środa, 29 stycznia 2014

Taka tam, wzruszona Invincible :)

Znacie to uczucie kiedy czujecie w sobie taką... dziwną energię do pisania. Nie potraficie się na niczym skupić, bo chcecie coś napisać. Nie wiecie jeszcze co, ale coś musicie. Siadacie przed czystą kartką i... nic. Moc dalej jest, ale nie potraficie nic z siebie wykrzesać, czy to z powodu nadmiaru emocji, energii, nie wiem.
Piszecie, a to wszystko wydaje się takie proste. Bez polotu. NUDNE.
A potem puszczacie muzykę...

I wszystko spływa samo...






Kochani, nowy rozdział się pisze. Nie wiem kiedy będzie, bo właśnie mam tą wenę - nie wenę. Obecnie leci mi Remember the Time i sama nie bardzo wiem co bardziej mam zamiar robić - pisać, śpiewać, rysować, tańczyć czy może jeszcze coś innego. Piszę, tak, ale u mnie wygląda to tak, że nie wstawiam zaraz po napisaniu. To musi przeleżeć, dojrzeć. Po paru dniach muszę przeczytać jeszcze raz i albo popoprawiać drobne błędy i wstawić, albo napisać to od nowa.

Chciałabym Wam podziękować, że jesteście. Za te pięćset wejść. Dla niektórych to może i mało, ale mnie naprawdę cieszy, że tu wracacie. A także za Wasze komentarze. Nawet sobie nie wyobrażacie jak Wasze słowa potrafią zmotywować do pisania. Nawet pochwała mojego profesora ostatnio nie podziałała na mnie tak jak Wy. I strasznie cieszy mnie, że jest Was coraz więcej.

Może to głupie, ale kocham Was :)


Jeszcze raz, dziękuję.




;)

sobota, 25 stycznia 2014

Uciekinierka 1.

Hejka!
Czas na coś nowego. Nie wiem co to. Powstawało podczas bezsennych nocy. Właściwie podczas jednej takiej bezsennej nocy powstał sam początek. Reszta doszła dzisiaj. Miało być coś innego, ale z tamtym siedzę w martwym punkcie więc daję Wam to. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie wiem co z tego wyjdzie, nie wiem jak długie to będzie. Nic nie wiem. Ale wiem, że pokochałam Annie i chciałabym taką swoją już mieć. Serio :D
Jeśli chodzi o Anię to prosiłabym zignorować błędy w jej wypowiedziach, niestety chwilowo ma taki styl. Sama się namęczyłam nad jej wypowiedziami najbardziej bo dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że piszę poprawnie i musiałam wracać, zmieniać. Sprawdzać, znów zmieniać. No masakra. Ale już nie marudzę. Miłego czytania!

________________________________________________________________________________

Mężczyzna otworzył drzwi do swojej posiadłości i spostrzegł na bujanym fotelu na werandzie małą, słodką dziewczynkę w niebieskiej sukieneczce i dwoma kitkami na czubku głowy. Miała nie więcej niż trzy latka. Machała nóżkami i patrzyła ufnym wzrokiem w jego stronę.

- Hej maluszku, a co ty tu robisz? - spytał zaprasząjac ją gestem do swojego domu, na dworze robiło się chłodno i nie chciał, żeby ta mała istotka się przeziębiła.

- Ej, ja nie jeśtem juś mała! Mama mi poźwala siedzieć na fotelu dla duzych.

- Oh. OK. Duża. To skąd się tu wzięłaś, co? Gdzie twoi rodzice?

- Nie wiem. Mamusia posła do pracy i wluci dopjelo jutlo. Ja byłam z babcią ale ona śpi, a mi się nudziło.

- A tatuś?

- Tatuś to osoba któlą kocha mamusia. Oh! Cyli ty jesteś moim tatusiem – krzyknęła dziwczynka z taką radością, jakby właśnie rozgryzła zagadkę, która męczyła ją od dawna.

Michaela zatkało. Ta mała istotka była tak urocza, że żałował, że to co mówi nie jest prawdą. Jednak coś mu w niej nie pasowało. No jak to on jest jej ojcem. Kolejna Billie Jean czy jak?

- Kochanie, ale ja nie mogę być twoim tatusiem, skąd taki pomysł?

- Oj no mówiłam ci jus. Bo mamusia cię kocha. Psecies sama słysałam jak patsyła na twoje zdjęcia i mówiła ze cię kocha i ze skoda ze jesteś jej niejejajnym. Nielelajnym mazeniem. Oj no wies...

- Nierealnym marzeniem?

- Nooo psecies mówię. A co to znacy?

Mike zachichotał. Ta mała była naprawdę rozkoszna. Ale wiedział, że musi z niej wyciągnąć skad tu przyszła i odstawić ją jak najszybciej do domu. W końcu jej bliscy na pewno się niepokoją...

- To oznacza, że jestem jej fantazją. Ale czy ja ci, kurczaku wyglądam na fantazję? Na kogoś kto nie istnieje?

- Niee... - odpowiedziała dziewczyna i w tym momencie w pomieszczeniu rozległ się odgłos burczenia w jej malutkim brzuszku. - tatusiu... jestem głodna.

- Właśnie słyszę, chodź coś trzeba z tym zrobić. - Odpowiedział Michael i zabrał dziewczynkę do kuchni.

Smiley postanowił, że na razie nie będzie próbował nic wyjaśnić bo to i tak nic nie da. Zadzwoni do ochroniarza żeby on zajał się tą sprawą, a on sam zajmie się małą – dużą istotką żeby się nie nudziła. Michael nie sądził, że kiedykolwiek jakieś obce dziecko wkradnie się do jego serca w ciągu zaledwie dziesięciu minut.

~*~

- Mamo, jak to zniknęła?! Jak dwulatka mogła zniknąć będąc pod twoją opieką! No co, ubrała się i wyszła? A ty tego nie zauważyłaś?! Cholera, wezwałaś chociaż policję? Przecież coś jej się mogło stać, ktoś ją mógł porwać. Boże, nawet nie chcę myśleć o tym gdzie ona teraz jest i co się z nią dzieje... - dziewczynie załamał się głos i rozpłakała się na dobre.

- Kochanie, zgłosiłam to już na policję. Wszyscy jej szukają. Przepraszam, naprawdę nie wiem jak to się mogło stać. Nie martw się, na pewno ją znajdziemy. Pewnie schowała się gdzieś koło domu i dobrze się bawi, że wszyscy jej szukają...

- Mamo, ona ma dwa latka, ledwo potrafi wysiedzieć na dziesięciominutowej dobranocce, a tobie się wydaje, że tyle godzin przesiedziała w jednym miejscu mając dobry ubaw z naszego przerażenia?! Czy ty siebie słyszysz?!

- Irene, proszę nie denerwuj się. Zobaczysz wszystko będzie dobrze. Idź odpocznij w końcu niedawno wróciłaś z nocki, jesteś pewnie zmęczona.

- W dupie to mam! Idę jej szukać, przecież nie będę bezczynnie siedzieć podczas gdy moja córka błądzi po mieście! CAŁĄ NOC, CZY WY JESTEŚCIE NIENORMALNI, ŻE JEJ JESZCZE NIE ZNALEŹIŚCIE?! PRZECIEŻ ONA MUSI BYĆ PRZERAŻONA!! - dziewczyna wyszła z domu trzaskając drzwiami. Wyciągnęła telefon i wybrała numer do szefa.

- Halo, Spike. Nie będzie mnie dzisiaj w pracy. Nie, nie dam rady, moja córka zaginęła muszę ją znaleźć. Nie wiem, weź kogoś innego, odpracuję jak tylko ją znajdę obiecuję. W końcu sama też potrzebuję tej kasy. Ok. Na razie. - rozłączyła się i ruszyła wzdłuż ulicy szukając swojego aniołka.

- Annie, mam nadzieję, że nic ci się nie stało skarbie...

~*~

- OH! - coś ciężkiego uwaliło się na brzuch Michaela. Jakby miał psa bądź kota nie byłby zdziwiony, a tutaj przeżył jednak lekki szok. Jednak gdy zobaczył burzę blond loczków szybko uświadomił sobie kto po nim skacze. - Cześć aniołku, jak się spało?

- Dobze. Wies, ze mamusia tes tak do mnie mówi? Tlochę się za nią stęskniłam... - posmutniała dziewczynka.

- Hej, nie bądź smutna, niedługo zobaczysz się z mamusia. Jak tu kruszynko w ogóle masz na imię co?

- Annie.

- Ślicznie. A może powiesz mi czy wiesz jak tu przyszłaś i jak wrócić do domku, co?

- Nie pamiętam. Jechałam autobuseeeeeeeeeeem i tam było dużo ludzi. I mijałam dzewka, domki. I nawet klówki były!

- Oh, no nie martw się, znajdziemy twoją mamusię – Michael przytulił dziewczynkę po czym zabrał ją na dół i nakarmił.

Ochroniarzom nic nie udało się jeszcze ustalić jednak Michael nie tracił nadziei, że w końcu znajdą mamę Annie. Szczerze miał ochotę nawrzeszczeć na tę nieodpowiedzialną kobietę. Jak można tak zostawić małe dziecko? Jak można je zgubić i jeszcze nie próbować go odnaleźć! Nie był w stanie tego zrozumieć. Tym bardziej, że mała Annie wydawała się naprawdę rozkosznym dzieckiem, które jest zadowolone ze swojego życia. Czy to możliwe, żeby ta jej „kochana mamusia” mogła się nie przejąć zniknięciem dziewczynki? Może wróciła z pracy i nawet nie zauważyła braku dziecka? To co z niej za matka...

Przemyślenia Michaela przerwał cichy głosik dziewczynki.

- Tatusiu, mozemy się pobawić w coś? Nuuuudzi mi sięęęę...

- Jasne skarbie, a w co byś chciała się pobawić? - Michael już wczorajszego wieczoru przestał nakłaniać dziewczynkę, żeby przestała się do niego zwracać „tato”, była małym uparciuchem...

- W zgadywanki! - krzyknęła dziewczynka i pobiegła do salonu gdzie rozłożyła się wygodnie w fotelu i czekała na swojego tymczasowego opiekuna.

