Wam podziękować za to, że jesteście i że jest Was coraz więcej. To jest naprawdę motywujące, jednak z drugiej strony czuję się beznadziejnie dodając takie niedorobione rozdziały.

Nie wiem po co, ale mam stronkę na fejsie, jeśli chcecie to możecie polubić, jak coś się tam ruszy to ułatwi mi to powiadamianie o nowych notkach, a jak nie to nie i tak będę hasać wesoło po Waszych blogach, bo na nich jest tak... MICHAELOWO :) jest to też po to, że jeśli chcielibyście coś wiedzieć, poznać się czy po prostu porozmawiać o czymkolwiek to tam jestem specjalnie dla Was :)


Dzięki Wam jeszcze raz.


LOVE
3xff#f00000xhx#000000xhx#ffffffxff2xffMichaelxfxxfxJacksonxfxxfxMJxfxxfx♬ xfxxfx❤xfxxfx♥xff15xff100xff90xff5xff15xff50xff0