Siemka, oddaję dzisiaj w Wasze ręce czwarty i ostatni rozdział tego opowiadania. Wcześniej pisałam Wam w jakich okolicznościach, te dwa opowiadania powstały więc zakończenie wygląda... no jak wygląda. Ale patrząc od początku... chyba takie właśnie było założenie "Koncertu" od samego początku. Rozdział dodaję po wielu bojach z komputerem, który uznał, że wszystko ma w... dysku twardym i jego nie obchodzi, że ja mam dodać, że chcę. Że MOŻE ktoś na to czeka. Nie. Po prostu ma focha z przytupem, melodyjką i odrzuceniem włosów do tyłu i NIE. Jednak walczyłam z nim od wczoraj i gra. Mam nadzieję, że pozwoli mi chociaż to skończyć, dodać i odebrać maila na którego czekam już kilka dni.
Jeśli chodzi o kolejne opowiadanie, a właściwie miniaturkę, to z nim trochę się wyłamię z tego schematu "co drugi dzień", ponieważ w niedzielę mam dwa egzaminy do których musiałabym się jednak pouczyć, plus dodatkowo ostatnio przechodzę raczej trudny okres z którym muszę się uporać. Myślę, że spokojnie w poniedziałek lub w najgorszym przypadku we wtorek opowiadanie się pojawi. Jest to miniaturka wiec załatwię je jednym szybkim rozdziałem, jednak jako, że pisane to było dosyć dawno temu, kiedy przechodziłam dziwny bunt i ogólnie sama wszystko też miałam w dysku twardym, muszę poprawić błędy ortograficzne, językowe i wszystkie inne jakie się tam zadomowiły całkiem przytulnie i nie chcą odejść. Ale dobra. Tyle przynudzania ode mnie, a teraz zapraszam na ostatnią część tego koncertu...
_______________________________________________________________________________
Dni mijały, Michael
kontynuował swoją trasę, a ja powoli wracałam do szarej
rzeczywistości. Dalej jednak śledziłam wszystkie wieści na jego
temat. Po pewnym czasie, jak to zazwyczaj bywa prasa przestała
przeżywać koncert w Polsce. Przestali publikować wywiady z
Kwiatkowskim, wypowiedzi Michaela i opis jego wizyty. Wróciły za to
plotki o wybielaniu i oczernianie przez wymyślanie coraz to nowych
dziwactw na jego temat.
Tak minęło kilka
miesięcy...
Dobra właściwie minęło
już półtora roku od ostatniego koncertu. Jest kwiecień 1997 roku,
ja chodzę już do czwartej klasy technikum i w zeszłym miesiącu
obchodziłam swoje dziewiętnaste urodziny. Niewiele się zmieniło
przez ten czas. Moja miłość do Michaela Jacksona była równie
silna. Ludzie dalej ślepo wierzyli plotkom, ale wyczułam różnicę
w traktowaniu przez nich mojej osoby. Przełomowym momentem był
wygrany przeze mnie konkurs taneczny w szkole, w którym
zaprezentowałam układ do Smooth Criminal. W momencie wykonywania
przeze mnie moonwalku na sali było zupełnie cicho, następnie zaś
znalazłam się w centrum zainteresowania. Ludzie chcieli nauczyć
się tego magicznego kroku, przez co spędzałam z nimi więcej
czasu, dzięki czemu mnie lepiej poznali i zaakceptowali. Teraz stoję
w kuchni i przygotowuję sobie śniadanie. Jak co rano słucham
radia.
I po raz drugi podczas
wykonywania tej czynności nóż wypadł mi z ręki gdy spiker
powiedział, że najprawdopodobniej w przyszłym miesiącu do Polski
po raz drugi zawita... Michael Jackson.
~*~
Maj. Ludzie szaleją.
