Znacie to uczucie kiedy czujecie w sobie taką... dziwną energię do pisania. Nie potraficie się na niczym skupić, bo chcecie coś napisać. Nie wiecie jeszcze co, ale coś musicie. Siadacie przed czystą kartką i... nic. Moc dalej jest, ale nie potraficie nic z siebie wykrzesać, czy to z powodu nadmiaru emocji, energii, nie wiem.
Piszecie, a to wszystko wydaje się takie proste. Bez polotu. NUDNE.
A potem puszczacie muzykę...
I wszystko spływa samo...
Kochani, nowy rozdział się pisze. Nie wiem kiedy będzie, bo właśnie mam tą wenę - nie wenę. Obecnie leci mi Remember the Time i sama nie bardzo wiem co bardziej mam zamiar robić - pisać, śpiewać, rysować, tańczyć czy może jeszcze coś innego. Piszę, tak, ale u mnie wygląda to tak, że nie wstawiam zaraz po napisaniu. To musi przeleżeć, dojrzeć. Po paru dniach muszę przeczytać jeszcze raz i albo popoprawiać drobne błędy i wstawić, albo napisać to od nowa.
Chciałabym Wam podziękować, że jesteście. Za te pięćset wejść. Dla niektórych to może i mało, ale mnie naprawdę cieszy, że tu wracacie. A także za Wasze komentarze. Nawet sobie nie wyobrażacie jak Wasze słowa potrafią zmotywować do pisania. Nawet pochwała mojego profesora ostatnio nie podziałała na mnie tak jak Wy. I strasznie cieszy mnie, że jest Was coraz więcej.
Może to głupie, ale kocham Was :)
Jeszcze raz, dziękuję.
;)
środa, 29 stycznia 2014
sobota, 25 stycznia 2014
Uciekinierka 1.
Hejka!
Czas na coś nowego. Nie wiem co to. Powstawało podczas bezsennych nocy. Właściwie podczas jednej takiej bezsennej nocy powstał sam początek. Reszta doszła dzisiaj. Miało być coś innego, ale z tamtym siedzę w martwym punkcie więc daję Wam to. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie wiem co z tego wyjdzie, nie wiem jak długie to będzie. Nic nie wiem. Ale wiem, że pokochałam Annie i chciałabym taką swoją już mieć. Serio :D
Jeśli chodzi o Anię to prosiłabym zignorować błędy w jej wypowiedziach, niestety chwilowo ma taki styl. Sama się namęczyłam nad jej wypowiedziami najbardziej bo dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że piszę poprawnie i musiałam wracać, zmieniać. Sprawdzać, znów zmieniać. No masakra. Ale już nie marudzę. Miłego czytania!
________________________________________________________________________________
Mężczyzna otworzył drzwi do swojej
posiadłości i spostrzegł na bujanym fotelu na werandzie małą,
słodką dziewczynkę w niebieskiej sukieneczce i dwoma kitkami na
czubku głowy. Miała nie więcej niż trzy latka. Machała nóżkami
i patrzyła ufnym wzrokiem w jego stronę.
- Hej maluszku, a co ty tu robisz? -
spytał zaprasząjac ją gestem do swojego domu, na dworze robiło
się chłodno i nie chciał, żeby ta mała istotka się
przeziębiła.
- Ej, ja nie jeśtem juś mała!
Mama mi poźwala siedzieć na fotelu dla duzych.
- Oh. OK. Duża. To skąd się tu
wzięłaś, co? Gdzie twoi rodzice?
- Nie wiem. Mamusia posła do pracy
i wluci dopjelo jutlo. Ja byłam z babcią ale ona śpi, a mi się
nudziło.
- A tatuś?
- Tatuś to osoba któlą kocha
mamusia. Oh! Cyli ty jesteś moim tatusiem – krzyknęła
dziwczynka z taką radością, jakby właśnie rozgryzła zagadkę,
która męczyła ją od dawna.
Michaela zatkało. Ta mała istotka
była tak urocza, że żałował, że to co mówi nie jest prawdą.
Jednak coś mu w niej nie pasowało. No jak to on jest jej ojcem.
