Witajcie!
Chciałabym Wam o czymś opowiedzieć. Opowiadania te powstały w roku 2009. Był to dla mnie trudny czas, sama miałam sporą depresję, ponieważ rok wcześniej opuściła mnie bardzo ważna dla mnie osoba. Dlatego też ze śmiercią Michaela nie radziłam sobie najlepiej, a ciągła depresja tylko wszystko pogarszała. Pierwsze dwa opowiadania które tutaj wstawię tak naprawdę były moją odskocznią w tamtym czasie. Pisanie pomogło mi uporać się ze swoimi problemami. Do tej pory gdy coś się dzieje wtedy siadam przed klawiaturą i piszę co mi w duszy gra.
Musicie wiedzieć, że opowiadanie, które już zaczęłam pisać jest dla mnie bardzo ważne. Pomimo, że nie jest arcydziełem, dla mnie jest moją perełką. To właśnie ono zajmowało mój umysł najdłużej. Potrafiłam obudzić się o 3 w nocy i opisać ołówkiem swój pomysł na szafę, ścianę i kawałek parapetu ponieważ nie miałam pod ręką kartki a nie chciałam żeby pomysł uciekł. Pisząc to opowiadanie miałam masę zabawy, przede wszystkim z wyszukiwaniem informacji o okresie w którym Michael był u nas, w Polsce. Jeśli po przeczytaniu przeszukacie internet... tam jest wszystko. Pisząc to chciałam, żeby czytelnik miał wrażenie, że sam tam jest. Ja wtedy miałam pięć lat i nie pamiętam za dużo z tamtego okresu. Moja fascynacja tym chłopcem o karnacji w kolorze czekolady z żółtymi ślepiami dopiero się zaczynała. Jednak pisząc to opowiadanie wykorzystałam stare artykuły z gazety POPCORN, plan koncertu, stare bilety, wywiady z ludźmi którzy tam byli. To co pisze to fikcja, nie opis wydarzeń. Tak. Ale sam opis koncertu oraz szału przed koncertem opisałam zgodnie z faktami. Powiem Wam, ze na tyle się uparłam, że nawet daty zgadzają się idealnie z dniami. Nie jestem perfekcjonistką jak Michael. Ale nie lubię robić niczego po łepkach. Dlatego też gdy straciłam chwilowo serce dla tego opowiadania miałam załamanie. Nie chciałam go zostawiać, ale nie chciałam ciągnąć go na siłę. Miałam początek, miałam mój punkt zaczepienia w postaci koncertu i miałam zakończenie. Ale brakowało porządnego środka, dlatego też zrobiłam to, co wydawało mi się w tamtym momencie najlepsze. Zakończyłam je dosyć szybko. Bez żadnych zwrotów w akcji, trzymających w napięciu momentów. A jednak jest to moja perełka. Oddaję je w Wasze ręce i naprawdę liczę na to, że Wam się spodoba, a nawet jeśli nie, to cieszę się, że poświęciliście czas na przeczytanie moich wypocin i dziękuję za zostawienie po sobie opinii, które są bardzo pomocne w dalszym procesie tworzenia.
Jeszcze nie wiem czy wprowadzę w nim jakieś zmiany, czy zostawię tak jak jest, a zajmę się czymś nowym. Zostawienie tego jest bardzo prawdopodobne. Jeśli osiągnęłam swój cel, myślę że będziecie czuć to samo co ja gdy je kończyłam.
Dobra, już nie zanudzam. Oddaję w Wasze łapki kolejny rozdział z nadzieją, że Wam się spodoba.
I przepraszam za taką długą przedmowę, ale potrzebowałam Wam to wszystko powiedzieć. Być z Wami szczera.
Już koniec.
ZAPRASZAM.
______________________________________________________________________________
27 marzec, dzień mojego
wejścia w dorosłość... Przynajmniej według moich rodziców. Jest
słoneczna środa. Zaspana zmierzałam do kuchni. Nie uśmiechało mi
się dzisiaj iść do szkoły, po moich wyczynaniach na ostatnim
wf-ie miałam tragiczne zakwasy, ledwo zwlekłam się z łóżka.