Tak zleciał im czas aż do południa, kiedy to ochroniarz Michaela przyniósł wiadomość, że policja szuka małej i zdobył informacje gdzie ją zawieźć.
Mężczyzna sam odwiózł dziewczynkę do domu, po długim pożegnaniu z Michaelem i przyrzeczeniu, że jeszcze się spotkają. Smiley nie postanowił nie jechać przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa, ale nie był też pewien za siebie, czy nie naubliżałby po raz pierwszy w życiu kobiecie, za to, że jest taką nieodpowiedzialną matką.

Michael trafił kiedyś na pewien cytat polskiego autora.

„Nagle tak cicho zrobiło się w moim życiu bez ciebie...”

Nie rozumiał wtedy dokładnie co mógł czuć wypowiadający je człowiek, ale teraz to zrozumiał. Po zaledwie dniu spędzonym z tą maleńką istotką, teraz gdy wyjechała czuł ogarniającą go pustkę...

~*~

Po całonocnych poszukiwaniach Irene zaczęła tracić już nadzieje. Wiedziała, że nie powinna się poddawać, ale sprawdziła już wszystkie możliwe miejsca gdzie dziewczynka mogła pójść sama. Przecież to dopiero dwuletnie dziecko, nie maratończyk. Nie mogła zajść nawet do połowy tego co sprawdziła,a co dopiero dalej. Zrezygnowana wróciła pod dom, usiadła na krawężniku i zaczęła płakać. Jej córka. Jej kochane maleństwo. Jej malutka Ania...

Nagle przed nią zatrzymał się czarny samochód, dziewczyna szybko głowę gdy usłyszała radosny krzyk swojej pociechy.

- MAMUSIU!

- Boże Annie, gdzieś ty była!

- Mamusiu byłam u tatusia – powiedziała radośnie dziewczynka, a serce Irene stanęło na chwilę po usłyszeniu tych słów. Niepewnie spojrzała w stronę samochodu, jednak odetchnęła kiedy wysiadł z niego kierowca i nie był nim na szczęście ojciec dziewczynki. W końcu skąd on by się tu miał wziąć. Przecież od roku siedział w więzieniu...

- Oh, kochanie. Tak bardzo się martwiłam, nie rób mi tego więcej. Dlaczego wyszłaś sama z domu?

- Bo babcia śpała a ja nie ściałam jej obudzić, a tak baldzo mi się nudziłoooo...


Irene odetchnęła z ulgą podziękowała mężczyźnie który odwiózł jej córkę do domu. Chciała zaprosić go na kawę jednak mężczyzna powiedział, że musi wracać do pracy, wziął jedynie od młodej kobiety numer telefonu, który w niego wmusiła z przyrzeczeniem, że jeśli będzie kiedykolwiek czegoś potrzebował to ma dać znać, a ona stanie na uszach byleby tylko mu pomóc. Weszła do domu i upewniwszy się, że jej córka jest cała i zdrowa położyła młodą spać i sama również zasnęła obok niej... To był naprawdę długi dzień dla Irene jednak zdenerwowanie dało się we znaki. Co chwilę budziła się w nocy i sprawdzała czy jej kruszynka wciąż leży obok. Nad ranem zrezygnowała z dalszego snu i zaczęła rozmyślać o swoim życiu. Była młodą, dwudziestodwuletnią kobietą. Miała dwuletnią córkę, która była całym jej życiem. Studiowała dziennikarstwo a nocami pracowała w klubie żeby niczego jej szkrabowi nie zabrakło. Nie mogła narzekać. Praca nie była tą wymarzoną, ale jakoś sobie trzeba było radzić. W opiece nad córką pomagała jej mama, a babcia Annie. Z ojcem dziewczynki nie utrzymywała kontaktu. Jedyną dobrą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobił w swoim żywocie było danie jej córki...

_________________________________________________________________________________

Na koniec. Komentarz mojej siostry jak przeczytałam jej fragment rozmowy Annie i Michaela:
"to nie może być twoje, bo jakieś takie za mądre". OK. WIARA WE MNIE <3

I chciałabym Was prosić z całego serca, jeśli wchodzicie tutaj, a piszecie coś swojego to proszę, a wręcz BŁAGAM zostawcie mi namiary na swoje opowiadania. Jestem jak ten narkoman bez możliwości dania sobie w żyłę, bo jeśli chodzi o to co czytam to muszę męczyć się czekając na nowe notki, a nic nowego nie umiem znaleźć i po prostu rozsadza mnie z braku fanfików!

Chociaż z drugiej strony nic mnie nie odciąga od nauki...
Ale ja chcę żeby mnie coś odciągało!

Dobra.
Nie ględzę już xD

czwartek, 23 stycznia 2014

Mowa cztery? :D

Oh ludzie ile ja się tego naszukałam!
A w końcu zdjęcia i tak nie znalazłam tylko robiłam prt screena z filmiku...
CUTE :D

Marnuję czas na granie w stare gry na nintendo, a powinnam się uczyć, ale no ileż można! Przyjechałam do rodziców i trochę się lenię :)

I piszę, piszę, piszę żeby było jak najwięcej zanim coś tu wstawię, żeby nie zostawić Was z tym wszystkim w połowie. :)

wtorek, 21 stycznia 2014

Mowa numer trzy

Hejo,

dzisiaj rozbroiłam egzamin, który mogłam mieć za sobą już w sobotę, jednak głupota zwyciężyła, niestety... ale lepiej późno niż wcale. Jeszcze jeden egzamin przede mną a potem do 22 lutego wolne. Nie powiem, cieszę się bardzo :D
Tym czasem dzisiaj w ramach odstressingu włączam sobie właśnie dangerous live in bucharest się delektuję. Chociaż przez ostatnie trzy doby nie zaznałam snu więc moje oglądanie może skończyć się bardzo szybko, ale... może nie :D






sobota, 18 stycznia 2014

Oh, Boże niech ktoś mi powie dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam?!


If you don't love me!
What will I do baby?!
Cause I'm in love with you!



Boże, geniusz xD





Swoją drogą mam takie pytanie (nawiązuję do BAD25, bo tam też o tym mówili) czy Wam też Liberian Girl się pomyliła z bibliotekarką?
Bo ja jestem tępa z angielskiego, ale kurde jakoś nigdy nie pomyślałabym, że można to wziąć za bibliotekarkę dopóki moja babka z angielskiego w technikum nie zaczęła chwalić PIOSENKI JACKSONA O BIBLIOTEKARCE.
Szczerze powiedziawszy jak to usłyszałam to potem przeszukiwałam wszystkie płyty za taką piosenką. i kurde załamałam się bo nie znalazłam hahahaha
Dopiero jak któryś raz z kolei podała ten przykład to zorientowałam się o co tej kobiecie chodzi xD



W ogóle, co czujecie jak słuchacie piosenek Michaela?
Bo ja tego cholera nie umiem określić. Jak jest źle to siedzę i ryczę, a jak jest średnio, albo zarąbiście to dostaję takiego kopa energii, że mogłabym jechać tydzień bez sny i kawy. Mam wrażenie, że mogę wszystko. Że jestem w stanie nawet przenosić góry. I w ogóle no.. KURDE!
Właśnie teraz dostałam takiego kopa, jakby był co najmniej środek wakacji, piękna pogoda a ja odpoczywałabym gdzieś tam. Oh kocham to uczucie.
Mama zawsze powtarzała, że miłość uskrzydla...
Widać nawet ta fanowska <love> xD


piątek, 17 stycznia 2014

Notka jakaś tam

Siemka!

Jutro mam ważny egzamin więc chwilowo mam tutaj zastój, poza tym oczywiście musi cokolwiek powstać, żebym mogła tu wrzucić. Zaczęłam już coś pisać, nie wiem co z tego wyjdzie, ale już jest ZARYS. Myślę, że w przyszłym tygodniu może się pojawić, a dopóki nie pojawi się notka, będę Was męczyć grafiką/filmikami i innymi pierdołami, oczywiście tematycznie nawiązywać będę do bloga więc może Was nie zamęczę aż tak bardzo!



Dobra, kończę i lecę się uczyć systemów politycznych, bo jak nie jutro to za dwa tygodnie będę się znów musiała z tym bić niestety.. Byle trzy :D




a teraz przedstawiam Wam Michaela:
 <3
 Kocham to zdjęcie :3
 Skrzywdzę Was też trochę moją "twórczością", przepraszam :P
 O i jeszcze jedna...
A to jedna z moich przeróbek, które lubię najbardziej :D

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Las

Oh, ciężki weekend za mną. W niedzielę miałam dwa egzaminy, na szczęście ogarnęłam je na tyle, że mogę być dumna, chociaż punkt brakujący mi do 4 z angielskiego nieco mi psuje humor :P
Z drugiego na szczęście dwie czwóry, ale dobra koniec chwalenia się ;P
Wiecie co? Chyba za dużo (w ogóle to jest możliwe?!?!) Michaela ostatnio wokół mnie, bo śnił mi się dzisiaj (nie narzekam, oj niee...) nie pamiętam o czym był ten sen, co nie zdarza mi się często. Wiem tylko, że był całkiem milusi i nie specjalnie chciało mi się wstawać rano z nadzieją, że przyśni mi się ciąg dalszy, czy coś.
Swoją drogą, włączyłam sobie BAD25 z canal+ i powiem Wam, że jakby nie huk na budowie za oknem to byście tego dzisiaj nie czytali bo się zagapiłam, za-oglądałam, zasłuchałam i wszystko co tylko mogłam za... razem z zakochałam!
"Ale super, ktoś tu nasikał..."
Oj ludzie...
Powiem Wam, że to wszystko napawa mnie taką energią. Naprawdę. Dostaję wręcz ADHD. Swoją drogą. Kiedyś, dawno temu słuchając ok 2 w nocy Dirty Diany, siedziałam koło biurka na którym stała lampka. Takiego ADHD dostałam, że jak zaczęłam fikać to wyżej wymieniona zleciała mi na tą moją chorą łepetynę. Metalowa lampka średnio miękka na długo wyleczyła mnie z "tańcowania" po nocy.
Za to jak pod koniec zobaczyłam Jarmaine'a powiedziałam tylko "nie mów tego... proszę." Cholera jestem walnięta, ale nie obejrzałam do końca. Nie potrafiłam. Nie wiem czy pamiętacie, że pogrzeb był emitowany w tv? Zaczęłam oglądać i... koniec. Nie potrafiłam. Do tej pory nie obejrzałam tego do końca...
Dobra. Uspokoiłam się i skończyłam oglądać. Dzisiejsza miniaturka stała dzisiaj pod naprawdę dużym znakiem zapytania. Skończyłam oglądać film i postanowiłam w końcu zabrać się za poprawianie tekstu. Po otwarciu pliku poryczałam się i nie byłam w stanie nic napisać. Ta miniaturka była dla mnie trudna. Powstała na drugi dzień po dacie na końcu notki. W tym momencie biorę się za pisanie... i powiem Wam, że robię to dla Was, ale przede wszystkim robię to dzisiaj dla siebie. Chyba tego potrzebuję...