Kolejna Billie Jean czy jak?
- Kochanie, ale ja nie mogę być
twoim tatusiem, skąd taki pomysł?
- Oj no mówiłam ci jus. Bo mamusia
cię kocha. Psecies sama słysałam jak patsyła na twoje zdjęcia i
mówiła ze cię kocha i ze skoda ze jesteś jej niejejajnym.
Nielelajnym mazeniem. Oj no wies...
- Nierealnym marzeniem?
- Nooo psecies mówię. A co to
znacy?
Mike zachichotał. Ta mała była
naprawdę rozkoszna. Ale wiedział, że musi z niej wyciągnąć skad
tu przyszła i odstawić ją jak najszybciej do domu. W końcu jej
bliscy na pewno się niepokoją...
- To oznacza, że jestem jej
fantazją. Ale czy ja ci, kurczaku wyglądam na fantazję? Na kogoś
kto nie istnieje?
- Niee... - odpowiedziała
dziewczyna i w tym momencie w pomieszczeniu rozległ się odgłos
burczenia w jej malutkim brzuszku. - tatusiu... jestem głodna.
- Właśnie słyszę, chodź coś
trzeba z tym zrobić. - Odpowiedział Michael i zabrał dziewczynkę
do kuchni.
Smiley postanowił, że na razie nie
będzie próbował nic wyjaśnić bo to i tak nic nie da. Zadzwoni do
ochroniarza żeby on zajał się tą sprawą, a on sam zajmie się
małą – dużą istotką żeby się nie nudziła. Michael nie
sądził, że kiedykolwiek jakieś obce dziecko wkradnie się do jego
serca w ciągu zaledwie dziesięciu minut.
~*~
- Mamo, jak to zniknęła?! Jak
dwulatka mogła zniknąć będąc pod twoją opieką! No co, ubrała
się i wyszła? A ty tego nie zauważyłaś?! Cholera, wezwałaś
chociaż policję? Przecież coś jej się mogło stać, ktoś ją
mógł porwać. Boże, nawet nie chcę myśleć o tym gdzie ona
teraz jest i co się z nią dzieje... - dziewczynie załamał się
głos i rozpłakała się na dobre.
- Kochanie, zgłosiłam to już na
policję. Wszyscy jej szukają. Przepraszam, naprawdę nie wiem jak
to się mogło stać. Nie martw się, na pewno ją znajdziemy.
Pewnie schowała się gdzieś koło domu i dobrze się bawi, że
wszyscy jej szukają...
- Mamo, ona ma dwa latka, ledwo
potrafi wysiedzieć na dziesięciominutowej dobranocce, a tobie się
wydaje, że tyle godzin przesiedziała w jednym miejscu mając dobry
ubaw z naszego przerażenia?! Czy ty siebie słyszysz?!
- Irene, proszę nie denerwuj się.
Zobaczysz wszystko będzie dobrze. Idź odpocznij w końcu niedawno
wróciłaś z nocki, jesteś pewnie zmęczona.
- W dupie to mam! Idę jej szukać,
przecież nie będę bezczynnie siedzieć podczas gdy moja córka
błądzi po mieście! CAŁĄ NOC, CZY WY JESTEŚCIE NIENORMALNI, ŻE
JEJ JESZCZE NIE ZNALEŹIŚCIE?! PRZECIEŻ ONA MUSI BYĆ PRZERAŻONA!!
- dziewczyna wyszła z domu trzaskając drzwiami. Wyciągnęła
telefon i wybrała numer do szefa.
- Halo, Spike. Nie będzie mnie
dzisiaj w pracy. Nie, nie dam rady, moja córka zaginęła muszę ją
znaleźć. Nie wiem, weź kogoś innego, odpracuję jak tylko ją
znajdę obiecuję. W końcu sama też potrzebuję tej kasy. Ok. Na
razie. - rozłączyła się i ruszyła wzdłuż ulicy szukając
swojego aniołka.
- Annie, mam nadzieję, że nic ci
się nie stało skarbie...