Michael przyjechał. A ja? Ja siedzę w domu. Nie mogłam się
wyrwać. Co prawda rok szkolny dla maturzystów już się skończył,
ale... czy ja właściwie chciałabym tam być? Chyba nie. Tłum
rozwrzeszczanych ludzi. Michael gdzieś daleko ode mnie. Tak bardzo
chciałabym znów go dotknąć, po raz kolejny przytulić, ułożyć
głowę na jego ramieniu i wdychać ten słodki zapach jego perfum.
Poczuć dotyk na włosach i usłyszeć jego kojący głos w uchu.
Marzenia. Sam Michael mnie
już pewnie nie pamięta. Przecież miał na całym świecie miliony
fanek. BA! On miał miliony fanów! Gdzie pamiętałby taką szarą
mysz, która wtargnęła na scenę podczas koncertu...
A jednak żyła we mnie
jakaś iskierka nadziei. A może jednak pamięta? Może jakby mnie
zobaczył, uśmiechnąłby się do mnie i kazał swojemu
ochroniarzowi przyprowadzić mnie do siebie? No w każdym bądź
razie się tego nie dowiem, ponieważ ja siedzę u siebie w domu, na
Śląsku, a on właśnie ląduje na lotnisku w Warszawie. Wszystko
obserwuję w telewizji. Tak. Wysiada. Tłum zaczyna szaleć,
dziewczyny mdleją. Michael podchodzi do barierek, głaszcze małą
dziewczynkę po włosach, podpisuje zdjęcia, zeszyty, koszulki.
Rozgląda się jakby kogoś szukał. Serce przestaje mi na chwilę
bić. Umysł mówi: PAMIĘTA! A po chwili przychodzi wyjaśnienie.
Szukał wzrokiem faceta, który miał go wyprowadzić z lotniska.
Według dziennikarzy udał się do prezydenta omawiać ważną
sprawę. Podejrzewają, że chce kupić tutaj dom oraz otworzyć
wesołe miasteczko. Byłoby fajnie. Może częściej by nas
odwiedzał? Eh... marzenia. Teraz tylko trzeba siedzieć i modlić
się do wszystkich możliwych bóstw o to, żeby nasi kochani
politycy nie spaprali...
Buddo...
Allahu...
Szatanie...
A jednak! Oni to potrafią
człowiekowi poprawić humor, nie ma co. Nie wyrażono zgody.
Dlaczego? Bo starsi ludzie tam spacerują z pieskami. Wściekła
wyłączam telewizor, ostatnie słowa jakie słyszę to:
-Jackson wsiada do swojej
limuzyny i udaje się w nieznanym kierunku...
-Ta. Jasne! - prychnęłam -
pewnie poszedł się uchlać w najgorszej spelunie w tym kraju. Ja
bym tak zrobiła w tym momencie pomimo mojej całkowitej abstynencji.
Dobra. Michael nie pije. Ale to przecież dobry moment, żeby wpaść
w nałóg, prawda? O tym jeszcze w telewizji nie było... A idę
przygotować obiad bo rodzice zaraz wrócą... - mruczałam sama do
siebie jak opętana.
Rodzice wrócili z pracy
zdziwieni, że ja siedzę spokojna w domu podczas gdy mój idol fika
sobie po Polsce. Ja się tylko uśmiechnęłam i wróciłam do
pokoju. Puściłam sobie w radiu moją ulubioną kasetę i całkiem
zatraciłam się w muzyce. Podczas Smooth Criminal wpadła do pokoju
moja mama niezdrowo pobudzona. Właściwie to wpadła i wypadła, po
czym zaczęła kogoś przepuszczać w drzwiach. Świetnie, jeszcze mi
tylko gości dzisiaj brakowało...
Podniosłam się na łóżku
i gdy zobaczyłam kto stoi w progu – zaniemówiłam. Stał tam,
patrzył i uśmiechał się do mnie... Michael. Nie. Chyba coś
przyćpałam, bo to nie możliwe... Muszę się dowiedzieć co to
było, bo podobają mi się takie zwidy. Jedynie te zawroty głowy
mogłyby odpuścić, w końcu to nie prawdziwy Jackson, no nie?