Weszłam do kuchni i zobaczyłam rozmawiających ze sobą cicho
rodziców. Przeżyłam nie mały szok, ponieważ zazwyczaj jak
wstawałam to ich już nie było w domu. Gdy mnie zauważyli, wstali
i z szerokimi uśmiechami podeszli do mnie. Oto czekała mnie
najgorsza część tego dnia. Życzenia. Mój koszmar. Nigdy nie wiem
co ze sobą zrobić w takich momentach, czy mam płakać, śmiać
się, udawać że zeszłam na zawał i czekać aż sobie pójdą? W
każdym bądź razie rodzice ucałowali mnie i złożyli życzenia.
Zasiedliśmy do śniadania przygotowanego przez mamę. Po pospiesznie
zjedzonym posiłku pobiegłam do pokoju się spakować. W pewnym
momencie drzwi się uchyliły i weszła mama. Rozejrzała się z
dziwnym wzrokiem po obklejonych ścianach, jakby liczyła, że wraz z
moim wkroczeniem w dorosłość moje ściany zabłysną jakze poważną
bielą i czystością. Jako, że nic się na nich nie zmieniło z
westchnieniem usiadła na nie pościelonym łóżku. Zauważyłam, że
trzyma coś w ręce.
- Wiesz, nie wiedziliśmy z tatą co Ci kupić na urodziny. W końcu dzisiaj wkraczasz w magiczny wiek, dorosłość. I wczoraj...zadzwoniła babcia. Powiedziała, że jest coś o czym marzysz i postanowiliśmy z tatą dać Ci coś z czego będziesz naprawdę zadowolona... - urwała mama, a moje serce niebezpiecznie przyspieszyło. Byłam niemal pewna, że mama je dobrze słyszyy. Czy ona naprawdę chciała... Nie... Nie wierzę...
- Masz – powiedziała podając mi pieniądze – babcia powiedziała, że też Ci coś dała i że powinno starczyć na podróż... - już nie słuchałam, rzuciłam się mamie na szyję zalana łzami. Potem wstałam i poleciałam do kuchni gdzie tata skończył śniadanie. Przytuliłam go z całej siły, a on popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Umarł ktoś, że tak ryczysz? - spytał poważnym tonem, jednak widziałam, że oczy mu się śmieją i ma ochotę parsknąć śmiechem na widok mojej reakcji.
- Nieee... - wydukałam i jeszcze bardziej się rozkleiłam. W tym momencie byłam najszczęśliwszą osiemnastolatką na świecie. Wtedy do kuchni weszła mama i widząc mój stan zacmokała i stwierdziła, że lepiej, żebym dzisiaj nie szła do szkoły, bo pomyślą, że jakąś histeryczką jestem. Poza tym i tak spóźniłam się już na pierwszą lekcję.
- Wiesz, nie wiedziliśmy z tatą co Ci kupić na urodziny. W końcu dzisiaj wkraczasz w magiczny wiek, dorosłość. I wczoraj...zadzwoniła babcia. Powiedziała, że jest coś o czym marzysz i postanowiliśmy z tatą dać Ci coś z czego będziesz naprawdę zadowolona... - urwała mama, a moje serce niebezpiecznie przyspieszyło. Byłam niemal pewna, że mama je dobrze słyszyy. Czy ona naprawdę chciała... Nie... Nie wierzę...
- Masz – powiedziała podając mi pieniądze – babcia powiedziała, że też Ci coś dała i że powinno starczyć na podróż... - już nie słuchałam, rzuciłam się mamie na szyję zalana łzami. Potem wstałam i poleciałam do kuchni gdzie tata skończył śniadanie. Przytuliłam go z całej siły, a on popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Umarł ktoś, że tak ryczysz? - spytał poważnym tonem, jednak widziałam, że oczy mu się śmieją i ma ochotę parsknąć śmiechem na widok mojej reakcji.