~*~
- OH! - coś ciężkiego uwaliło
się na brzuch Michaela. Jakby miał psa bądź kota nie byłby
zdziwiony, a tutaj przeżył jednak lekki szok. Jednak gdy zobaczył
burzę blond loczków szybko uświadomił sobie kto po nim skacze. -
Cześć aniołku, jak się spało?
- Dobze. Wies, ze mamusia tes tak do
mnie mówi? Tlochę się za nią stęskniłam... - posmutniała
dziewczynka.
- Hej, nie bądź smutna, niedługo
zobaczysz się z mamusia. Jak tu kruszynko w ogóle masz na imię
co?
- Annie.
- Ślicznie. A może powiesz mi czy
wiesz jak tu przyszłaś i jak wrócić do domku, co?
- Nie pamiętam. Jechałam
autobuseeeeeeeeeeem i tam było dużo ludzi. I mijałam dzewka,
domki. I nawet klówki były!
- Oh, no nie martw się, znajdziemy
twoją mamusię – Michael przytulił dziewczynkę po czym zabrał
ją na dół i nakarmił.
Ochroniarzom nic nie udało się
jeszcze ustalić jednak Michael nie tracił nadziei, że w końcu
znajdą mamę Annie. Szczerze miał ochotę nawrzeszczeć na tę
nieodpowiedzialną kobietę. Jak można tak zostawić małe dziecko?
Jak można je zgubić i jeszcze nie próbować go odnaleźć! Nie był
w stanie tego zrozumieć. Tym bardziej, że mała Annie wydawała się
naprawdę rozkosznym dzieckiem, które jest zadowolone ze swojego
życia. Czy to możliwe, żeby ta jej „kochana mamusia” mogła
się nie przejąć zniknięciem dziewczynki? Może wróciła z pracy
i nawet nie zauważyła braku dziecka? To co z niej za matka...
Przemyślenia Michaela przerwał cichy
głosik dziewczynki.
- Tatusiu, mozemy się pobawić w
coś? Nuuuudzi mi sięęęę...
- Jasne skarbie, a w co byś chciała
się pobawić? - Michael już wczorajszego wieczoru przestał
nakłaniać dziewczynkę, żeby przestała się do niego zwracać
„tato”, była małym uparciuchem...
- W zgadywanki! - krzyknęła
dziewczynka i pobiegła do salonu gdzie rozłożyła się wygodnie w
fotelu i czekała na swojego tymczasowego opiekuna.
Tak zleciał im czas aż do południa,
kiedy to ochroniarz Michaela przyniósł wiadomość, że policja
szuka małej i zdobył informacje gdzie ją zawieźć.
Mężczyzna sam odwiózł dziewczynkę
do domu, po długim pożegnaniu z Michaelem i przyrzeczeniu, że
jeszcze się spotkają. Smiley nie postanowił nie jechać przede
wszystkim ze względów bezpieczeństwa, ale nie był też pewien za
siebie, czy nie naubliżałby po raz pierwszy w życiu kobiecie, za
to, że jest taką nieodpowiedzialną matką.
Michael trafił kiedyś na pewien cytat
polskiego autora.
„Nagle tak cicho zrobiło się w moim
życiu bez ciebie...”
Nie rozumiał wtedy dokładnie co mógł
czuć wypowiadający je człowiek, ale teraz to zrozumiał. Po
zaledwie dniu spędzonym z tą maleńką istotką, teraz gdy
wyjechała czuł ogarniającą go pustkę...
~*~
Po całonocnych poszukiwaniach Irene
zaczęła tracić już nadzieje. Wiedziała, że nie powinna się
poddawać, ale sprawdziła już wszystkie możliwe miejsca gdzie
dziewczynka mogła pójść sama. Przecież to dopiero dwuletnie
dziecko, nie maratończyk. Nie mogła zajść nawet do połowy tego
co sprawdziła,a co dopiero dalej. Zrezygnowana wróciła pod dom,
usiadła na krawężniku i zaczęła płakać. Jej córka. Jej
kochane maleństwo. Jej malutka Ania...
Nagle przed nią zatrzymał się czarny
samochód, dziewczyna szybko głowę gdy usłyszała radosny krzyk
swojej pociechy.