Kocham Was.

________________________________________________________________________________

~*~

Ze wszystkich stron otaczały mnie drzewa. Wszędzie rozbrzmiewał ich szum. Były piękne. Zielone. Wysokie. Pachnące. Obrośnięte miękkim, zielonym mchem. Było słychać szum rzeczki przepływającej gdzieś niedaleko. Stąpałam bosymi stopami po zielonej trawie. Moja suknia ciągnęła się po ziemi za mną. Była śliczna. Wyglądała prawie jak do ślubu. Prawie...

Jedyne co ją różniło to, to że była czarna. Podobnie jak mój nastrój w tym momencie.
Nie, nie należę do subkultury emo. Nie mam depresji. Nie jestem... dziwna.
Po prostu godzinę temu dowiedziałam się najgorszej rzeczy w moim życiu. Jest 4 nad ranem, wszystko budzi się do życia tylko ja myślę o śmierci...

O tej śmierci, która dotknęła nie tylko mnie, ale także miliony ludzi na świecie. Tych starszych i tych młodszych. Kobiety i mężczyzn. Babcie i wnuczki. Ludzi o kolorze skóry ciemnej jak i tej całkiem jasnej. W tym momencie wszyscy byliśmy tacy sami. Wszyscy równie pogrążeni w bólu. Czuliśmy tę samą rozpacz...

Tak naprawdę byliśmy teraz jednym, małym chłopcem o ciemnej skórze z afro na głowie, mężczyzną z karnacją kawy z mlekiem i kręconymi włosami, ubranym w skórzane ubrania ze sprzączkami, Mężczyzną z krótkimi włosami, w potarganych ubraniach trzymającego się dwóch drzew, któremu wiatr, piasek i wszelkiego rodzaju liście leciały na twarz, odbijały się od jego policzków, drażniły oczy i gardło. Byliśmy człowiekiem, który kochał dzieci, który przejmował się losem innych i który kochał nas tak samo jak my jego.

Nie wiedział o naszym istnieniu, nie wiedział kto jak wygląda, ale nas kochał, za to, że zawsze byliśmy z nim. Za to, że będziemy jego muzykę przekazywać dalej oraz za to, że go kochamy. On kochał nawet tych, którzy dopiero teraz go pokochają. Bo wszystki tak naprawdę, mimo tych wszystkich różnic, jesteśmy tacy sami...

Między wysokimi drzewami znalazłam jedno, powalone. Jego kora była sucha. Martwa. To przez ostatnie nawałnice, które przeszły nad Polską. Przetrwały tylko najsilniejsze. Tak...
On też był silny. Przetrwał wiele.
Katowanie przez ojca, oskarżenia o czyn, którego nie popełnił. Ba! Czyn, którego się brzydził! Ptzetrwał oskarżenia o wybielanie skóry, a także nie przejmował się kiedy ludzie mówii mu, że jest dziecinny i dziwny...

Jednak czy na pewno się nie przejmował? Przecież tego nie wiemy. Kiedy przebuwał w domu, sam... może właśnie wtedy przeżywał to bardziej niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić? Tyle pytań... a odpowiedź zna tylko nieliczna grupa osób. Tych najbliższych.

Usiadłam na powalonym drzewie i wpatrywałam się w wiewiórkę biegającą po polanie.

Tak. Jest 26 czerwca. A ja jestem w lesie koło mojego domu. I tak. Mówię o Michaelu Jacksonie. Człowieku, którego uwielbiam i szanuję już 12 lat.
12 cholernie długich lat, wypełnionych jego wspaniałą muzyką. Mam na imię Wioletta. Właśnie skończyłam pierwszy rok technikum. Mam 17 lat, czerwone włosy, na nogach trampki i tą długą suknię na sobie.
Nienawidzę sukienek. Nie mam pojęcia dlaczego ją ubrałam.
Nagle poczułam, że nie jestem sama. Usłyszałam kliknięcie aparatu. Odwróciłam szybko głowę i ujrzałam Martę. Moją przyjaciółkę z dzieciństwa.
Nasze drogi się rozeszły dawno temu. Nie utrzymywałyśmy kontaktu od paru lat przez sytuację, którą znałam ja, ona i jej rodzice. Nie ważne. To za bardzo boli, żeby o tym opowiadać. Strasznie się zmieniła, nie rpzypominała mi siebie sprzed lat zanim wyjechały ze swoją mamą daleko po tym wszystkim. Jednak z jakiegoś powodu wiedziałam, że to ona. Może to jej oczy? Czarne, kręcone włosy? Nie wiem.

Podeszła do mnie z uśmiechem i zrobiła mi kolejne zdjęcie. Nie odzywałyśmy się do siebie. Ona chodziła naokoło mnie i robiła mi zdjęcia, a ja siedziałam i starałam się nie zwracać na nią większej uwagi. Czułam się jak małpa w zoo, ale w obecnum stanie było mi naprawdę wszystko jedno co się dzieje wokół mnie. Nie obchodziło mnie nic oprócz bólu, który rozrywał mnie od środka.

Zerwał się wiatr. Liście drzew szumiały popychane przez lekki podmuch. Szuk układał się w muzykę. Skupiłam się na nim. Nic się nie liczyło tylko ten dźwięk. Doszedł do tego plusk wody w rzece. Nagle po raz kolejny dzisiaj poczułam, że ktoś mi się przygląda. I nie była to Marta. Ona dalej chodziła naokoło mnie i robiła te przeklęte zdjęcia. To był ktoś inny. Ktoś, kto spowodował, ze w moim brzuchu zaczęły się kotłować motyle. Siedziałam tyłem do niego, ale czując jego wzrok na karku przechodziły mnie ciarki. Chciałam się odwrócić jednak coś mi nie pozwalało. Jakaś siła mnie blokowała. Tak, to chyba był strach. Usłyszałam szum liści, kiedy przybysz zrobił parę kroków do przodu. Jestem pewna, że podszedł już na tyle blisko, że było gowidać. Nastała cisza. Miałam wrażenie, że nawet liście przestały się poruszać, a rzeka płynąć. Marta przestała mi robić zdjęcia, schowała się po drugiej stronie polanki między drzewami. Czy ten człowiek jest aż tak niebezpieczny?

Wiewiórka, która wcześniej bawiła się na polance biegła teraz w moją stonę. Ominęła mnie i popędziła ptosto na przybysza.
To właśnie ta sytuacja mnie ośmieliła. Powoli odwróciłam głowę czując coraz większe podniecenie. Odwróciłam się całkiem w jego stronę. Wytężyłam wzrok próbując dostrzec coś między gałęziami, aż zobaczyłam...

Ujrzałam człowieka, który był tak piękny, że nie potrafię tego opisać. Jego brązowe oczy miały w sobie radosne iskierki, hipnotyzowały. Te oczy przypominały oczy dziecka. Jego karnacja była koloru mlecznej czekolady, czarne loki opaday na ramiona, a na ustach miał szczery uśmiech. Wokół niego rozciągała się jakaś dziwna auta, która dochodząc do mnie wykrzywiła moje usta w równie szeroki jak u niego.

Podeszłam powoli do Michaela i pogładziłam go po policzki. Był taki ciepły... Jakby miał gorączkę. A może to nie on? Może to moje ręce były po prostu takie zimne?

-Witaj. - powiedział patrząc w moje oczy. Ja zamiast odpowiedzieć przylgnęłam całą sobą do jego ciała. Przez chwilę miałam wrażenie, że on się przewróci, ale nie. Trzymał mnie mocno, gładząc moje włosy.
-Czy ty... - wyszeptałam w jego ramię. Byłam pewna, że nie dosłyszał mojego pytania, jednak on po chwili na nie odpowiedział.
-Tak.
Jego delikatny głos rozniósł się echem po lesie wracając do mnie kilkakrotnie. Uderzając w moje uszy, a następnie serce. Osunęłam się na trawę i zaczęłam płąkać, a on kucnął obok mnie.

Przyłożył palec do mojej brody i lekko ją podniósł tak, że moje oczy spojrzały znów prosto w niego.
-Jesteś chociaż szczęśliwy? - spytałam czując jak gorące łzy spływają mi po policzkach.
-Tak. - po raz kolejny usłyszałam z jego ust potwierdzenie. Jego ciepły oddech owionął moją twarz. Przytulił mnie, a ja w miejscu gdzie wcześniej czułam w sercu ból poczułam ciepło.
Michael wstał i pociągnął mnie za sobą. To było pożegnanie. Czyżby żegnał się tak ze swoimi fanami? Przytulił mnie jeszcze raz z całej siły i odszedł między drzewa. Liście go przysłoniły, a ja zaczęłam biec za nim by móc jak najdłużej przebywać w jego towarzystwie. Biegłam przed siebie, lecz drzewa za którymi zniknął zamiast się przybliżać, oddalały się. Zaczęłam krzyczeć jego imię i płakać. Potknęłam się o korzeń i wywróciłam raniąc sobie boleśnie kolana. Ktoś mną zaczął potrząsać. Otworzyłam szeroko oczy. Wokół mnie panowała ciemność. Twarz miałam mokrą od łez, leżałam na czymś twardym, a nade mną widziałam oczy mojej siostry. I wciąz krzyczałam jego imię.
Tak.
To był sen.

Piękny.

Po tym wiedziałam już, że Michael jest szęśliwy gdziekolwiek jest.
Jest już 27 czerwca.


~*~

________________________________________________________________________________

Przepraszam Was bardzo za to wszystko. 
To naprawdę był mój sen, dlatego niektóre fragmenty mogą być dla Was niezrozumiałe, jednak dla mnie mają sens większy niż mogłoby się wydawać. Jednak nie mogę Wam wszystkiego powiedzieć, to jest bardzo trudne i bolesne. Powiem tylko tyle, że postać mojej przyjaciółki na pewno symbolizuje pewną plotkę...
Trudne to wszystko jest dla mnie...