Musiałam mieć wyjątkowo
głupią minę, bo Michael zachichotał.
-Hej. - Powiedział wciąż
śmiejąc się na mój widok.
-T...to sen? Przyćpałam
coś i mam majaki? Słuchałam muzyki i umarłam. Prawda? - spytałam
w jego języku. Od naszego ostatniego spotkania sporo trenowałam.
Tak... na wszelki wypadek.
-Jeśli tak, to śnimy ten
sam sen – odpowiedział i uszczypnął mnie w rękę.
-Ałć! - syknęłam i mu
oddałam. A on?! Zaczął się śmiać. - przepraszam... chciałam
mocniej! - uśmiechnęłam się do niego złośliwie – Usiądź,
proszę – powiedziałam, a on skorzystał z zaproszenia i nieśmiało
usiadł na moim łóżku – co tutaj robisz? - spytałam.
-Szukałem cię –
zaczerwienił się lekko, a ja zrobiłam wielkie oczy. Szukał mnie?
MNIE?! A po jaką cholerę? Za chwilę dotarło do mnie coś innego.
On mnie pamięta! Uśmiechnęłam się szeroko.
-Ej, nie śmiej się ze
mnie! - oburzył się.
-Słodko wyglądasz jak się
tak oburzasz – zaśmiałam się – poza tym ja się z ciebie nie
śmieję, ja się uśmiecham. Co, mam chodzić smutna, że mój
ukochany... - teraz to ja zaczęłam przypominać kolorem buraka -
...idol mnie odwiedził? - dokończyłam szybko z nadzieją, że nie
zorientuje się co chciałam powiedzieć.
Popatrzył na mnie dziwnym
wzrokiem i też zaczął się czerwienić. Chyba mi nie wyszło.
-Strasznie tu... ciepło –
powiedział ściągając kurtkę.
-Dlaczego mnie szukałeś? -
spytałam patrząc na niego z ciekawością.
-Ponieważ mnie
zaintrygowałaś wtedy, na koncercie. Nie dość, że wykorzystałaś
sytuację wbiegając na scenę to potem stanęłaś i zachowywałaś
się... tak zupełnie inaczej niż reszta dziewczyn, które zabieram
na scenę. No wiesz, nie rzuciłaś mi się na szyję, nie zemdlałaś,
tylko stałaś tam i patrzyłaś jakbyś była tak samo w szoku, że
znalazłaś się na scenie jak ja – uśmiechnął się. On się ze
mnie śmiał. No śmiał się ze mnie. Nie daruję!
-Nie śmiej się ze mnie!
Byłam w szoku, że udało mi się tam dostać i nikt mnie nie
spałował, co się dziwisz?! Jak chcesz to możemy zacząć
nadrabiać to rzucanie się na szyję, robienie ci krzywdy i te inne.
Tylko z mdleniem może być problem... ale jakoś to pokonamy, na
przykład tak – w tym momencie zamachnęłam się na niego z
poduchą i oberwał w głowę.
- JEZU CHRYSTE! Uderzyłam Michaela Jacksona! No zamkną mn... - nie dokończyłam mojej jakże ujmującej wypowiedzi, ponieważ w tym momencie sama oberwałam poduszką! No szczyt, naprawdę! Będą mnie lać poduszkami w moim własnym domu!
- -Ale masz śmieszną minę ha, ha, ha! - Michael siedział i dosłownie płakał ze śmiechu na widok mojej miny. Zauważyłam swoje odbicie w lustrze i... faktycznie wyglądałam zabawnie. Sama zaczęłam się dusić ze śmiechu.
Nagle szanowny pan idol
przestał się śmiać i popatrzył na mnie poważnie.
-Pojedziesz ze mną do
Neverland? - spytał.
-Ja? Jak? Gdzie? Kiedy? Po
co? Dlaczego? Z kim? Po...