- Nieee... - wydukałam i jeszcze bardziej się rozkleiłam. W tym momencie byłam najszczęśliwszą osiemnastolatką na świecie. Wtedy do kuchni weszła mama i widząc mój stan zacmokała i stwierdziła, że lepiej, żebym dzisiaj nie szła do szkoły, bo pomyślą, że jakąś histeryczką jestem. Poza tym i tak spóźniłam się już na pierwszą lekcję.
Próbując się jakoś
uspokoić poszłam do pokoju, włączyłam głośno kasetę w radiu i
zaczęłam się ubierać co chwilę patrząc na Michaela na
plakatach. Wiedziałam, że sprzedaż biletów ma ruszyć w lipcu.
Już się nie mogłam doczekać. Leżałam na łóżku i wyobrażałam
sobie jak to będzie...
Jest lipiec. Ruszam właśnie
w kierunku punktu w którym będzie można kupić bilet na HIStory
tour. Jest druga w nocy. Niektórzy nie mogą tego zrozumieć. Nie
potrafią. O drugiej w nocy iść kupić bilet, pomimo że punkt
otwierają dopiero o godzinie dziewiątej? No ale ja poszłam. I
dobrze zrobiłam, na miejscu już było około trzydziestu osób.
Wszyscy rozmawiali ze sobą na jeden temat. Panowała taka
niesamowita atmosfera, naprawdę trudno to opisać. Gdy podeszłam do
nich przywitali mnie nie jak kogoś obcego, ale jak kogoś, kogo
znają od dawna. Nikogo stąd nie znałam, ale było mi naprawdę
dobrze w tym towarzystwie. Tutaj nikt nie czepiał się mojego
wyglądu. Tego, że na głowie miałam fedorę, a w słuchawkach
słychać było Dirty Dianę. Nagle przyszła jeszcze jedna
dziewczyna. Na ramieniu miała plecak, a w ręce trzymała... radio.
Wszyscy się ucieszyli, zaczęliśmy witać nowoprzybyłą.
Dziewczyna postawiła radio na chodniku i włożyła kasetę
Dangerous. Wszyscy zgromadziliśmy się wokół radia, żeby nie
trzeba było za głośno puszczać muzyki, bo końcu był środek
nocy i tak przesiedzieliśmy do rana kiedy to otworzyli sklep i
mogliśmy zakupić bilety. Szczęśliwa wracałam do domu, w
kieszenimiałam świstek papieru na który czekałam tyle czasu, oraz
kartkę z kilkoma adresami ludzi, których dzisiaj poznałam.
Mięliśmy się skontaktować przed koncertem i zorganizować jakąś
zbiórkę. Byłam niesamowicie zmęczona, dlatego gdy tylko przyszłam
do domu i odłożyłam bilet w bezpieczne miejsce położyłam się
spać.
~*~
Wakacje mijały szybko. W
telewizji i radiu coraz częściej mówili o koncercie. Kilka razy
spotkałam się z ludźmi poznanymi tej nocy gdy kupowałam bilet. Z
każdym dniem byliśmy coraz bardziej przejęci. Z jednej strony to
napięcie było nie do wytrzymania, ale z drugiej strony... to było
cudowne uczucie. Szykowaliśmy wielki transparent. Nie byliśmy pewni
czy nas z nim wpuszczą, ale mimo wszystko postanowiliśmy spróbować.
Dni leciały coraz szybciej.
Ledwo zaczęły się wakacje, zaczął się lipiec, następnie
sierpień, a teraz już jest pierwszy września. Jeszcze
dziewiętnaście dni. Czterysta pięćdziesiąt sześć godzin...