- MAMUSIU!
- Boże Annie, gdzieś ty była!
- Mamusiu byłam u tatusia –
powiedziała radośnie dziewczynka, a serce Irene stanęło na
chwilę po usłyszeniu tych słów. Niepewnie spojrzała w stronę
samochodu, jednak odetchnęła kiedy wysiadł z niego kierowca i nie
był nim na szczęście ojciec dziewczynki. W końcu skąd on by się
tu miał wziąć. Przecież od roku siedział w więzieniu...
- Oh, kochanie. Tak bardzo się
martwiłam, nie rób mi tego więcej. Dlaczego wyszłaś sama z
domu?
- Bo babcia śpała a ja nie ściałam
jej obudzić, a tak baldzo mi się nudziłoooo...
Irene odetchnęła z ulgą podziękowała
mężczyźnie który odwiózł jej córkę do domu. Chciała zaprosić
go na kawę jednak mężczyzna powiedział, że musi wracać do
pracy, wziął jedynie od młodej kobiety numer telefonu, który w
niego wmusiła z przyrzeczeniem, że jeśli będzie kiedykolwiek
czegoś potrzebował to ma dać znać, a ona stanie na uszach byleby
tylko mu pomóc. Weszła do domu i upewniwszy się, że jej córka
jest cała i zdrowa położyła młodą spać i sama również
zasnęła obok niej... To był naprawdę długi dzień dla Irene
jednak zdenerwowanie dało się we znaki. Co chwilę budziła się w
nocy i sprawdzała czy jej kruszynka wciąż leży obok. Nad ranem
zrezygnowała z dalszego snu i zaczęła rozmyślać o swoim życiu.
Była młodą, dwudziestodwuletnią kobietą. Miała dwuletnią
córkę, która była całym jej życiem. Studiowała dziennikarstwo
a nocami pracowała w klubie żeby niczego jej szkrabowi nie
zabrakło. Nie mogła narzekać. Praca nie była tą wymarzoną, ale
jakoś sobie trzeba było radzić. W opiece nad córką pomagała jej
mama, a babcia Annie. Z ojcem dziewczynki nie utrzymywała kontaktu.
Jedyną dobrą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobił w swoim żywocie
było danie jej córki...
_________________________________________________________________________________
Na koniec. Komentarz mojej siostry jak przeczytałam jej fragment rozmowy Annie i Michaela:
"to nie może być twoje, bo jakieś takie za mądre". OK. WIARA WE MNIE <3
I chciałabym Was prosić z całego serca, jeśli wchodzicie tutaj, a piszecie coś swojego to proszę, a wręcz BŁAGAM zostawcie mi namiary na swoje opowiadania. Jestem jak ten narkoman bez możliwości dania sobie w żyłę, bo jeśli chodzi o to co czytam to muszę męczyć się czekając na nowe notki, a nic nowego nie umiem znaleźć i po prostu rozsadza mnie z braku fanfików!
Chociaż z drugiej strony nic mnie nie odciąga od nauki...
Ale ja chcę żeby mnie coś odciągało!
Dobra.
Nie ględzę już xD
Etykiety:
cierpnienie,
Dzieci,
Fan,
Fan fiction,
Invincible,
Ja,
Jackson,
King of pop,
Michael,
Muzyka,
Opowiadanie,
Pop,
Powitanie,
Pożegnanie,
Radość,
Śmiech,
Uciekinierka,
Uśmiech
czwartek, 23 stycznia 2014
Mowa cztery? :D
Oh ludzie ile ja się tego naszukałam!
A w końcu zdjęcia i tak nie znalazłam tylko robiłam prt screena z filmiku...
CUTE :D
Marnuję czas na granie w stare gry na nintendo, a powinnam się uczyć, ale no ileż można! Przyjechałam do rodziców i trochę się lenię :)
I piszę, piszę, piszę żeby było jak najwięcej zanim coś tu wstawię, żeby nie zostawić Was z tym wszystkim w połowie. :)
A w końcu zdjęcia i tak nie znalazłam tylko robiłam prt screena z filmiku...