-Tak ty! Na razie samochodem
na lotnisko, potem samolotem. Do Neverland, mojej posiadłości.
Choćby zaraz. Chciałbym nagrać z tobą piosenkę. Ponieważ masz
ładny głos i chciałbym go wykorzystać. Ze mną... - odpowiedział
jednym tchem przerywając tym samym mój potok pytań. Patrzyłam na
niego jak na kretyna. No jak. Ja? Śpiewać? Fakt. Kiedyś należałam
do chóru, ale to było z dwadzieścia lat temu! No dobra dziesięć...
ale mimo wszystko no. Nie, ja się nie zgadzam. Nie zgodzę się...
-To ja się może spakuję?
- idiotka. No kretynka do kwadratu. Miałaś się nie zgadzać!
Eh...Jak tylko zobaczyłam uśmiech na twarzy Michaela, złość na
samą siebie jakoś mi przeszła i poczułam, że chyba jednak dobrze
robię. MATKO. Dobrze. Robię ŚWIETNIE. Mój idol proponuje mi
wyjazd z nim do niego, a ja się jeszcze zastanawiam. Zaczęłam się
śmiać jak wariatka ze swojego szczęścia a MJ przyglądał mi się
jakbym była lekko stuknięta, ale po chwili dołączył do mnie. W
pewnym momencie dotarło do mnie, że będę musiała jeszcze
poinformować rodziców. Fakt miałam już dziewiętnaście lat, ale
mimo wszystko za miesiąc czekały mnie egzaminy zawodowe...
-Z twoją mamą już
rozmawiałem. Zgodziła się. - no cholera w myślach mi czyta, czy
jak?
-Kiedy?!
-No... jak słuchałaś
piosenek tego całego... Jacksona... - uśmiechnął się, za co znów
oberwał tylko tym razem bluzą, którą właśnie pakowałam.
-Ja tam go bardzo lubię –
udałam oburzenie, ale jak zwykle moje zdolności aktorskie okazały
się raczej marne i po chwili chichotałam na całego. Po paru
minutach byłam spakowana. Do plecaka spakowałam jedynie
najpotrzebniejsze rzeczy. Michael powiedział, że to wystarczy.
Wyszliśmy do kuchni, gdzie pożegnałam się z rodzicami. Przed
klatką schodową stałą limuzyna.
Długa jak mój pokój. Wokół samochodu zebrał się pokaźny tłum
dzieciarni z całego osiedla z zachwytem oglądających błyszczącą
powierzchnię samochodu i próbujących zajrzeć przez szyby do środka. Podeszliśmy do samochodu, a Michael kucnął przy dzieciach,
które wystraszyły się, że oberwie im się za zbliżanie do auta.
Jednak Michael uśmiechnął się tylko do nich i spytał czy chcą
obejrzeć wnętrze po czym otworzył drzwi na oścież i odsunął
się od nich. Dzieci, jedno po drugim, wchodziły do samochodu i
oglądały wszystko z zachwytem. MJ stał koło mnie z szerokim
uśmiechem i z uwielbieniem patrzył na zachwycone dzieciaki. Po
chwili wysiadły z samochodu i pobiegły na plac zabaw wciąż z
wypiekami na twarzy zachwycając się odkryciami z samochodu.
-A widziałeś ile siedzeń?
-A ten barek?! Tyyyyyyyyle
soków! U mnie w samochodzie takiego nie ma...
Zaczęliśmy się śmiać i
Michael wpuścił mnie do środka. Nareszcie zrozumiałam o czym
mówiły dzieci. Tutaj jest tak... niesamowicie. Wszystko jest takie
wielkie, jasne i eleganckie. Nie to co w moim starym fiacie...
Samochód ruszył, a ja z
Michaelem pogrążyliśmy się w rozmowie. Było naprawdę miło.
Jednak w pewnym momencie poczułam szarpnięcie i wokół mnie
zapanowała ciemność.