Emocje coraz bardziej dawały o sobie znać. Potrafiłam chodzić z
tak wielkim uśmiechem, że jakby nie uszy to śmiałabym się
dookoła głowy, co było powodem częstych żartów taty. Ale powiem
szczerze, że coraz bardziej się też bałam. Bałam się, że albo
coś nie wyjdzie, albo coś się stanie, albo... albo się zawiodę.
Z jednej strony wiedziałam, ze to nie jest możliwe, ale to uczucie
było silniejsze ode mnie. Zaczęła się też szkoła. Jak wiadomo
trzeci rok technikum. Nauczyciele na każdym kroku straszyli nas już,
że w tym roku nie będzie tak miło jak do tej pory. Za rok te
wszystkie egzaminy zawodowe i matura. Ale teraz ja do tego nie miałam
głowy. Z każdym dniem byłam coraz bliżej mojego szczęścia.
Szczęścia, które miało trwać tylko około trzech godzin, a potem
miały zostać tylko wspomnienia, ale za to jakie wspomnienia...
Osiemnasty września. Ja nie
chcę. Nie jadę. Oddam komuś ten bilet. Nie mogę jechać. Boję
się. Mama się ze mnie coraz bardziej śmieje. Mam już kupione
bilety na pociąg. Jutro rano wyjeżdżam, a dwidziestego pierwszego
wracam. Mama już lata i szykuje co mam wziąć. Dzisiaj telefony do
mnie się urywają, wszyscy chcemy być pewni, że odnajdziemy się
jutro w tłumie. Strasznie zdenerwowana usiadłam do odrabiania
lekcji. Myślałam, że mnie to uspokoi, ale nie pomogło. Włączyłam
walkmana i położyłam się na łóżku. Z słuchawek wypłynęło
Smooth Criminal. Zamknęłam oczy i starałam się zasnąć.
Przewracałam się z boku na bok.
Dwudziesta trzecia...
Dwudziesta czwarta...
Pierwsza...
Druga...
Trzecia...
Zasnęłam...
O godzinie siódmej do
pokoju wpadła mama i zaczęła mnie budzić. Jest czwartek
dziewiętnasty września. Za godzinę mam pociąg i z każdą minutą
coraz bardziej się denerwuję. Za około dziesięć godzin będę w
Warszawie. Spotkam ludzi, którzy mnie rozumieją, którzy czują co
samo co ja.
I będziemy czekać...
Wstałam, wzięłam luźne
ubrania i poszłam do łazienki. Zimny prysznic obudził mnie
całkowicie. Mama w tym czasie czykowała mi wodę i kanapki. Dała
mi też trochę kasy, żebym kupiła sobie coś na miejscu.
Widziałam, że się denerwuje, nigdy wcześniej nie jechałam sama
na taki wielki koncert, w dodatku tak daleko. Włączyła radio z
któego co chwilę płynęły piosenki Michaela, lub zdenerwowany
głos prowadzącego cieszącego się, że także zobaczy całe show
na żywo i będzie mógł to skomentować na natenie. O godzinie
siódmej trzydzieści byłam gotowa. Pożegnałam się z rodzicami i
zadzwoniłam po taksówkę. Osobiście wolałabym autobus, ale nie
chciałam ryzykować spóźnieniem. Dojechałam na dworzec w momencie
gdy pociąg wjeżdżał na stację. Wsiadłam i zajęłam swoje
miejsca. Z każdą kolejną stacją denerwowałam się coraz
bardziej. Muzyka w słuchawkach walkmana była ustawiona tak głośno,
że krzywdziła moje uszy. Na niektórych stacjach wsiadali ludzie,
których poznałam w lipcu. Z nimi podróż minęła szybciej. Oni
denerwowali się tak jak i ja. Gdy dojechaliśmy do Warszawy całą
grupką ruszyliśmy w kierunku lotniska w Bemowie. Tam spotkaliśmy
resztę ekipy, którą poznałam w lipcu. Brakowało tylko Marty,
dziweczyny z radiem, jednak okazało się, że coś bardzo ważnego
jej wypadło i pomimo że bardzo chciała, to nie będzie jej na
koncercie.