CUTE :D
Marnuję czas na granie w stare gry na nintendo, a powinnam się uczyć, ale no ileż można! Przyjechałam do rodziców i trochę się lenię :)
I piszę, piszę, piszę żeby było jak najwięcej zanim coś tu wstawię, żeby nie zostawić Was z tym wszystkim w połowie. :)
wtorek, 21 stycznia 2014
Mowa numer trzy
Hejo,
dzisiaj rozbroiłam egzamin, który mogłam mieć za sobą już w sobotę, jednak głupota zwyciężyła, niestety... ale lepiej późno niż wcale. Jeszcze jeden egzamin przede mną a potem do 22 lutego wolne. Nie powiem, cieszę się bardzo :D
Tym czasem dzisiaj w ramach odstressingu włączam sobie właśnie dangerous live in bucharest się delektuję. Chociaż przez ostatnie trzy doby nie zaznałam snu więc moje oglądanie może skończyć się bardzo szybko, ale... może nie :D
dzisiaj rozbroiłam egzamin, który mogłam mieć za sobą już w sobotę, jednak głupota zwyciężyła, niestety... ale lepiej późno niż wcale. Jeszcze jeden egzamin przede mną a potem do 22 lutego wolne. Nie powiem, cieszę się bardzo :D
Tym czasem dzisiaj w ramach odstressingu włączam sobie właśnie dangerous live in bucharest się delektuję. Chociaż przez ostatnie trzy doby nie zaznałam snu więc moje oglądanie może skończyć się bardzo szybko, ale... może nie :D
sobota, 18 stycznia 2014
Oh, Boże niech ktoś mi powie dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam?!
If you don't love me!
What will I do baby?!
Cause I'm in love with you!
Boże, geniusz xD
Swoją drogą mam takie pytanie (nawiązuję do BAD25, bo tam też o tym mówili) czy Wam też Liberian Girl się pomyliła z bibliotekarką?
Bo ja jestem tępa z angielskiego, ale kurde jakoś nigdy nie pomyślałabym, że można to wziąć za bibliotekarkę dopóki moja babka z angielskiego w technikum nie zaczęła chwalić PIOSENKI JACKSONA O BIBLIOTEKARCE.
Szczerze powiedziawszy jak to usłyszałam to potem przeszukiwałam wszystkie płyty za taką piosenką. i kurde załamałam się bo nie znalazłam hahahaha
Dopiero jak któryś raz z kolei podała ten przykład to zorientowałam się o co tej kobiecie chodzi xD
W ogóle, co czujecie jak słuchacie piosenek Michaela?
Bo ja tego cholera nie umiem określić. Jak jest źle to siedzę i ryczę, a jak jest średnio, albo zarąbiście to dostaję takiego kopa energii, że mogłabym jechać tydzień bez sny i kawy. Mam wrażenie, że mogę wszystko. Że jestem w stanie nawet przenosić góry. I w ogóle no.. KURDE!
Właśnie teraz dostałam takiego kopa, jakby był co najmniej środek wakacji, piękna pogoda a ja odpoczywałabym gdzieś tam. Oh kocham to uczucie.
Mama zawsze powtarzała, że miłość uskrzydla...
Widać nawet ta fanowska <love> xD
If you don't love me!
What will I do baby?!
Cause I'm in love with you!
Boże, geniusz xD
Swoją drogą mam takie pytanie (nawiązuję do BAD25, bo tam też o tym mówili) czy Wam też Liberian Girl się pomyliła z bibliotekarką?
Bo ja jestem tępa z angielskiego, ale kurde jakoś nigdy nie pomyślałabym, że można to wziąć za bibliotekarkę dopóki moja babka z angielskiego w technikum nie zaczęła chwalić PIOSENKI JACKSONA O BIBLIOTEKARCE.
Szczerze powiedziawszy jak to usłyszałam to potem przeszukiwałam wszystkie płyty za taką piosenką. i kurde załamałam się bo nie znalazłam hahahaha
Dopiero jak któryś raz z kolei podała ten przykład to zorientowałam się o co tej kobiecie chodzi xD
W ogóle, co czujecie jak słuchacie piosenek Michaela?
