czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział czwarty.

Siemka, oddaję dzisiaj w Wasze ręce czwarty i ostatni rozdział tego opowiadania. Wcześniej pisałam Wam w jakich okolicznościach, te dwa opowiadania powstały więc zakończenie wygląda... no jak wygląda. Ale patrząc od początku... chyba takie właśnie było założenie "Koncertu" od samego początku. Rozdział dodaję po wielu bojach z komputerem, który uznał, że wszystko ma w... dysku twardym i jego nie obchodzi, że ja mam dodać, że chcę. Że MOŻE ktoś na to czeka. Nie. Po prostu ma focha z przytupem, melodyjką i odrzuceniem włosów do tyłu i NIE. Jednak walczyłam z nim od wczoraj i gra. Mam nadzieję, że pozwoli mi chociaż to skończyć, dodać i odebrać maila na którego czekam już kilka dni.
Jeśli chodzi o kolejne opowiadanie, a właściwie miniaturkę, to z nim trochę się wyłamię z tego schematu "co drugi dzień", ponieważ w niedzielę mam dwa egzaminy do których musiałabym się jednak pouczyć, plus dodatkowo ostatnio przechodzę raczej trudny okres z którym muszę się uporać. Myślę, że spokojnie w poniedziałek lub w najgorszym przypadku we wtorek opowiadanie się pojawi. Jest to miniaturka wiec załatwię je jednym szybkim rozdziałem, jednak jako, że pisane to było dosyć dawno temu, kiedy przechodziłam dziwny bunt i ogólnie sama wszystko też miałam w dysku twardym, muszę poprawić błędy ortograficzne, językowe i wszystkie inne jakie się tam zadomowiły całkiem przytulnie i nie chcą odejść. Ale dobra. Tyle przynudzania ode mnie, a teraz zapraszam na ostatnią część tego koncertu...
_______________________________________________________________________________

Dni mijały, Michael kontynuował swoją trasę, a ja powoli wracałam do szarej rzeczywistości. Dalej jednak śledziłam wszystkie wieści na jego temat. Po pewnym czasie, jak to zazwyczaj bywa prasa przestała przeżywać koncert w Polsce. Przestali publikować wywiady z Kwiatkowskim, wypowiedzi Michaela i opis jego wizyty. Wróciły za to plotki o wybielaniu i oczernianie przez wymyślanie coraz to nowych dziwactw na jego temat.
Tak minęło kilka miesięcy...

Dobra właściwie minęło już półtora roku od ostatniego koncertu. Jest kwiecień 1997 roku, ja chodzę już do czwartej klasy technikum i w zeszłym miesiącu obchodziłam swoje dziewiętnaste urodziny. Niewiele się zmieniło przez ten czas. Moja miłość do Michaela Jacksona była równie silna. Ludzie dalej ślepo wierzyli plotkom, ale wyczułam różnicę w traktowaniu przez nich mojej osoby. Przełomowym momentem był wygrany przeze mnie konkurs taneczny w szkole, w którym zaprezentowałam układ do Smooth Criminal. W momencie wykonywania przeze mnie moonwalku na sali było zupełnie cicho, następnie zaś znalazłam się w centrum zainteresowania. Ludzie chcieli nauczyć się tego magicznego kroku, przez co spędzałam z nimi więcej czasu, dzięki czemu mnie lepiej poznali i zaakceptowali. Teraz stoję w kuchni i przygotowuję sobie śniadanie. Jak co rano słucham radia.
I po raz drugi podczas wykonywania tej czynności nóż wypadł mi z ręki gdy spiker powiedział, że najprawdopodobniej w przyszłym miesiącu do Polski po raz drugi zawita... Michael Jackson.