Kocham Was. Naprawdę kocham Was bardzo mocno...

czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział czwarty.

Siemka, oddaję dzisiaj w Wasze ręce czwarty i ostatni rozdział tego opowiadania. Wcześniej pisałam Wam w jakich okolicznościach, te dwa opowiadania powstały więc zakończenie wygląda... no jak wygląda. Ale patrząc od początku... chyba takie właśnie było założenie "Koncertu" od samego początku. Rozdział dodaję po wielu bojach z komputerem, który uznał, że wszystko ma w... dysku twardym i jego nie obchodzi, że ja mam dodać, że chcę. Że MOŻE ktoś na to czeka. Nie. Po prostu ma focha z przytupem, melodyjką i odrzuceniem włosów do tyłu i NIE. Jednak walczyłam z nim od wczoraj i gra. Mam nadzieję, że pozwoli mi chociaż to skończyć, dodać i odebrać maila na którego czekam już kilka dni.
Jeśli chodzi o kolejne opowiadanie, a właściwie miniaturkę, to z nim trochę się wyłamię z tego schematu "co drugi dzień", ponieważ w niedzielę mam dwa egzaminy do których musiałabym się jednak pouczyć, plus dodatkowo ostatnio przechodzę raczej trudny okres z którym muszę się uporać. Myślę, że spokojnie w poniedziałek lub w najgorszym przypadku we wtorek opowiadanie się pojawi. Jest to miniaturka wiec załatwię je jednym szybkim rozdziałem, jednak jako, że pisane to było dosyć dawno temu, kiedy przechodziłam dziwny bunt i ogólnie sama wszystko też miałam w dysku twardym, muszę poprawić błędy ortograficzne, językowe i wszystkie inne jakie się tam zadomowiły całkiem przytulnie i nie chcą odejść. Ale dobra. Tyle przynudzania ode mnie, a teraz zapraszam na ostatnią część tego koncertu...
_______________________________________________________________________________

Dni mijały, Michael kontynuował swoją trasę, a ja powoli wracałam do szarej rzeczywistości. Dalej jednak śledziłam wszystkie wieści na jego temat. Po pewnym czasie, jak to zazwyczaj bywa prasa przestała przeżywać koncert w Polsce. Przestali publikować wywiady z Kwiatkowskim, wypowiedzi Michaela i opis jego wizyty. Wróciły za to plotki o wybielaniu i oczernianie przez wymyślanie coraz to nowych dziwactw na jego temat.
Tak minęło kilka miesięcy...

Dobra właściwie minęło już półtora roku od ostatniego koncertu. Jest kwiecień 1997 roku, ja chodzę już do czwartej klasy technikum i w zeszłym miesiącu obchodziłam swoje dziewiętnaste urodziny. Niewiele się zmieniło przez ten czas. Moja miłość do Michaela Jacksona była równie silna. Ludzie dalej ślepo wierzyli plotkom, ale wyczułam różnicę w traktowaniu przez nich mojej osoby. Przełomowym momentem był wygrany przeze mnie konkurs taneczny w szkole, w którym zaprezentowałam układ do Smooth Criminal. W momencie wykonywania przeze mnie moonwalku na sali było zupełnie cicho, następnie zaś znalazłam się w centrum zainteresowania. Ludzie chcieli nauczyć się tego magicznego kroku, przez co spędzałam z nimi więcej czasu, dzięki czemu mnie lepiej poznali i zaakceptowali. Teraz stoję w kuchni i przygotowuję sobie śniadanie. Jak co rano słucham radia.
I po raz drugi podczas wykonywania tej czynności nóż wypadł mi z ręki gdy spiker powiedział, że najprawdopodobniej w przyszłym miesiącu do Polski po raz drugi zawita... Michael Jackson.

~*~

Maj. Ludzie szaleją. Michael przyjechał. A ja? Ja siedzę w domu. Nie mogłam się wyrwać. Co prawda rok szkolny dla maturzystów już się skończył, ale... czy ja właściwie chciałabym tam być? Chyba nie. Tłum rozwrzeszczanych ludzi. Michael gdzieś daleko ode mnie. Tak bardzo chciałabym znów go dotknąć, po raz kolejny przytulić, ułożyć głowę na jego ramieniu i wdychać ten słodki zapach jego perfum. Poczuć dotyk na włosach i usłyszeć jego kojący głos w uchu.
Marzenia. Sam Michael mnie już pewnie nie pamięta. Przecież miał na całym świecie miliony fanek. BA! On miał miliony fanów! Gdzie pamiętałby taką szarą mysz, która wtargnęła na scenę podczas koncertu...
A jednak żyła we mnie jakaś iskierka nadziei. A może jednak pamięta? Może jakby mnie zobaczył, uśmiechnąłby się do mnie i kazał swojemu ochroniarzowi przyprowadzić mnie do siebie? No w każdym bądź razie się tego nie dowiem, ponieważ ja siedzę u siebie w domu, na Śląsku, a on właśnie ląduje na lotnisku w Warszawie. Wszystko obserwuję w telewizji. Tak. Wysiada. Tłum zaczyna szaleć, dziewczyny mdleją. Michael podchodzi do barierek, głaszcze małą dziewczynkę po włosach, podpisuje zdjęcia, zeszyty, koszulki. Rozgląda się jakby kogoś szukał. Serce przestaje mi na chwilę bić. Umysł mówi: PAMIĘTA! A po chwili przychodzi wyjaśnienie. Szukał wzrokiem faceta, który miał go wyprowadzić z lotniska. Według dziennikarzy udał się do prezydenta omawiać ważną sprawę. Podejrzewają, że chce kupić tutaj dom oraz otworzyć wesołe miasteczko. Byłoby fajnie. Może częściej by nas odwiedzał? Eh... marzenia. Teraz tylko trzeba siedzieć i modlić się do wszystkich możliwych bóstw o to, żeby nasi kochani politycy nie spaprali...
Buddo...
Allahu...
Szatanie...
A jednak! Oni to potrafią człowiekowi poprawić humor, nie ma co. Nie wyrażono zgody. Dlaczego? Bo starsi ludzie tam spacerują z pieskami. Wściekła wyłączam telewizor, ostatnie słowa jakie słyszę to:
-Jackson wsiada do swojej limuzyny i udaje się w nieznanym kierunku...
-Ta. Jasne! - prychnęłam - pewnie poszedł się uchlać w najgorszej spelunie w tym kraju. Ja bym tak zrobiła w tym momencie pomimo mojej całkowitej abstynencji. Dobra. Michael nie pije. Ale to przecież dobry moment, żeby wpaść w nałóg, prawda? O tym jeszcze w telewizji nie było... A idę przygotować obiad bo rodzice zaraz wrócą... - mruczałam sama do siebie jak opętana.
Rodzice wrócili z pracy zdziwieni, że ja siedzę spokojna w domu podczas gdy mój idol fika sobie po Polsce. Ja się tylko uśmiechnęłam i wróciłam do pokoju. Puściłam sobie w radiu moją ulubioną kasetę i całkiem zatraciłam się w muzyce. Podczas Smooth Criminal wpadła do pokoju moja mama niezdrowo pobudzona. Właściwie to wpadła i wypadła, po czym zaczęła kogoś przepuszczać w drzwiach. Świetnie, jeszcze mi tylko gości dzisiaj brakowało...
Podniosłam się na łóżku i gdy zobaczyłam kto stoi w progu – zaniemówiłam. Stał tam, patrzył i uśmiechał się do mnie... Michael. Nie. Chyba coś przyćpałam, bo to nie możliwe... Muszę się dowiedzieć co to było, bo podobają mi się takie zwidy. Jedynie te zawroty głowy mogłyby odpuścić, w końcu to nie prawdziwy Jackson, no nie?
Musiałam mieć wyjątkowo głupią minę, bo Michael zachichotał.
-Hej. - Powiedział wciąż śmiejąc się na mój widok.
-T...to sen? Przyćpałam coś i mam majaki? Słuchałam muzyki i umarłam. Prawda? - spytałam w jego języku. Od naszego ostatniego spotkania sporo trenowałam. Tak... na wszelki wypadek.
-Jeśli tak, to śnimy ten sam sen – odpowiedział i uszczypnął mnie w rękę.
-Ałć! - syknęłam i mu oddałam. A on?! Zaczął się śmiać. - przepraszam... chciałam mocniej! - uśmiechnęłam się do niego złośliwie – Usiądź, proszę – powiedziałam, a on skorzystał z zaproszenia i nieśmiało usiadł na moim łóżku – co tutaj robisz? - spytałam.
-Szukałem cię – zaczerwienił się lekko, a ja zrobiłam wielkie oczy. Szukał mnie? MNIE?! A po jaką cholerę? Za chwilę dotarło do mnie coś innego. On mnie pamięta! Uśmiechnęłam się szeroko.
-Ej, nie śmiej się ze mnie! - oburzył się.
-Słodko wyglądasz jak się tak oburzasz – zaśmiałam się – poza tym ja się z ciebie nie śmieję, ja się uśmiecham. Co, mam chodzić smutna, że mój ukochany... - teraz to ja zaczęłam przypominać kolorem buraka - ...idol mnie odwiedził? - dokończyłam szybko z nadzieją, że nie zorientuje się co chciałam powiedzieć.
Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i też zaczął się czerwienić. Chyba mi nie wyszło.
-Strasznie tu... ciepło – powiedział ściągając kurtkę.
-Dlaczego mnie szukałeś? - spytałam patrząc na niego z ciekawością.
-Ponieważ mnie zaintrygowałaś wtedy, na koncercie. Nie dość, że wykorzystałaś sytuację wbiegając na scenę to potem stanęłaś i zachowywałaś się... tak zupełnie inaczej niż reszta dziewczyn, które zabieram na scenę. No wiesz, nie rzuciłaś mi się na szyję, nie zemdlałaś, tylko stałaś tam i patrzyłaś jakbyś była tak samo w szoku, że znalazłaś się na scenie jak ja – uśmiechnął się. On się ze mnie śmiał. No śmiał się ze mnie. Nie daruję!
-Nie śmiej się ze mnie! Byłam w szoku, że udało mi się tam dostać i nikt mnie nie spałował, co się dziwisz?! Jak chcesz to możemy zacząć nadrabiać to rzucanie się na szyję, robienie ci krzywdy i te inne. Tylko z mdleniem może być problem... ale jakoś to pokonamy, na przykład tak – w tym momencie zamachnęłam się na niego z poduchą i oberwał w głowę.
  • JEZU CHRYSTE! Uderzyłam Michaela Jacksona! No zamkną mn... - nie dokończyłam mojej jakże ujmującej wypowiedzi, ponieważ w tym momencie sama oberwałam poduszką! No szczyt, naprawdę! Będą mnie lać poduszkami w moim własnym domu!
  • -Ale masz śmieszną minę ha, ha, ha! - Michael siedział i dosłownie płakał ze śmiechu na widok mojej miny. Zauważyłam swoje odbicie w lustrze i... faktycznie wyglądałam zabawnie. Sama zaczęłam się dusić ze śmiechu.
Nagle szanowny pan idol przestał się śmiać i popatrzył na mnie poważnie.
-Pojedziesz ze mną do Neverland? - spytał.
-Ja? Jak? Gdzie? Kiedy? Po co? Dlaczego? Z kim? Po...
-Tak ty! Na razie samochodem na lotnisko, potem samolotem. Do Neverland, mojej posiadłości. Choćby zaraz. Chciałbym nagrać z tobą piosenkę. Ponieważ masz ładny głos i chciałbym go wykorzystać. Ze mną... - odpowiedział jednym tchem przerywając tym samym mój potok pytań. Patrzyłam na niego jak na kretyna. No jak. Ja? Śpiewać? Fakt. Kiedyś należałam do chóru, ale to było z dwadzieścia lat temu! No dobra dziesięć... ale mimo wszystko no. Nie, ja się nie zgadzam. Nie zgodzę się...
-To ja się może spakuję? - idiotka. No kretynka do kwadratu. Miałaś się nie zgadzać! Eh...Jak tylko zobaczyłam uśmiech na twarzy Michaela, złość na samą siebie jakoś mi przeszła i poczułam, że chyba jednak dobrze robię. MATKO. Dobrze. Robię ŚWIETNIE. Mój idol proponuje mi wyjazd z nim do niego, a ja się jeszcze zastanawiam. Zaczęłam się śmiać jak wariatka ze swojego szczęścia a MJ przyglądał mi się jakbym była lekko stuknięta, ale po chwili dołączył do mnie. W pewnym momencie dotarło do mnie, że będę musiała jeszcze poinformować rodziców. Fakt miałam już dziewiętnaście lat, ale mimo wszystko za miesiąc czekały mnie egzaminy zawodowe...
-Z twoją mamą już rozmawiałem. Zgodziła się. - no cholera w myślach mi czyta, czy jak?
-Kiedy?!
-No... jak słuchałaś piosenek tego całego... Jacksona... - uśmiechnął się, za co znów oberwał tylko tym razem bluzą, którą właśnie pakowałam.
-Ja tam go bardzo lubię – udałam oburzenie, ale jak zwykle moje zdolności aktorskie okazały się raczej marne i po chwili chichotałam na całego. Po paru minutach byłam spakowana. Do plecaka spakowałam jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Michael powiedział, że to wystarczy. Wyszliśmy do kuchni, gdzie pożegnałam się z rodzicami. Przed klatką schodową stałą limuzyna. Długa jak mój pokój. Wokół samochodu zebrał się pokaźny tłum dzieciarni z całego osiedla z zachwytem oglądających błyszczącą powierzchnię samochodu i próbujących zajrzeć przez szyby do środka. Podeszliśmy do samochodu, a Michael kucnął przy dzieciach, które wystraszyły się, że oberwie im się za zbliżanie do auta. Jednak Michael uśmiechnął się tylko do nich i spytał czy chcą obejrzeć wnętrze po czym otworzył drzwi na oścież i odsunął się od nich. Dzieci, jedno po drugim, wchodziły do samochodu i oglądały wszystko z zachwytem. MJ stał koło mnie z szerokim uśmiechem i z uwielbieniem patrzył na zachwycone dzieciaki. Po chwili wysiadły z samochodu i pobiegły na plac zabaw wciąż z wypiekami na twarzy zachwycając się odkryciami z samochodu.
-A widziałeś ile siedzeń?
-A ten barek?! Tyyyyyyyyle soków! U mnie w samochodzie takiego nie ma...
Zaczęliśmy się śmiać i Michael wpuścił mnie do środka. Nareszcie zrozumiałam o czym mówiły dzieci. Tutaj jest tak... niesamowicie. Wszystko jest takie wielkie, jasne i eleganckie. Nie to co w moim starym fiacie...
Samochód ruszył, a ja z Michaelem pogrążyliśmy się w rozmowie. Było naprawdę miło. Jednak w pewnym momencie poczułam szarpnięcie i wokół mnie zapanowała ciemność.
Słyszałam jakieś głosy. Rozróżniałam pikanie rożnych aparatur, głos mojej mamy, taty i kogoś jeszcze. Chciałam otworzyć oczy, ale moje powieki były tak strasznie ciężkie, że nie miałam sił się z nimi użerać. Czułam każdą część swojego ciała. Wszystko mnie bolało. Miałam nawet wrażenie, ze bolą mnie włosy. Zabawne. Starałam się skupić na czymś innym, żeby nie czuć bólu. Poczułam czyjąś ciepłą dłoń na policzku, a następnie na ręce. Nikt już się nie odzywał, ale wiedziałam, ze to moja mama. Chciałam się do niej odezwać, ale nie potrafiłam. Dobra skupiamy się dalej na czymś. Po pierwsze, co się stało? Gdzie jestem? Próbowałam wytężyć mózg i przypomnieć sobie co przed chwilą robiłam... A tak, miałam gdzieś z kimś jechać. Tylko gdzie? I z kim?
I w tym momencie wszystko wróciło na swoje miejsce.
Smooth Criminal.
Uśmiech.
Zawstydzenie.
Poduszka.
Śmiech.
Wiadomość.
Niedowierzanie.
Radość.
Bluza.
Pakowanie.
Pożegnanie.
Limuzyna.
Dzieci.
Michael.
Szarpnięcie.
Ciemność...