Słyszałam jakieś głosy.
Rozróżniałam pikanie rożnych aparatur, głos mojej mamy, taty i
kogoś jeszcze. Chciałam otworzyć oczy, ale moje powieki były tak
strasznie ciężkie, że nie miałam sił się z nimi użerać.
Czułam każdą część swojego ciała. Wszystko mnie bolało.
Miałam nawet wrażenie, ze bolą mnie włosy. Zabawne. Starałam się
skupić na czymś innym, żeby nie czuć bólu. Poczułam czyjąś
ciepłą dłoń na policzku, a następnie na ręce. Nikt już się
nie odzywał, ale wiedziałam, ze to moja mama. Chciałam się do
niej odezwać, ale nie potrafiłam. Dobra skupiamy się dalej na
czymś. Po pierwsze, co się stało? Gdzie jestem? Próbowałam
wytężyć mózg i przypomnieć sobie co przed chwilą robiłam... A
tak, miałam gdzieś z kimś jechać. Tylko gdzie? I z kim?
I w tym momencie wszystko
wróciło na swoje miejsce.
Smooth Criminal.
Uśmiech.
Zawstydzenie.
Poduszka.
Śmiech.
Wiadomość.
Niedowierzanie.
Radość.
Bluza.
Pakowanie.
Pożegnanie.
Limuzyna.
Dzieci.
Michael.
Szarpnięcie.
Ciemność...
MICHAEL!
Jakaś siła pozwoliła mi w
końcu otworzyć oczy, zobaczyłam nad sobą zapłakaną mamę. Była
w szoku. Ja też. Znajdowałam się w szpitalu. Białe pomieszczenie,
masa aparatur, igły powbijane w ręce. Ale to nie było teraz ważne.
Najważniejszy był teraz ON!
-M...michael... -
powiedziałam słabym głosem, a mama popatrzyła na mnie w szoku.
Nagle wybiegła na korytarz, by po chwili wrócić z lekarzem, który
zaczął mnie badać i zadawać mi dziwne pytania. Czy oni nie
rozumieją, że ja chcę wiedzieć co z Michaelem? Mięliśmy
wypadek! Jak on się czuje?
-Jak się nazywasz? - pytał
po raz któryś ten facet w białym kitlu.
-Co jest z Michaelem? Jak on
się czuje? Niech pan mi powie! - błagałam lekarza nie zwracając
uwagi na jego pytanie. Popatrzyli na siebie z moją mamą. Oboje byli
w szoku.
-Córeczko, to nie jest
teraz ważne. Teraz najważniejsze jest żebyś wyzdrowiała.
-Do cholery, co z nim? -
spytałam szeptem, ponieważ na więcej nie miałam siły. Próbowałam
usiąść, ale lekarz mnie przytrzymał.
-Niech pani jej powie –
odpowiedział i wyszedł zostawiając nas same.
-Kochanie, Michael nie żyje
– odpowiedziała mama nie patrząc mi w oczy, jednak uważając,
żeby mnie złapać w razie jeśli chciałabym wstać.
-Jak to nie żyje?! Nie
mogliście go ratować? Przecież mogliście mnie zostawić i ratować
jego! - gdybym mogła krzyknęłabym, jednak w tym momencie mogłam
tylko szeptać.
-Córeczko, my nie mięliśmy
na to wpływu. Kochanie. On zmarł u siebie. Jak my mięliśmy go
ratować? - odpowiedziała szybko mama. Aparatura wskazująca pracę
mojego serca przyspieszyła.
Ale zaraz. Jak to u siebie?
-Jak to u siebie? Przecież
on dopiero co przyjechał do Polski – powiedziałam.
-Przyjechał skarbie, ale
ostatni raz w dziewięćdziesiątym siódmym. A my mamy czerwiec
2009. Dokładnie dwudziesty szósty. - odpowiedziała mama patrząc
na mnie jakbym była obłąkana.