~*~

Maj. Ludzie szaleją. Michael przyjechał. A ja? Ja siedzę w domu. Nie mogłam się wyrwać. Co prawda rok szkolny dla maturzystów już się skończył, ale... czy ja właściwie chciałabym tam być? Chyba nie. Tłum rozwrzeszczanych ludzi. Michael gdzieś daleko ode mnie. Tak bardzo chciałabym znów go dotknąć, po raz kolejny przytulić, ułożyć głowę na jego ramieniu i wdychać ten słodki zapach jego perfum. Poczuć dotyk na włosach i usłyszeć jego kojący głos w uchu.
Marzenia. Sam Michael mnie już pewnie nie pamięta. Przecież miał na całym świecie miliony fanek. BA! On miał miliony fanów! Gdzie pamiętałby taką szarą mysz, która wtargnęła na scenę podczas koncertu...
A jednak żyła we mnie jakaś iskierka nadziei. A może jednak pamięta? Może jakby mnie zobaczył, uśmiechnąłby się do mnie i kazał swojemu ochroniarzowi przyprowadzić mnie do siebie? No w każdym bądź razie się tego nie dowiem, ponieważ ja siedzę u siebie w domu, na Śląsku, a on właśnie ląduje na lotnisku w Warszawie. Wszystko obserwuję w telewizji. Tak. Wysiada. Tłum zaczyna szaleć, dziewczyny mdleją. Michael podchodzi do barierek, głaszcze małą dziewczynkę po włosach, podpisuje zdjęcia, zeszyty, koszulki. Rozgląda się jakby kogoś szukał. Serce przestaje mi na chwilę bić. Umysł mówi: PAMIĘTA! A po chwili przychodzi wyjaśnienie. Szukał wzrokiem faceta, który miał go wyprowadzić z lotniska. Według dziennikarzy udał się do prezydenta omawiać ważną sprawę. Podejrzewają, że chce kupić tutaj dom oraz otworzyć wesołe miasteczko. Byłoby fajnie. Może częściej by nas odwiedzał? Eh... marzenia. Teraz tylko trzeba siedzieć i modlić się do wszystkich możliwych bóstw o to, żeby nasi kochani politycy nie spaprali...
Buddo...
Allahu...
Szatanie...
A jednak! Oni to potrafią człowiekowi poprawić humor, nie ma co. Nie wyrażono zgody. Dlaczego? Bo starsi ludzie tam spacerują z pieskami. Wściekła wyłączam telewizor, ostatnie słowa jakie słyszę to:
-Jackson wsiada do swojej limuzyny i udaje się w nieznanym kierunku...
-Ta. Jasne! - prychnęłam - pewnie poszedł się uchlać w najgorszej spelunie w tym kraju. Ja bym tak zrobiła w tym momencie pomimo mojej całkowitej abstynencji. Dobra. Michael nie pije. Ale to przecież dobry moment, żeby wpaść w nałóg, prawda? O tym jeszcze w telewizji nie było... A idę przygotować obiad bo rodzice zaraz wrócą... - mruczałam sama do siebie jak opętana.
Rodzice wrócili z pracy zdziwieni, że ja siedzę spokojna w domu podczas gdy mój idol fika sobie po Polsce. Ja się tylko uśmiechnęłam i wróciłam do pokoju. Puściłam sobie w radiu moją ulubioną kasetę i całkiem zatraciłam się w muzyce. Podczas Smooth Criminal wpadła do pokoju moja mama niezdrowo pobudzona. Właściwie to wpadła i wypadła, po czym zaczęła kogoś przepuszczać w drzwiach. Świetnie, jeszcze mi tylko gości dzisiaj brakowało...
Podniosłam się na łóżku i gdy zobaczyłam kto stoi w progu – zaniemówiłam. Stał tam, patrzył i uśmiechał się do mnie... Michael. Nie. Chyba coś przyćpałam, bo to nie możliwe... Muszę się dowiedzieć co to było, bo podobają mi się takie zwidy. Jedynie te zawroty głowy mogłyby odpuścić, w końcu to nie prawdziwy Jackson, no nie?
Musiałam mieć wyjątkowo głupią minę, bo Michael zachichotał.
-Hej. - Powiedział wciąż śmiejąc się na mój widok.
-T...to sen? Przyćpałam coś i mam majaki? Słuchałam muzyki i umarłam. Prawda? - spytałam w jego języku. Od naszego ostatniego spotkania sporo trenowałam. Tak... na wszelki wypadek.
-Jeśli tak, to śnimy ten sam sen – odpowiedział i uszczypnął mnie w rękę.
-Ałć! - syknęłam i mu oddałam. A on?! Zaczął się śmiać. - przepraszam... chciałam mocniej! - uśmiechnęłam się do niego złośliwie – Usiądź, proszę – powiedziałam, a on skorzystał z zaproszenia i nieśmiało usiadł na moim łóżku – co tutaj robisz? - spytałam.
-Szukałem cię – zaczerwienił się lekko, a ja zrobiłam wielkie oczy. Szukał mnie? MNIE?! A po jaką cholerę? Za chwilę dotarło do mnie coś innego. On mnie pamięta! Uśmiechnęłam się szeroko.
-Ej, nie śmiej się ze mnie! - oburzył się.
-Słodko wyglądasz jak się tak oburzasz – zaśmiałam się – poza tym ja się z ciebie nie śmieję, ja się uśmiecham. Co, mam chodzić smutna, że mój ukochany... - teraz to ja zaczęłam przypominać kolorem buraka - ...idol mnie odwiedził? - dokończyłam szybko z nadzieją, że nie zorientuje się co chciałam powiedzieć.
Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i też zaczął się czerwienić. Chyba mi nie wyszło.
-Strasznie tu... ciepło – powiedział ściągając kurtkę.
-Dlaczego mnie szukałeś? - spytałam patrząc na niego z ciekawością.
-Ponieważ mnie zaintrygowałaś wtedy, na koncercie. Nie dość, że wykorzystałaś sytuację wbiegając na scenę to potem stanęłaś i zachowywałaś się... tak zupełnie inaczej niż reszta dziewczyn, które zabieram na scenę. No wiesz, nie rzuciłaś mi się na szyję, nie zemdlałaś, tylko stałaś tam i patrzyłaś jakbyś była tak samo w szoku, że znalazłaś się na scenie jak ja – uśmiechnął się. On się ze mnie śmiał. No śmiał się ze mnie. Nie daruję!