MICHAEL!
Jakaś siła pozwoliła mi w końcu otworzyć oczy, zobaczyłam nad sobą zapłakaną mamę. Była w szoku. Ja też. Znajdowałam się w szpitalu. Białe pomieszczenie, masa aparatur, igły powbijane w ręce. Ale to nie było teraz ważne. Najważniejszy był teraz ON!
-M...michael... - powiedziałam słabym głosem, a mama popatrzyła na mnie w szoku. Nagle wybiegła na korytarz, by po chwili wrócić z lekarzem, który zaczął mnie badać i zadawać mi dziwne pytania. Czy oni nie rozumieją, że ja chcę wiedzieć co z Michaelem? Mięliśmy wypadek! Jak on się czuje?
-Jak się nazywasz? - pytał po raz któryś ten facet w białym kitlu.
-Co jest z Michaelem? Jak on się czuje? Niech pan mi powie! - błagałam lekarza nie zwracając uwagi na jego pytanie. Popatrzyli na siebie z moją mamą. Oboje byli w szoku.
-Córeczko, to nie jest teraz ważne. Teraz najważniejsze jest żebyś wyzdrowiała.
-Do cholery, co z nim? - spytałam szeptem, ponieważ na więcej nie miałam siły. Próbowałam usiąść, ale lekarz mnie przytrzymał.
-Niech pani jej powie – odpowiedział i wyszedł zostawiając nas same.
-Kochanie, Michael nie żyje – odpowiedziała mama nie patrząc mi w oczy, jednak uważając, żeby mnie złapać w razie jeśli chciałabym wstać.
-Jak to nie żyje?! Nie mogliście go ratować? Przecież mogliście mnie zostawić i ratować jego! - gdybym mogła krzyknęłabym, jednak w tym momencie mogłam tylko szeptać.
-Córeczko, my nie mięliśmy na to wpływu. Kochanie. On zmarł u siebie. Jak my mięliśmy go ratować? - odpowiedziała szybko mama. Aparatura wskazująca pracę mojego serca przyspieszyła.
Ale zaraz. Jak to u siebie?
-Jak to u siebie? Przecież on dopiero co przyjechał do Polski – powiedziałam.
-Przyjechał skarbie, ale ostatni raz w dziewięćdziesiątym siódmym. A my mamy czerwiec 2009. Dokładnie dwudziesty szósty. - odpowiedziała mama patrząc na mnie jakbym była obłąkana.
Czerwiec?
2009? Nagle z torebki mamy dobiegł dźwięk mojego telefonu.
2000 watts.
Przypomniał mi się początek mojej historii...

Jest rok 2009. Piękny, słoneczny dzień. Czerwiec. Jak zawsze biegnę z empetrójką na autobus. Znów się spóźniłam! W rękach trzymam książki, które pospiesznie próbuję schować do torby. W pewnym momencie zaczyna mi się wydawać, że coś jest nie tak. Wszystko dzieje się w zwolnionym tępie. Widzę na chodniku kobietę, coś do mnie krzyczy, ale ja nie słyszę co. Następnie czuję, że coś we mnie uderzyło. Nie zdążyłam nawet poczuć bólu. Pochłonęła mnie ciemność...*

Opadłam na poduszki i zaczęłam płakać. Straciłam go. Na dwa sposoby. Ból jaki poczułam był nie do zniesienia. Był on tak silny, że zagłuszył ból fizyczny. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać sobie wszystkie igły z rąk. Wbiegła pielęgniarka, a za nią lekarz. Mama z pielęgniarką mnie przytrzymywały, a lekarz wbijał mi igłę w rękę i wpuszczał w nią jakiś płyn. Dziwne gorąco rozeszło się po moim ciele. Nagle poczułam spokój. Nadal płakałam, ale już nie rzucałam się po łóżku i nie krzyczałam. Byłam uwięziona we własnej głowie.
Cierpiałam w ciszy.
Moje marzenia o koncercie życia, którym żyłam przez ostatnie miesiące legły w gruzach. Zostaną mi po nich tylko bilety na jeden z ostatnich pięćdziesięciu koncertów Michaela Jacksona.
Znalazłam w telefonie zdjęcie Michaela z rozłożonymi rękami i wpatrując się w nie wyszeptałam:

-Michael, a ja teraz podbiegnę i cię obejmę, a ty mnie przytul z całej siły i zabierz ze sobą...