Bo ja tego cholera nie umiem określić. Jak jest źle to siedzę i ryczę, a jak jest średnio, albo zarąbiście to dostaję takiego kopa energii, że mogłabym jechać tydzień bez sny i kawy. Mam wrażenie, że mogę wszystko. Że jestem w stanie nawet przenosić góry. I w ogóle no.. KURDE!
Właśnie teraz dostałam takiego kopa, jakby był co najmniej środek wakacji, piękna pogoda a ja odpoczywałabym gdzieś tam. Oh kocham to uczucie.
Mama zawsze powtarzała, że miłość uskrzydla...
Widać nawet ta fanowska <love> xD
piątek, 17 stycznia 2014
Notka jakaś tam
Siemka!
Jutro mam ważny egzamin więc chwilowo mam tutaj zastój, poza tym oczywiście musi cokolwiek powstać, żebym mogła tu wrzucić. Zaczęłam już coś pisać, nie wiem co z tego wyjdzie, ale już jest ZARYS. Myślę, że w przyszłym tygodniu może się pojawić, a dopóki nie pojawi się notka, będę Was męczyć grafiką/filmikami i innymi pierdołami, oczywiście tematycznie nawiązywać będę do bloga więc może Was nie zamęczę aż tak bardzo!
Dobra, kończę i lecę się uczyć systemów politycznych, bo jak nie jutro to za dwa tygodnie będę się znów musiała z tym bić niestety.. Byle trzy :D
a teraz przedstawiam Wam Michaela:
Jutro mam ważny egzamin więc chwilowo mam tutaj zastój, poza tym oczywiście musi cokolwiek powstać, żebym mogła tu wrzucić. Zaczęłam już coś pisać, nie wiem co z tego wyjdzie, ale już jest ZARYS. Myślę, że w przyszłym tygodniu może się pojawić, a dopóki nie pojawi się notka, będę Was męczyć grafiką/filmikami i innymi pierdołami, oczywiście tematycznie nawiązywać będę do bloga więc może Was nie zamęczę aż tak bardzo!
Dobra, kończę i lecę się uczyć systemów politycznych, bo jak nie jutro to za dwa tygodnie będę się znów musiała z tym bić niestety.. Byle trzy :D
a teraz przedstawiam Wam Michaela:
<3
Kocham to zdjęcie :3
Skrzywdzę Was też trochę moją "twórczością", przepraszam :P
O i jeszcze jedna...
A to jedna z moich przeróbek, które lubię najbardziej :D
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Las
Oh, ciężki weekend za mną. W niedzielę miałam dwa egzaminy, na szczęście ogarnęłam je na tyle, że mogę być dumna, chociaż punkt brakujący mi do 4 z angielskiego nieco mi psuje humor :P
Z drugiego na szczęście dwie czwóry, ale dobra koniec chwalenia się ;P
Wiecie co? Chyba za dużo (w ogóle to jest możliwe?!?!) Michaela ostatnio wokół mnie, bo śnił mi się dzisiaj (nie narzekam, oj niee...) nie pamiętam o czym był ten sen, co nie zdarza mi się często. Wiem tylko, że był całkiem milusi i nie specjalnie chciało mi się wstawać rano z nadzieją, że przyśni mi się ciąg dalszy, czy coś.
Swoją drogą, włączyłam sobie BAD25 z canal+ i powiem Wam, że jakby nie huk na budowie za oknem to byście tego dzisiaj nie czytali bo się zagapiłam, za-oglądałam, zasłuchałam i wszystko co tylko mogłam za... razem z zakochałam!
"Ale super, ktoś tu nasikał..."
Oj ludzie...
Powiem Wam, że to wszystko napawa mnie taką energią. Naprawdę. Dostaję wręcz ADHD. Swoją drogą. Kiedyś, dawno temu słuchając ok 2 w nocy Dirty Diany, siedziałam koło biurka na którym stała lampka. Takiego ADHD dostałam, że jak zaczęłam fikać to wyżej wymieniona zleciała mi na tą moją chorą łepetynę. Metalowa lampka średnio miękka na długo wyleczyła mnie z "tańcowania" po nocy.