-Nie śmiej się ze mnie! Byłam w szoku, że udało mi się tam dostać i nikt mnie nie spałował, co się dziwisz?! Jak chcesz to możemy zacząć nadrabiać to rzucanie się na szyję, robienie ci krzywdy i te inne. Tylko z mdleniem może być problem... ale jakoś to pokonamy, na przykład tak – w tym momencie zamachnęłam się na niego z poduchą i oberwał w głowę.
  • JEZU CHRYSTE! Uderzyłam Michaela Jacksona! No zamkną mn... - nie dokończyłam mojej jakże ujmującej wypowiedzi, ponieważ w tym momencie sama oberwałam poduszką! No szczyt, naprawdę! Będą mnie lać poduszkami w moim własnym domu!
  • -Ale masz śmieszną minę ha, ha, ha! - Michael siedział i dosłownie płakał ze śmiechu na widok mojej miny. Zauważyłam swoje odbicie w lustrze i... faktycznie wyglądałam zabawnie. Sama zaczęłam się dusić ze śmiechu.
Nagle szanowny pan idol przestał się śmiać i popatrzył na mnie poważnie.
-Pojedziesz ze mną do Neverland? - spytał.
-Ja? Jak? Gdzie? Kiedy? Po co? Dlaczego? Z kim? Po...
-Tak ty! Na razie samochodem na lotnisko, potem samolotem. Do Neverland, mojej posiadłości. Choćby zaraz. Chciałbym nagrać z tobą piosenkę. Ponieważ masz ładny głos i chciałbym go wykorzystać. Ze mną... - odpowiedział jednym tchem przerywając tym samym mój potok pytań. Patrzyłam na niego jak na kretyna. No jak. Ja? Śpiewać? Fakt. Kiedyś należałam do chóru, ale to było z dwadzieścia lat temu! No dobra dziesięć... ale mimo wszystko no. Nie, ja się nie zgadzam. Nie zgodzę się...
-To ja się może spakuję? - idiotka. No kretynka do kwadratu. Miałaś się nie zgadzać! Eh...Jak tylko zobaczyłam uśmiech na twarzy Michaela, złość na samą siebie jakoś mi przeszła i poczułam, że chyba jednak dobrze robię. MATKO. Dobrze. Robię ŚWIETNIE. Mój idol proponuje mi wyjazd z nim do niego, a ja się jeszcze zastanawiam. Zaczęłam się śmiać jak wariatka ze swojego szczęścia a MJ przyglądał mi się jakbym była lekko stuknięta, ale po chwili dołączył do mnie. W pewnym momencie dotarło do mnie, że będę musiała jeszcze poinformować rodziców. Fakt miałam już dziewiętnaście lat, ale mimo wszystko za miesiąc czekały mnie egzaminy zawodowe...
-Z twoją mamą już rozmawiałem. Zgodziła się. - no cholera w myślach mi czyta, czy jak?
-Kiedy?!
-No... jak słuchałaś piosenek tego całego... Jacksona... - uśmiechnął się, za co znów oberwał tylko tym razem bluzą, którą właśnie pakowałam.
-Ja tam go bardzo lubię – udałam oburzenie, ale jak zwykle moje zdolności aktorskie okazały się raczej marne i po chwili chichotałam na całego. Po paru minutach byłam spakowana. Do plecaka spakowałam jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Michael powiedział, że to wystarczy. Wyszliśmy do kuchni, gdzie pożegnałam się z rodzicami. Przed klatką schodową stałą limuzyna. Długa jak mój pokój. Wokół samochodu zebrał się pokaźny tłum dzieciarni z całego osiedla z zachwytem oglądających błyszczącą powierzchnię samochodu i próbujących zajrzeć przez szyby do środka. Podeszliśmy do samochodu, a Michael kucnął przy dzieciach, które wystraszyły się, że oberwie im się za zbliżanie do auta. Jednak Michael uśmiechnął się tylko do nich i spytał czy chcą obejrzeć wnętrze po czym otworzył drzwi na oścież i odsunął się od nich. Dzieci, jedno po drugim, wchodziły do samochodu i oglądały wszystko z zachwytem. MJ stał koło mnie z szerokim uśmiechem i z uwielbieniem patrzył na zachwycone dzieciaki. Po chwili wysiadły z samochodu i pobiegły na plac zabaw wciąż z wypiekami na twarzy zachwycając się odkryciami z samochodu.
-A widziałeś ile siedzeń?
-A ten barek?! Tyyyyyyyyle soków! U mnie w samochodzie takiego nie ma...
Zaczęliśmy się śmiać i Michael wpuścił mnie do środka. Nareszcie zrozumiałam o czym mówiły dzieci. Tutaj jest tak... niesamowicie. Wszystko jest takie wielkie, jasne i eleganckie. Nie to co w moim starym fiacie...
Samochód ruszył, a ja z Michaelem pogrążyliśmy się w rozmowie. Było naprawdę miło. Jednak w pewnym momencie poczułam szarpnięcie i wokół mnie zapanowała ciemność.
Słyszałam jakieś głosy. Rozróżniałam pikanie rożnych aparatur, głos mojej mamy, taty i kogoś jeszcze. Chciałam otworzyć oczy, ale moje powieki były tak strasznie ciężkie, że nie miałam sił się z nimi użerać. Czułam każdą część swojego ciała. Wszystko mnie bolało. Miałam nawet wrażenie, ze bolą mnie włosy. Zabawne. Starałam się skupić na czymś innym, żeby nie czuć bólu. Poczułam czyjąś ciepłą dłoń na policzku, a następnie na ręce. Nikt już się nie odzywał, ale wiedziałam, ze to moja mama. Chciałam się do niej odezwać, ale nie potrafiłam. Dobra skupiamy się dalej na czymś. Po pierwsze, co się stało? Gdzie jestem? Próbowałam wytężyć mózg i przypomnieć sobie co przed chwilą robiłam... A tak, miałam gdzieś z kimś jechać. Tylko gdzie? I z kim?
I w tym momencie wszystko wróciło na swoje miejsce.
Smooth Criminal.
Uśmiech.
Zawstydzenie.
Poduszka.
Śmiech.
Wiadomość.
Niedowierzanie.
Radość.
Bluza.
Pakowanie.
Pożegnanie.
Limuzyna.
Dzieci.
Michael.
Szarpnięcie.
Ciemność...