_____________________________________________________________________________

Przyznam się Wam, że ta część była dla mnie najtrudniejsza. Nawet podczas przepisywania.
Dziękuję za dotarcie do końca...

wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział trzeci

Siemka.
Znienawidzicie mnie za te długie przemowy. Wiem. Przepraszam za nie.
Wiecie co... jest mi źle z tym wszystkim. Tak naprawdę to wszystko, ten blog to mój powrót. Przez długi czas mnie nie było. Miałam dość siebie samej. Było mi źle, ponieważ... Nie wiem jak to ująć. Przestałam czuć. Przestałam czuć muzykę. Ale najgorsze było to, że przestałam czuć muzykę Michaela. Nic. Żadnych ciarek jak zawsze. Wciąż ryczałam. Tak. Ale tylko dlatego, że czułam się jakbym Go zdradziła. Było mi źle. Trwało to dwa lata. Przez ostatnie dwa lata praktycznie nie słuchałam Michaela. Jedynie jak leciała jakaś piosenka w radiu. Z muzyki nie zrezygnowałam, pomimo że sama nie jestem umuzykalniona w żaden sposób, muzyka to część mojego życia. Ale przy niczym czego słuchałam nie czułam tego, co kiedyś przy Jacksonie. Było mi z tym tak bardzo źle...

I wiecie co? To wróciło. Tak nagle. Samo z siebie. Znów słucham, znów ryczę i znów mam ciarki jakbym wyszła na mróz w samych majtkach. Wróciłam. Nawet pisząc to opowiadanie mam ciarki. Kurcze. To wszystko jest takie... bez ładu i składu. Taka moja spowiedź przed Wami. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. A teraz zapraszam do czytania.
______________________________________________________________________________


Za bramami prowadzącymi na lotnisko panował straszny ruch. Pracownicy sprawdzali wszystkie zabezpieczenia oraz sprzęty, żeby nikomu nic się nie stao, a tym bardziej, żeby nic się nie stało samemu Michaelowi. Stało tam już kilkanaście karetek, barierki oddzielające kolejne sektory lotniska, aby ludzie mięi jendak jakąś przestrzeń. Każdy sektor miał pomieścić około pięciu tysięcy fanów. Bilety na koncert rozeszły się wszystkie, czyli sto dwadzieścia tysięcy sztuk. Koncert miał się rozpocząć o godzinie osiemnastej, ale do sektorów wpuszczali już cztery godziny wcześniej. Na początku grały supporty. Miałam szczęście. Miałam szansę znaleźć się najbliżej sceny, ponieważ bilet który miałam był przydzielony do sektorów I-XVIII. Najlepiej byłoby gdybym miała szansę dostać się do sektoru II. Znajdował się on naprzeciwko środka sceny. Sektor I i III były po bokach. Zbliżała się czternasta, wszyscy nerwowo ustawili się pod bramą dzierżąc w dłoniach bilety. Byłam blisko wejścia. Nie najbliżej, ale jednak znajdowałam się w takim miejscu, że mogłam być pewna dostania się go któregoś z pierwszych trzech sektorów. Szczęście rozsadzało mnie od środka. Pogoda zaczęła się psuć, ale emocje były tak wielkie, że nikt nie zwracał uwagi na chłodny wiatr. Czułam się jakby to był sen. Kręciło mi się w głowie, a nogi miałam jak z waty, przez co glany wydawały się jeszcze cięższe niż normalnie. Bardzo powoli kolejka zaczęła się przsówać do przodu. Zaczęło się wpuszczanie. Nie będę oszukiwać, w tym momencie zaczęła się walka. Ludzie się przepychali. Nie chodziło tutaj o złośliwość. To wszystko, to po prostu emocje, które nami wszystkimi targały. Kilka dziewczyn stało zapłakane, niektóre już nie wytrzymały tych emocji i odpływały w nicość. W końcu dotarłam do wejścia, ochroniarz sprawdził mój biler i naderwał go przepuszczając mnie dalej gdzie czekała na mnie kobieta, która przeszukała moją torbę sprawdzając czy nie mam w niej niebezpiecznych przedmiotów, a także mnie sprawdziła. Nie zwracałam uwagi na to co robi, byłam zbyt przejęta tym co się dzieje. Co się zaczyna. Powiedziała, że wszystko w porządku i uśmiechnęła się do mnie, ja zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam w kierunku sceny. Przy każdym kolejnym sektorze sprawdzali po raz kolejny bilet i kierowali mnie dalej. W sektorze III skierowali mnie do sektora środkowego, byłam tutaj jedną z pierwszych osób, więc doszłam do barierki witając się ze znajomymi, których poznałam wcześniej. Tutaj emocje były już inne niż przy wejściu. Każdy miał swoje miejsce, nie trzeba było się pchać, żeby znaleźć się w najlepszym sektorze, tutaj panowało podniecenie i oczekiwanie na to co ma nastąpić. Znalazłam się tu z Kasią, dziewczyną, która wczoraj marzyła o wyciągnięciu na scenę. Wpadła w straszną histerię. Siedziała pod barierką i płakała. Te emocje towarzyszyły wielu innym ludziom. Po jakimś czasie najbliższe sektory były już zapełnione. Wpół do siódmej na scenę wyszedł facet zapowiadający pierwszy support jakim była Formacja Nieżywych Schabuff. Po nich na scenę wpadł DJ Bobo. Wtedy dopiero uświadomiłam sobie po co przed tak dużymi koncertami grają supporty. Była to dobra metoda na lekkie rozluźnienie się. Jednak na koniec jego występu wszystko wróciło, miałam wrażenie, że nawet ze zdwojoną siłą. Facet zapowiadający kolejne występy najwięcej oklasków od nas dostał gdy zapowiedział tego na którego wszyscy tutaj czekali. Wtedy emocje sięgnęły zenitu. Zaczęło się. Płytę lotniska zalała ciemność. Jedynymi źródłami światła były lampy dalekosiężne, tak zwane lotnicze szperacze. Z wielkich głośników wydobył się głos odliczający:
- … siedem... sześć...
Panie i Panowie... pięć... cztery...

Już za kilkanaście sekund... trzy, dwa...
Wkrótce!...
Jeden...
Staniecie się częścią... zero!
Jego HIStorii!!

W głośnikach coś zaczęło charczeć, wydobył się z nich pisk gitary i na wielkich telebimach rozpoczęła się projekcja filmu. Bohaterem był Michael ubrany w kombinezon wsiadał do jakiegoś statki kosmicznego, po czym wyruszył torami pomiędzy historią. Były fragmenty gdy Jackson był mały, były różne kraje, piramidy... Tak ruszył w naszym kierunku... ruszył w kierunku Warszawy.
W pewnym momencie komputerowy głos oznajmił, że statek zbliża się do Warszawy, emocje były niesamowite, niektórzy krzyczei inni zahipnotyzowani wpatrywai się w telebimy z szeroko otwartymi ustami. Na scenie rozległ się huk i pojawił się dym. Z chmury dymu wyłonił się statek Michaela.
A pod sceną rozległa się cisza, wszyscy w napięciu wpatrywai się w scenę, a dokładniej w pojazd w którym teraz brakowało drzwi ponieważ piosenkarz wyważył je jednym silnym kopnięciem. Wyskoczył ze statki, zdjął hełm i odrzucił do tyłu swoje włosy. Z głośników wydobył się ogłuszający jazgot. Pod stopami czuliśmy jak trzęsie się ziemia. I nagle usłyszęliśmy pierwsze takty piosenki Scream. Emocje wybuchły. Już nikt się nie kontrolował, wszyscy krzyczeli, skakli, śpiewali wraz z Michaelem. Piosenka nie doszła do połowy jak nad naszymi głowami przeniesiono kilkanaście dziewczyn, które nie wytrzymały emocji. Zemdlały. Jak się okazało później nie tylko mdlejące dziewczyny były problemem lekarzy. Jeden z tych starszych ludz, którzy rano nam pomogli także był na koncercie. On także nie wytrzymał emocji i dostał palpitacji serca więc musiał interweniować kardiolog. Na szczęście nic mi się nie stało poważniejszego. To wszystko było magiczne...

W pewnym momencie, gdy zabrzmiała piosenka You are not alone, poczułam jak ludzie z tyłu, a zwłaszcza dziewczyny, odrywają moje ręce od barierek popychając mnie do tyłu. Każda chciała się dostać pod barierkę z nadzieją, że Michael zabierze właśnie je do siebie na scenę. W pewnym momencie upadłam, ale zaraz poczułam jak ktoś bierze mnie na ręce zanim zostałam zdeptana. Ale nie skończyło się na podniesieniu mnie. Chłopak który mnie podniósł wziął mnie na ręce i podał do przodu. Tak przechodziłam z rąk do rąk, w pewnym momencie ku zaskoczeniu wszyskich znalazłam się za barierką. Niewiele myśląc pobiegłam w stronę sceny. Wszyscy byli w takim szoku, że nikt nie zdążył zareagować. Gdy wdrapałam się na scenę nie rzuciłam się na Michaela tylko stanęłam twarzą do niego i uśmiechnęłam się szeroko. Piosenkarz był chyba w nie małym szoku...

~*~


Zacząłem śpiewać You are not alone. Widziałem jak w pierwszych sektorach dziewczyny przepychają się do przodu. W pewnym momencie zauważyłem, że jedna z nich „pędzi” na rękach innych przez środkowy sektor ku scenie. Jak należało się spodziewać w końcu wylądowała za barierkami. Wszyscy byli zszokowani, nawet ochrona. Dziewczyna korzystając z okazji ruszyła w moim kierunku. Nie powiem, nieźle się wystraszyłem. Wiedziałem, że moje fanki często są jak w letargi i pomimo że nie chcą mogą zrobić krzywdę. Liczyłem na to, że ochrona coś zrobi zanim ona rzuci się na mnie... Jednak gdy tylko stanęła na scenie strach odszedł. Staliśmy naprzeciwko siebie i wpatrywaliśmy się w swoje twarze. Dziewczyna nie ruszała się z miejsca tylko uśmiechnęła się zabójczo jak małe dziecko, które coś nabroiło, a jej czerwone włosy potęgowały to, że wyglądała naprawdę uroczo. Podszedłem do niej i nie przerywając śpiewania przytuliłem ją mocno.
-Kocham cię – usłyszałem przy uchu i poczułem zimną dłoń dotykającą mojego policzka. 