-Co ja bym dała, żeby
Michael zaprosił mnie na scenę – powiedziała rozmarzonym głosem
jedna z dziewczyn stojąca niedaleko. Wszyscy popatrzyli na nią
nieprzytomnie. Teraz w głowie każdej dziewczyny powstał obraz, w
którym ochroniarze Michaela wyciągają każdą zza barierki i
prowadzą w stronę piosenkarza.
Z marzeń wyrwał nas huk.
Popatrzyliśmy za bramy, którymi było otoczone lotnisko, na którym
stała już wielka scena, około trzydziestu tirów ze sprzętem oraz
pałętało się tam kilkudziesięciu ludzi, którzy pilnowali aby
wszystko było dopięte już dzisiaj na ostatni guzik... Powoli
zaczynało się robić chłodniej, niektórzy porozchodzili się do
hoteli lub domów, jeśli mieszkali w Warszawie, bądź mięli u kogo
nocować. Ja i wielu innych zostaliśmy na miejscach. Skupiliśmy się
jeden przy drugim i rozmawialiśmy zawzięcie o jutrzejszym
wydarzeniu. Zastanawialiśmy się jak to będzie, czy wszystko się
uda, co będziemy czuć po koncercie, jak to jest na żywo usłyszeć
samego Michaela Jacksona oraz dlaczego wybrał nas. Dlaczego Polska?
I ciekawe czy mu się tutaj spodoba. Z tego co słyszeliśmy Michael
przyjechał do Polski już dzisiaj. Niektórzy fani byli na lotnisku
na którym wylądował jego samolot. Był dzisiaj w domu dziecka, w
sklepie z zabawkami, które po zakupie oddał dzieciom ze szpitala, a
także był w jakiejś szkole i zwiedził z kimś Warszawę. Po
jakimś czasie zmorzył nas sen. Był wrzesień więc noce nie były
już tak ciepłe jak w lato, ale nie były też specjalnie mroźne.
Mięliśmy też rozpalone małe ognisko. Obudziłam się około
godziny piątej rano. Byłam potwornie zmęczona, a także wszystko
mnie bolało od nocy spędzonej na trawie w niezbyt wygodnej pozycji.
Ale jak tylko uświadomiłam sobie, że to już dzisja, że zobaczę
swojego idola, że moje marzenie się spełni to całe zmęczenie
odeszło. Poczułam nową energię. Podniosłam się ostrożnie z
ziemi, otrzepałam i rozprostowałam kości. Zauważyłam grupkę
ludzi, którzy już nie spali, podeszłam do nich i zatopiliśmy się
w rozmowie szeptem, zeby nie obudzić reszty. W pewnym momencie
podeszła do nas starsza pani z siatkami. Widocznie wracała z
zakupów.
- Oj dzieciaczki, tak się poświęcać – powiedziała z troską w oczach – może któreś z was pomogłoby mi zanieść zakupy? Mieszkam niedaleko. A przy okazji widzę jak się męczycie i nie wyglądacie za dobrze tak więc zapraszam do mnie na jakąś ciepłą herbatkę i odświeżyć się będziecie mogli... Chodźcie zanim reszta się obudzi, a potem przyślecie do mnie znów parę innych osób. Podejrzewam, że moi sąsiedzi też chętnie wam użyczą ciepłej herbatki. Nie często odwiedzają nas młodzi ludzie – uśmiechnęła się i wcisnęła każdemu z nas po wielkiej torbie z zakupami.
- Oj dzieciaczki, tak się poświęcać – powiedziała z troską w oczach – może któreś z was pomogłoby mi zanieść zakupy? Mieszkam niedaleko. A przy okazji widzę jak się męczycie i nie wyglądacie za dobrze tak więc zapraszam do mnie na jakąś ciepłą herbatkę i odświeżyć się będziecie mogli... Chodźcie zanim reszta się obudzi, a potem przyślecie do mnie znów parę innych osób. Podejrzewam, że moi sąsiedzi też chętnie wam użyczą ciepłej herbatki. Nie często odwiedzają nas młodzi ludzie – uśmiechnęła się i wcisnęła każdemu z nas po wielkiej torbie z zakupami.