MICHAEL!
Jakaś siła pozwoliła mi w końcu otworzyć oczy, zobaczyłam nad sobą zapłakaną mamę. Była w szoku. Ja też. Znajdowałam się w szpitalu. Białe pomieszczenie, masa aparatur, igły powbijane w ręce. Ale to nie było teraz ważne. Najważniejszy był teraz ON!
-M...michael... - powiedziałam słabym głosem, a mama popatrzyła na mnie w szoku. Nagle wybiegła na korytarz, by po chwili wrócić z lekarzem, który zaczął mnie badać i zadawać mi dziwne pytania. Czy oni nie rozumieją, że ja chcę wiedzieć co z Michaelem? Mięliśmy wypadek! Jak on się czuje?
-Jak się nazywasz? - pytał po raz któryś ten facet w białym kitlu.
-Co jest z Michaelem? Jak on się czuje? Niech pan mi powie! - błagałam lekarza nie zwracając uwagi na jego pytanie. Popatrzyli na siebie z moją mamą. Oboje byli w szoku.
-Córeczko, to nie jest teraz ważne. Teraz najważniejsze jest żebyś wyzdrowiała.
-Do cholery, co z nim? - spytałam szeptem, ponieważ na więcej nie miałam siły. Próbowałam usiąść, ale lekarz mnie przytrzymał.
-Niech pani jej powie – odpowiedział i wyszedł zostawiając nas same.
-Kochanie, Michael nie żyje – odpowiedziała mama nie patrząc mi w oczy, jednak uważając, żeby mnie złapać w razie jeśli chciałabym wstać.
-Jak to nie żyje?! Nie mogliście go ratować? Przecież mogliście mnie zostawić i ratować jego! - gdybym mogła krzyknęłabym, jednak w tym momencie mogłam tylko szeptać.
-Córeczko, my nie mięliśmy na to wpływu. Kochanie. On zmarł u siebie. Jak my mięliśmy go ratować? - odpowiedziała szybko mama. Aparatura wskazująca pracę mojego serca przyspieszyła.
Ale zaraz. Jak to u siebie?
-Jak to u siebie? Przecież on dopiero co przyjechał do Polski – powiedziałam.
-Przyjechał skarbie, ale ostatni raz w dziewięćdziesiątym siódmym. A my mamy czerwiec 2009. Dokładnie dwudziesty szósty. - odpowiedziała mama patrząc na mnie jakbym była obłąkana.
Czerwiec?
2009? Nagle z torebki mamy dobiegł dźwięk mojego telefonu.
2000 watts.
Przypomniał mi się początek mojej historii...