Czerwiec?
2009? Nagle z torebki mamy
dobiegł dźwięk mojego telefonu.
2000 watts.
Przypomniał mi się
początek mojej historii...
Jest rok 2009. Piękny,
słoneczny dzień. Czerwiec. Jak zawsze biegnę z empetrójką na
autobus. Znów się spóźniłam! W rękach trzymam książki, które
pospiesznie próbuję schować do torby. W pewnym momencie zaczyna mi
się wydawać, że coś jest nie tak. Wszystko dzieje się w
zwolnionym tępie. Widzę na chodniku kobietę, coś do mnie krzyczy,
ale ja nie słyszę co. Następnie czuję, że coś we mnie uderzyło.
Nie zdążyłam nawet poczuć bólu. Pochłonęła mnie ciemność...*
Opadłam na poduszki i
zaczęłam płakać. Straciłam go. Na dwa sposoby. Ból jaki
poczułam był nie do zniesienia. Był on tak silny, że zagłuszył
ból fizyczny. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać sobie wszystkie igły
z rąk. Wbiegła pielęgniarka, a za nią lekarz. Mama z pielęgniarką
mnie przytrzymywały, a lekarz wbijał mi igłę w rękę i wpuszczał
w nią jakiś płyn. Dziwne gorąco rozeszło się po moim ciele.
Nagle poczułam spokój. Nadal płakałam, ale już nie rzucałam się
po łóżku i nie krzyczałam. Byłam uwięziona we własnej głowie.
Cierpiałam w ciszy.
Moje marzenia o koncercie
życia, którym żyłam przez ostatnie miesiące legły w gruzach.
Zostaną mi po nich tylko bilety na jeden z ostatnich pięćdziesięciu
koncertów Michaela Jacksona.
Znalazłam w telefonie
zdjęcie Michaela z rozłożonymi rękami i wpatrując się w nie
wyszeptałam:
-Michael, a ja teraz
podbiegnę i cię obejmę, a ty mnie przytul z całej siły i zabierz
ze sobą...
_____________________________________________________________________________
Przyznam się Wam, że ta część była dla mnie najtrudniejsza. Nawet podczas przepisywania.
Dziękuję za dotarcie do końca...
Boże… Dziewczyno, przez ciebie płacze. To… na prawdę nie wiem co powiedzieć. Czytając początek byłam tak szczęśliwa i zaskoczona że Wiola spotkała Mike'a i to u siebie w domu! A potem jeszcze ta propozycja. To było coś niesamowitego. Ale… to był tylko sen? Gdy przeczytałam koniec łzy same poleciały. Notka… zaskakująca i niesamowita. Czekam na kolejne opowiadanie.
OdpowiedzUsuńJacksonka xD
Ps. Przepraszam że dodaję koma dopiero dzisiaj.
U mnie nn :D Zapraszam
OdpowiedzUsuńJacksonka xD
Boże dziewczyno. Nie zmarnuj takiego talentu. To najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek widziałam...Och, brak mi słów.
OdpowiedzUsuńPS: Uwielbiam Twoje opowiadanie!
Pozdram. Martuś.
O matko, nie wiem co napisać... dzięki, dzięki, dzięki :) cieszę się bardzo, że Ci się ono podoba :)
UsuńBoże ja już nie wiem, czy to był sen czy rzeczywistość tak to świetnie napisałaś. Ale końcówka po prostu mnie rozczarowała ale oczywiście pozytywnie, znalazłam Twojego bloga na innym blogu, a już go uwielbiam to jak piszesz po prostu aż mnie skręca ze szczęścia, pisz dalej nie przestawaj, bo zawszę będę wchodzić na Twojego bloga, normalnie tak ciekawie piszesz, że wszystkie rozdziały przeczytałam w JEDEN dzień! Mówię poważnie. Uwielbiam Cię *Powiedziałam to szeptem* XD < 3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Twoja nowa fanka Ewelina. ; D