Poszliśmy za nią. Po paru
minutach doszliśmy do wielkiej kamienicy do której nas wprowadziła.
Było cieplo i większość starszych ludzi zeszła na dół na
ławeczki żeby porozmawiać. W końcu po co siedzieć samemu w domu,
skoro można spotkać się z sąsiadami, prawda?
Pani Jadzia, bo tak się
nazywała kobieta porozmawiała z sąsiadami o nas i wszyscy chętnie
się zgodzili na zaproszenie na herbatkę zmęczonej i zziębniętej
młodzieży. Zanieśliśmy zakupy pani Jadzi do jej mieszkania, a ona
nam zrobiła gorącą herbatę z cytryną. Byliśmy w pięć osób,
każdy z nas wypił gorący napój, poszedł do łazienki trochę się
odświeżyć i po podziękowaniu starszej pani poszliśmy do reszty,
żeby powiedzieć gdzie mogą iść. Nie było nas znowu aż tak dużo
i po pół godzinie wszyscy byliśmy znów razem rozmawiając o
staruszkach. Znów zaczęli się zjeżdżać ludzie z poprzedniego
dnia, a także nowi. Każdy chciał jak najszybciej znaleźć się
blisko tego miejsca. Staruszkowie kilka razy przyszli do nas
porozmawiać i od czasu do czasu przynieśli jakieś owoce i herbatę
w termosie. Fakt była masa ludzi, ale atmosfera była tak przyjemna,
że pomimo dużej liczby ludzi potrafiliśmy się podzielić tak, że
każdy coś dostał. Zachowywaliśmy się jak rodzina, a nie ludzie,
którzy poznali się wczoraj czy dzisja. Niesamowite jak jeden
człowiek połączył nas wszystkich...
_____________________________________________________________________________
Nie wiedziałam jak pociąć rozdział, żeby nie zepsuć później atmosfery dlatego dzisiejszy jest taki jaki jest, a już w następnym zapraszam na koncert, za obecność na którym oddałabym chyba wszystko. Łącznie z duszą diabłu!
Nie wiedziałam jak pociąć rozdział, żeby nie zepsuć później atmosfery dlatego dzisiejszy jest taki jaki jest, a już w następnym zapraszam na koncert, za obecność na którym oddałabym chyba wszystko. Łącznie z duszą diabłu!
Bardzo tu u Ciebie ładnie, na pewno będę wpadać, a opowiadanie nadrobię w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńDla mnie pisanie też jest odskocznią i 2009r. był dla mnie bardzo trudny, nie ze względu na śmierć Michaela, tylko na pewien splot wydarzeń... Choć pisać zaczęłam trochę później. Podoba mi się, kiedy ktoś na serio wciąga się w opowiadanie i stara się żeby było jak najbardziej wiarygodne. Na pewno w najbliższym czasie poświęce trochę więcej uwagi Twojemu blogowi.
Pozdrawiam!!! :)))
Dziękuję za miły komentarz na naszym blogu (o lofcianiu, bardzo mnie to rozbawiło ;) ) Co do twojego opowiadania jestem pod wrażeniem! Dla innych zwykły koncert, dla nas wyjątkowy dzień w życiu. Niesamowite jest fakt, że mimo że opisujesz dopiero przygotowania do koncertu cały czas czyta się z zapartym tchem! Pozdrawiam ;) Diana
OdpowiedzUsuńŚwietnie :D Naprawdę bardzo mi się podoba. Nie mogę się doczekać koncertu. To jest niesamowite jak ty umiesz pięknie pisać! To tak jakbym tam była! Wspaniałe. Czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńJacksonka xD
Och, naprawdę cudowne. Czytam dalej.
OdpowiedzUsuń