Jest rok 2009. Piękny, słoneczny dzień. Czerwiec. Jak zawsze biegnę z empetrójką na autobus. Znów się spóźniłam! W rękach trzymam książki, które pospiesznie próbuję schować do torby. W pewnym momencie zaczyna mi się wydawać, że coś jest nie tak. Wszystko dzieje się w zwolnionym tępie. Widzę na chodniku kobietę, coś do mnie krzyczy, ale ja nie słyszę co. Następnie czuję, że coś we mnie uderzyło. Nie zdążyłam nawet poczuć bólu. Pochłonęła mnie ciemność...*

Opadłam na poduszki i zaczęłam płakać. Straciłam go. Na dwa sposoby. Ból jaki poczułam był nie do zniesienia. Był on tak silny, że zagłuszył ból fizyczny. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać sobie wszystkie igły z rąk. Wbiegła pielęgniarka, a za nią lekarz. Mama z pielęgniarką mnie przytrzymywały, a lekarz wbijał mi igłę w rękę i wpuszczał w nią jakiś płyn. Dziwne gorąco rozeszło się po moim ciele. Nagle poczułam spokój. Nadal płakałam, ale już nie rzucałam się po łóżku i nie krzyczałam. Byłam uwięziona we własnej głowie.
Cierpiałam w ciszy.
Moje marzenia o koncercie życia, którym żyłam przez ostatnie miesiące legły w gruzach. Zostaną mi po nich tylko bilety na jeden z ostatnich pięćdziesięciu koncertów Michaela Jacksona.
Znalazłam w telefonie zdjęcie Michaela z rozłożonymi rękami i wpatrując się w nie wyszeptałam:

-Michael, a ja teraz podbiegnę i cię obejmę, a ty mnie przytul z całej siły i zabierz ze sobą...

_____________________________________________________________________________

Przyznam się Wam, że ta część była dla mnie najtrudniejsza. Nawet podczas przepisywania.
Dziękuję za dotarcie do końca...

5 komentarzy:

  1. Boże… Dziewczyno, przez ciebie płacze. To… na prawdę nie wiem co powiedzieć. Czytając początek byłam tak szczęśliwa i zaskoczona że Wiola spotkała Mike'a i to u siebie w domu! A potem jeszcze ta propozycja. To było coś niesamowitego. Ale… to był tylko sen? Gdy przeczytałam koniec łzy same poleciały. Notka… zaskakująca i niesamowita. Czekam na kolejne opowiadanie.
    Jacksonka xD
    Ps. Przepraszam że dodaję koma dopiero dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie nn :D Zapraszam
    Jacksonka xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże dziewczyno. Nie zmarnuj takiego talentu. To najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek widziałam...Och, brak mi słów.
    PS: Uwielbiam Twoje opowiadanie!
    Pozdram. Martuś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, nie wiem co napisać... dzięki, dzięki, dzięki :) cieszę się bardzo, że Ci się ono podoba :)

      Usuń
  4. Boże ja już nie wiem, czy to był sen czy rzeczywistość tak to świetnie napisałaś. Ale końcówka po prostu mnie rozczarowała ale oczywiście pozytywnie, znalazłam Twojego bloga na innym blogu, a już go uwielbiam to jak piszesz po prostu aż mnie skręca ze szczęścia, pisz dalej nie przestawaj, bo zawszę będę wchodzić na Twojego bloga, normalnie tak ciekawie piszesz, że wszystkie rozdziały przeczytałam w JEDEN dzień! Mówię poważnie. Uwielbiam Cię *Powiedziałam to szeptem* XD < 3

    Pozdrawiam Twoja nowa fanka Ewelina. ; D

    OdpowiedzUsuń

3xff#f00000xhx#000000xhx#ffffffxff2xffMichaelxfxxfxJacksonxfxxfxMJxfxxfx♬ xfxxfx❤xfxxfx♥xff15xff100xff90xff5xff15xff50xff0