To było dziwne uczucie. Takie inne niż do tej pory z fankami, które dostawały szału na scenie i wyczyniały różne rzeczy, od prób pocałowania mnie do wpadania w szał i nieświadomego szaprania mnie. Ona była opanowana. Widać było jak na dłoni targające nią emocje. Podniecenie, radość, wzruszenie, ale potrafiła się opanować. W jej oczach nie było obłędu jak u niektórych. Po chwili poczułem, że ochrona odrywa ją ode mnie. W ostatnim momencie poczułem usta na swoim policzku i znów zobaczyłem uśmiech, który jakby mógł rozświetliłby cały stadion pomimo panujących na nim ciemności. Odwzajemniłem jej go i patrzyłem jak zabierają ją ze sceny. I tutaj pojawiło się kolejne zaskoczenie ponieważ dziewczyna nie wyrywała się, ochroniarz nawet nie musiał brać jej na ręce. Szła kilka kroków przed nim zmierzając w stronę sektoru z którego została wypchnięta. Złapała rękami barierki i przeskoczyła przez nie. Została przyjęta przez fanów, którzy teraz znaleźli się tak strasznie blisko niech chcąc dotknąć osoby, która dotykała mnie... dziwne uczucie.

~*~


To sen. Z całą pewnością to jest tylko piękny sen. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Byłam na scenie. Przytulił mnie sam Król Popu. Sam Michael Jackson. Piosenkarz. Cudowny i wrażliwy człowiek. Przytulił mnie! A ja mu wyznałam miłość. Ja go pocałowałam w policzek. Teraz stoję i patrzę wciąż na show, a ludzie naokoło dotykają mojej bluzy w miejscu w którym przed chwilą były jego dłonie. Koncert trwał nadal. Teraz przyszła kolej na Will You be There. Na koniec Michael osunął się na kolana płacząc. Na wszystkich telebimach widzięliśmy jego skuloną postać. W tym momencie miałam ochotę jeszcze raz do niego podbiec i go przytulić. Powiedzieć żeby nie płakał. Jedną z ostatnich piosenek było Earth Song. Piękna piosenka. Piękne widowisko. Gdy na scenę wjechał czołg, z którego wyskoczył uzbrojony żołnierz celujący w Jacksona myślałam, że zejdę z tego świata. Serce ze strachu waliło mi jak oszalałe. Wiedziałam, że tak miało być, że to część przdstawienia, a jednak emocje były tak silne, że mimo wszystko odczuwałam strach. I wiem, że nie tylko ja. Nagle żołnierz opuścił katabin i rozpłakał się jak małe dziecko. Koncert zakończył się piosenką HIStory. Z głośników znów było słychać wycie, na niebie pojawiły się sztuczne ognie, a na scenie zasłony dymne. Wielu fanów nie doczekało do końca mdlejąc. Oni kończyli koncert w namiotach opieki medycznej... Nagle wszyscy zaczęli schodzić ze sceny. My staliśmy pod nią, a powietrze wciąż było pełne emocji po dopiero co zakończonym koncercie. Wszyscy skandowali głośno imię Michaela jednak nikt już na scenę nie wyszedł. Po wygaśnięciu świateł i upewnieniu się, że MJ już nie wyjdzie na scenę ludzie zaczęli przepychać się w stronę wyjść. Z każdej strony było słychać podniecone głosy fanów wciąż nie mogących uwierzyć w to czego przed chwilą byli świadkami. Ja stałam w miejscu wpatrując się w punkt, w którym zniknął mój idol. To naprawdę był już koniec.
Nie spieszyło mi się, ponieważ pociąg miałam dopiero jutro bardzo wcześnie rano, a stacja była niedaleko lotniska, więc nie spieszyłam się do wyjścia. W miarę jak wokół mnie pustoszało, robiło się coraz zimniej. Jednak moje emocje całkowicie zagłuszały uczucie chłodu. Usiadłam przy barierkach i wpatrywałam się w ludzi krzątających się po scenie i składających sprzęt. Nawet nie zauważyłam kiedy miejsce koncertu opustoszało, a światła prowadzące do wyjść pogasły. Emocje, które mną zawładnęły były niesamowite. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że udało mi się tu dostać, że wszystko było takie wspaniałe, stałam w najlepszym sektorze, w pierwszych rzędach, byłam na scenie, przytuliłam samego Michaela Jacksona, poznałam jego zamach. Ale z drugiej strony miałam ochotę się rozpłakać, że to wszystko już za mną. Że już się nie powtórzy. Po paru godzinach w krzyku i głośnej muzyce, cisza która teraz nastała była nie do zniesienia. Rozsadzała uszy. Żałowałam, że baterie w walkmanie się rozładowały, bo bym sobie włączyła i choć trochę zagłuszyłabym tą ciszę. Nagle moje przemyślenia przrwały czyjeś kroki. Dopiero teraz zorientowałam się, że jestem sama, a wokół mnie jest ciemno. W sumie teraz to już ni byłam sama. Z całą pewnością były to ludzkie kroki. Spróbowałam w ciemności wytężyć wzrok. Serce waliło mi ze strachu, w końcu tutaj nikt mnie nie usłyszy, ekipa ze sprzętem też już się dawno zwinęła. W ciemności wychwyciłam czyjąś sylwetkę. Udało mi się ustalić, ze jest to mężczyzna i nie ma złych zamiarów. Ba! On mnie nie widzi! Myślałam, że to jakiś fan, który tak jak ja czeka na pociąg i został tutaj, żeby zatrzymać troszkę dłużej tą chwilę.
Podniosłam się z trawy chcąc nawiązać z nim jakiś kontakt. Jednak zrobiłam to tak szybko, że nie spodziewający się mnie mężczyzna podskoczył z przerażenia. Grunt to dobre pierwsze wrażenie, no nie?
Przybysz uspokoiwszy się widząc, że nie jestem duchem oraz nie mam złych zamiarów zbliżył się do mnie, a ja mogłam mu się bliżej przyjrzeć. Mężczyzna był dosyć wysoki, tak na oko miał 180cm wzrostu, był szczupły, miał czarne kręcone włosy, czerwoną kurtkię, czarne przykrótkie spodnie, białe skarpetki i czarne mokasyny. W jednej chwilo dotarło do mnie kto przede mną stoi. Z początku myślałam, że to jakiś fan – sobowtór, ale gdy zobaczyłam w ciemności oczy, które tyle razy patrzyły na mnie z plakatów, od razu zrozumiałam, że to on. Widać było, że Michael jest tak samo zdziwiony, że ktoś tu jeszcze jest jak ja. Patrzyliśmy na siebie aż w końcu Michael uśmiechnął się nieśmiało do mnie i najnormalniej w świecie powiedział – cześć.
- Hej – odpowiedziałam i również się do niego lekko uśmiechnęłam. Może to nie za dobre porównanie, ale czułam się jak przy odpowiedzi gdy nauczyciel zadaje pytanie, a cała klasa wlepia we mnie wzrok. Tu było podobnie tylko wzrok całej klasy został zastąpiony tak przeszywającym wzrokiem mojego idola – Jestem Michael Jackson, a ty jak się nazywasz? - przez nerwy nic nie zrozumiałam. Czułam, że te dziesięć lat nauki języka poszły się paść na łąkę. Jednak po większym wytężeniu mózgu zrozumiałam, co przed chwilą usłyszałam i dobiło mnie to, że Michael mi się przedstawił. Tak jakbym go nie znała...
- Nazywam się Wiola... - wydukałam tak cicho, że nawet ja sama ledwo się usłyszałam.
- Przepraszam, możesz powtórzyć głośniej? - spytał Michael śmiejąc się. No zdenerwował mnie gościu. Ja wszystko rozumiem, ale kurcze, mój idol stoi sobie przede mną, oczekuje odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, to chyba normalne, ze się człowiek denerwuje prawda? A ten stoi i się jeszcze bezczelnie ze mnie śmieje!
- Nazywam się Wiola Brzęczyszczykiewicz – powiedziałam z wrednym uśmieszkiem. Michael popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, po czym spróbował powtórzyć – Wiola Brzen... Bszen... Brzenszyskiewisz... - podczas gdy mężczyna siłował się z tym trudnym wyrazem ja zapominając na chwilę o zdenerwowaniu wybuchnęłam śmiechem. Michael zarumienił się i uśmiechnął przepraszająco, a mnie uderzyło to jak bardzo jesteśmy podobni. Sama bym była tak speszona w podobnej sytuacji. Może to śmieszne, ale uderzyło mnie to, że tak jak i ja jest po prostu zwykłym człowiekiem, który nie jest idealny.
Przestałam się śmiać i kalecząc język angielski wytłumaczyłam mu, że żartowałam i podałam prawdziwe nazwisko, z którego wymową nie miał większych problemów. Potem usiedliśmy na trawie i zaczęliśmy rozmawiać. Michael wypytywał mnie o wszystko, gdzie mieszkam, co robię, ile mam lat i dlaczego przyjechałam. Odpowiadałam na jego pytania mimo że sama miałam do niego ich tysiące. Wiele razy mnie poprawiał gdy mówiłam źle, a ja starałam się zapamiętywać wszystko, żeby następnym razem nie musiał tego robić. Następnie przyszła kolej na moje pytania i tak się zagadaliśmy, że nie zwróciliśmy uwagi, że właśnie zaczęło switać. Po tych paru godzinach całkiem przestałam się denerwować, a nawet miałam wrażenie jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, którzy spotkali się po latach. O godzinie piątej rano miałam pociag do domu, czekało mnie prawie dwanaście długich godzin jazdy. Michael zerknął na zegarek. Była czwarta. Powiedziałam mu, że muszę się powoili zbierać na pociąg, a on uśmiechnął się i powiedział, że jego pewnie też już szukają. Było mi strasznie ciężko się z nim rozstawać. Wiedziałam, że to było nasze pierwsze i najprawdopodobniej ostatnie spotkanie. Podnieśliśmy się z mokrej od rosy trawy, uścisnęliśmy sobie ręce i pożegnaliśmy się.
- Nie martw się, jeszcze się spotkamy – powiedział Michael widząc łzy w moich oczach.
- Chciałabym -powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. MJ przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Przy nim naprawdę czułam się bezpiecznie jak przy przyjacielu lub starszym bracie. Gdy mnie puścił jeszcze raz podaliśmy sobie dłonie żegnając się po czym Michael odszedł w kierunku swojego hotelu sąsiadującego z lotniskiem. Przy wyjściu odwrócił się do mnie, uśmiechnął szeroko i pomachał po czym zniknął w bramie. Z westchnieniem przeciągnęłam się, przetarłam oczy i ruszyłam do wyjścia z którego miałam najkrótszą drogę na dworzec.
Na stacji zastałam jeszcze wielu ludzi, którzy tak jak ja dopiero teraz mięli pociąg. Niektózy byli wypoczęci po nocy spędzonej w wygodnym, hotelowym łóżku, a inni mięli podkrążone oczy po nie przespanej nocy spędzonej na dworcu. Ja z całą pewnością wyglądem zaliczałam się do grupy drugiej, nawet pomimo tak miło spędzonej nocy. W końcu w ostatnim czasie naprawdę mało spałam. Jednak mimo wszystko ci pierwsi jak i ci drudzy byli szczęśliwi i wciąż jeszcze ogarnięci podnieceniem po wydarzeniach ubiegłej nocy.