Za to jak pod koniec zobaczyłam Jarmaine'a powiedziałam tylko "nie mów tego... proszę." Cholera jestem walnięta, ale nie obejrzałam do końca. Nie potrafiłam. Nie wiem czy pamiętacie, że pogrzeb był emitowany w tv? Zaczęłam oglądać i... koniec. Nie potrafiłam. Do tej pory nie obejrzałam tego do końca...
Dobra. Uspokoiłam się i skończyłam oglądać. Dzisiejsza miniaturka stała dzisiaj pod naprawdę dużym znakiem zapytania. Skończyłam oglądać film i postanowiłam w końcu zabrać się za poprawianie tekstu. Po otwarciu pliku poryczałam się i nie byłam w stanie nic napisać. Ta miniaturka była dla mnie trudna. Powstała na drugi dzień po dacie na końcu notki. W tym momencie biorę się za pisanie... i powiem Wam, że robię to dla Was, ale przede wszystkim robię to dzisiaj dla siebie. Chyba tego potrzebuję...
Kocham Was.
________________________________________________________________________________
Z drugiego na szczęście dwie czwóry, ale dobra koniec chwalenia się ;P
Wiecie co? Chyba za dużo (w ogóle to jest możliwe?!?!) Michaela ostatnio wokół mnie, bo śnił mi się dzisiaj (nie narzekam, oj niee...) nie pamiętam o czym był ten sen, co nie zdarza mi się często. Wiem tylko, że był całkiem milusi i nie specjalnie chciało mi się wstawać rano z nadzieją, że przyśni mi się ciąg dalszy, czy coś.
Swoją drogą, włączyłam sobie BAD25 z canal+ i powiem Wam, że jakby nie huk na budowie za oknem to byście tego dzisiaj nie czytali bo się zagapiłam, za-oglądałam, zasłuchałam i wszystko co tylko mogłam za... razem z zakochałam!
"Ale super, ktoś tu nasikał..."
Oj ludzie...
Powiem Wam, że to wszystko napawa mnie taką energią. Naprawdę. Dostaję wręcz ADHD. Swoją drogą. Kiedyś, dawno temu słuchając ok 2 w nocy Dirty Diany, siedziałam koło biurka na którym stała lampka. Takiego ADHD dostałam, że jak zaczęłam fikać to wyżej wymieniona zleciała mi na tą moją chorą łepetynę. Metalowa lampka średnio miękka na długo wyleczyła mnie z "tańcowania" po nocy.
Za to jak pod koniec zobaczyłam Jarmaine'a powiedziałam tylko "nie mów tego... proszę." Cholera jestem walnięta, ale nie obejrzałam do końca. Nie potrafiłam. Nie wiem czy pamiętacie, że pogrzeb był emitowany w tv? Zaczęłam oglądać i... koniec. Nie potrafiłam. Do tej pory nie obejrzałam tego do końca...
Dobra. Uspokoiłam się i skończyłam oglądać. Dzisiejsza miniaturka stała dzisiaj pod naprawdę dużym znakiem zapytania. Skończyłam oglądać film i postanowiłam w końcu zabrać się za poprawianie tekstu. Po otwarciu pliku poryczałam się i nie byłam w stanie nic napisać. Ta miniaturka była dla mnie trudna. Powstała na drugi dzień po dacie na końcu notki. W tym momencie biorę się za pisanie... i powiem Wam, że robię to dla Was, ale przede wszystkim robię to dzisiaj dla siebie. Chyba tego potrzebuję...
Kocham Was.
________________________________________________________________________________
~*~
Ze wszystkich stron otaczały mnie
drzewa. Wszędzie rozbrzmiewał ich szum. Były piękne. Zielone.
Wysokie. Pachnące. Obrośnięte miękkim, zielonym mchem. Było
słychać szum rzeczki przepływającej gdzieś niedaleko. Stąpałam
bosymi stopami po zielonej trawie. Moja suknia ciągnęła się po
ziemi za mną. Była śliczna. Wyglądała prawie jak do ślubu.
Prawie...