Podróż minęła mi na rozpamiętywaniu ostatnich wydarzeń. W końcu to wszystko było jak piękny sen. Zaczęłam rozmyślać o spotkaniu z Jacksonem. To było coś... cudownego. W końcu nie co dzień można spotkać tak wielką gwiazdę, która jest naszym idolem i w dodatku z nią tak swobodnie rozmawiać. A może to tylko sen? Bo czy istniało choćby małe prawdopodobieństwo, że to wszystko działo się naprawdę? Że spotkałam Michaela, że z nim rozmawiałam, śmiałam się? Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Nie mogło się wydarzyć. To po prostu nie możliwe...
Gdy z grupy koncertowej zostałam sama i w przedziale zrobiło się cicho, a do końca zostało mi jeszcze parę godzin jazdy zdrzemnęłam się. O szesnastej byłam w domu. Mama wypadła już na korytarz żeby zobaczyć jak wyglądam po koncercie. Ona zawsze miała taki odruch, nawet po przedstawieniach w przedszkolu sprwdzała czy czasem coś mi się nie stało. Uspokoiwszy się, że jestem cała i zdrowa, a dodatkowo jeszcze strasznie szczęśliwa i zmęczona wciągnęła mnie do kuchni i dała coś ciepłego do zjedzenia. Po tych wszystkich emocjach dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Jadłam powoli podpierając jedną ręką głowę, żeby nie wpadła mi do talerza. Po piętnastu minutach walki z jedzeniem stwierdziłam, że nie jestem głodna i idę się położyć spać. Szybko się umyłam, przebrałam w piżamę i położyłam do łóżka. Ledwo moja głowa dotknęła poduszki, odpłynęłam. Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie, w końcu wyspana. Leżałam jeszcze długo w łóżku rozmyślając o koncercie i moim spotkaniu z Michaelem. Byłam ciekawa czy zapadłam mu jakoś w panięć, a może już zapomniał o dziewczynie spod sceny, ponieważ jest tak zajęty swoimi sprawami. Drzwi z mojego pokoju uchyliły się lekko i do pokoju zajrzała mama sprawdzając czy jeszcze śpię.
- Już nie śpię mamuś – powiedziałam i usiadłam na łóżku.
- To się ogarnij i chodź na śniadanie – powiedziała mama i poszła do kuchni. Przy śniadaniu opowiadałam rodzicom jak było wspaniale, co drugie słowo dziękując im za to, że pomogli mi spełnić moje marzenie. Mama nie mogła uwierzyć, że byłam na scenie z samym Królem Popu, ani w to, że po koncercie też z nim rozmawiałam. Później poszłam do pokoju powtórzyć lekcje na jutro. W końcu już koniec września i nauczyciele zaczynają powoli dawać nam w kość. Tak samo jak i przed koncertem nie mogłam się ani trochę skupić na nauce. Tym razem jednak ciągle wracałam do koncertu, wspominałam jak bezpiecznie czułam się w ramionach Michaela, a także jego zapach i uśmiech. Wyrwałam się z krainy wspomnień, otwarłam okno z nadzieją, że świerze powietrze trochę mnie otrzeźwi i włączyłam cichutko kasetę w radiu. Z muzyką zawsze wszystko łatwiej wchodziło mi do głowy. W tym wypadku jednak to nie podziałało. Głos mojego idola rozpraszał mnie jeszcze bardziej niż ta cała cisza. Włączyłam radio decydując się na słuchanie hitów na czasie czy czegoś podobnego. Jednak tutaj też przeżyłam szok, ponieważ cały czas opowiadali o koncercie, o tym całym show. A potem puszczali jego piosenki. Jezuuu... i znów ten głos... Porzuciłam naukę i poszłam na spacer z nadzieją, że jak wrócę będę bardziej przytomna i się skupię na książkach. Po drodze spotkałam kilku znajomych ze szkoły. O ile można ich tak nazwać. Jakoś nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Męczyły ich moje „dziwactwa” jak to nazywali. Jednak dzisiaj nawet raczyli powiedzieć cześć, a jakby tego było mało przystanęli i porozmawialiśmy chwilę. Pytali jak tam koncert i czy dobrze się bawiłam. Z jednej strony było mi miło, ale z drugiej coś mi tu nie pasowało... W końcu od ostatniej trasy ich raczej Michael nie interesował. Woleli unikać jakichkolwiek rozmów o nim. Ale może to ja sama doszukuję się problemów tam gdzie ich nie ma? Może tak naprawdę oni lubią Michaela i tylko mi się wydawało, że mnie nie lubią za to, że go słucham? Może. Chyba za dużo myślę...
Po zamienieniu kilku zdań z nimi ruszyłam dalej. Po parunastu minutach zaczęłam się poważnie zastanawiać nad stanem mojej psychiki. Musi być ze mną źle, ponieważ wszędzie widzę ludzi w fedorach. No może nie wszędzie, ale co chwilę ktoś w fedorze mnie mija. Albo jakimś innym Michael'owym akcentem. Fakt, Jackson jest człowiekiem znanym. Nawet bardzo. Ale w tym mieście ludzie są bardzo łatwowierni. Zwłaszcza bezgranicznie ufają mediom. I w ostatnich czasach raczej byli na nie.
Ciągle slyszałam, ze wzdycham do człowieka, który się wybielał, że przerwał swoją trasę ponieważ został oskarżony o molestowanie dzieci. Jak mogę słuchać pedofila? Później jak Michael zawarł ugodę z ojcem tego chłopca, który go oskarżał były kolejne plotki, że chciał go uciszyć. Wtedy tym bardziej był winny w ich oczach. Dalej na zabawach puszczali czasem jego piosenki, ale o nim samym raczej nie wspominano. A przynajmniej nie dobrze. Jasne, nie byłam jedyną fanką w tym mieście. Było nas sporo, ale raczej nie wielu się z tym afiszowało. Woleli pozostać w cieniu i mieć spokój. To było dla nich męczące, ale tak było bezpieczniej. Dopiero przed koncertem przestali sięukrywać, że słuchają tego wspaniałego człowieka. Właśnie, dlaczego tam mało ludzi pamięta o tym, że wpłaca często spore sumy na chore dzieci? Dlaczego wszyscy pamiętają tylko te chore wymysły prasy?
Tak rozmyślając spacerowałam przez dwie godziny. Wiedziałam, że raczej ten spacer mnie nie oderwał od Michaela, czyli z nauką w dniu dzisiejszym mogłam się pożegnać. Może nikt mnie jutro nie zapyta?
Reszta dnia minęła mi spokojnie na słuchaniu muzyki i czasem na krótkich rozmowach z mamą...

Następnego dnia wróciła szara rzeczywistość. Trzeba było porzucić wspomnienia na osiem godzin. Osiem długich godzin nie myślenia o Michaelu... U mnie to było trudne tak normalnie, a po tym wszystkim co się stało wydawało mi się to wręcz niemożliwe. Wróciła do mnie codzienna rutyna. Znów stałam przy szafkach w kuchni i szykowałam sobie kanapki do szkoły przeglądając się w szybie i ubolewając nad stanem moich włosów. Następnie wyszłam z domu dokładnie zamykając drzwi i włączając sobie walkmana. Gdy weszłam do szkoły poczułam, że ten tydzień będzie ciężki. Wszyscy ludzie patrzyli na mnie i szeptali do siebie. Słyszałam strzępki ich rozmów. 

- Była tam.

- Widziała go.

- To ona podobno wbiegła na scenę, wierzysz w to?

Poszłam pod salę i usiadłam z paroma osobami z klasy, dla których zawsze było najważniejsze, że jestem a nie to, że mam swoje dziwactwa. Zaczęli mi opowiadać, że widzieli kawałki koncertu w telewizji, że w radiu cały czas o tym mówili, że wszyscy mówią o tym, że to ja wpadłam na scenę do Michaela i czy to prawda. Ich pytania mi nie przeszkadzały, ponieważ były przyjazne a nie tak jak innych z nutką ironii. No ale takie są uroki mieszkania w miejscu gdzie praktycznie każdy zna każdego...

Dzień mijał mi strasznie powoli. Na każdej przerwie czułam na sobie wiele spojrzeń co bardzo mi przeszkadzało, ponieważ wolę unikać skupiania na sobie uwagi innych. Tak było przez tydzień, później ludzie znaleźli sobie inne kozły ofiarne.

________________________________________________________________________
Swoją drogą dni pomiędzy dodawaniem kolejnej części się rozmazują. Nie wiem dlaczego, ale te dni kiedy dodaję tu nowy rozdział czuję się jakbym miała urodziny. Głupie, wiem. No cóż. Każdy ma swoje dziwactwa. Wolałabym mieć domek z ogródkiem po którym wesoło hasałby słoń, ale raczej nie jest mi to dane, więc cieszę się z tego dziwactwa, które jest w moim zasięgu.

Prosiłabym Was także o zostawienie mi namiarów na Was w zakładce "spam" jeśli sami prowadzicie blogi :)

Wasza
Irene Invincible

3xff#f00000xhx#000000xhx#ffffffxff2xffMichaelxfxxfxJacksonxfxxfxMJxfxxfx♬ xfxxfx❤xfxxfx♥xff15xff100xff90xff5xff15xff50xff0