Jedyne co ją różniło to, to że
była czarna. Podobnie jak mój nastrój w tym momencie.
Nie, nie należę do subkultury emo.
Nie mam depresji. Nie jestem... dziwna.
Po prostu godzinę temu dowiedziałam
się najgorszej rzeczy w moim życiu. Jest 4 nad ranem, wszystko
budzi się do życia tylko ja myślę o śmierci...
O tej śmierci, która dotknęła nie
tylko mnie, ale także miliony ludzi na świecie. Tych starszych i
tych młodszych. Kobiety i mężczyzn. Babcie i wnuczki. Ludzi o
kolorze skóry ciemnej jak i tej całkiem jasnej. W tym momencie
wszyscy byliśmy tacy sami. Wszyscy równie pogrążeni w bólu.
Czuliśmy tę samą rozpacz...
Tak naprawdę byliśmy teraz jednym,
małym chłopcem o ciemnej skórze z afro na głowie, mężczyzną z
karnacją kawy z mlekiem i kręconymi włosami, ubranym w skórzane
ubrania ze sprzączkami, Mężczyzną z krótkimi włosami, w
potarganych ubraniach trzymającego się dwóch drzew, któremu
wiatr, piasek i wszelkiego rodzaju liście leciały na twarz,
odbijały się od jego policzków, drażniły oczy i gardło. Byliśmy
człowiekiem, który kochał dzieci, który przejmował się losem
innych i który kochał nas tak samo jak my jego.
Nie wiedział o naszym istnieniu, nie
wiedział kto jak wygląda, ale nas kochał, za to, że zawsze
byliśmy z nim. Za to, że będziemy jego muzykę przekazywać dalej
oraz za to, że go kochamy. On kochał nawet tych, którzy dopiero
teraz go pokochają. Bo wszystki tak naprawdę, mimo tych wszystkich
różnic, jesteśmy tacy sami...
Między wysokimi drzewami znalazłam
jedno, powalone. Jego kora była sucha. Martwa. To przez ostatnie
nawałnice, które przeszły nad Polską. Przetrwały tylko
najsilniejsze. Tak...
On też był silny. Przetrwał wiele.
Katowanie przez ojca, oskarżenia o
czyn, którego nie popełnił. Ba! Czyn, którego się brzydził!
Ptzetrwał oskarżenia o wybielanie skóry, a także nie przejmował
się kiedy ludzie mówii mu, że jest dziecinny i dziwny...
Jednak czy na pewno się nie
przejmował? Przecież tego nie wiemy. Kiedy przebuwał w domu,
sam... może właśnie wtedy przeżywał to bardziej niż jesteśmy
to sobie w stanie wyobrazić? Tyle pytań... a odpowiedź zna tylko
nieliczna grupa osób. Tych najbliższych.
Usiadłam na powalonym drzewie i
wpatrywałam się w wiewiórkę biegającą po polanie.
Tak. Jest 26 czerwca. A ja jestem w
lesie koło mojego domu. I tak. Mówię o Michaelu Jacksonie.
Człowieku, którego uwielbiam i szanuję już 12 lat.
12 cholernie długich lat, wypełnionych
jego wspaniałą muzyką. Mam na imię Wioletta. Właśnie skończyłam
pierwszy rok technikum. Mam 17 lat, czerwone włosy, na nogach
trampki i tą długą suknię na sobie.
Nienawidzę sukienek. Nie mam pojęcia
dlaczego ją ubrałam.
Nagle poczułam, że nie jestem sama.
Usłyszałam kliknięcie aparatu. Odwróciłam szybko głowę i
ujrzałam Martę. Moją przyjaciółkę z dzieciństwa.
Nasze drogi się rozeszły dawno temu.
Nie utrzymywałyśmy kontaktu od paru lat przez sytuację, którą
znałam ja, ona i jej rodzice. Nie ważne. To za bardzo boli, żeby o
tym opowiadać. Strasznie się zmieniła, nie rpzypominała mi siebie
sprzed lat zanim wyjechały ze swoją mamą daleko po tym wszystkim.
Jednak z jakiegoś powodu wiedziałam, że to ona. Może to jej oczy?
Czarne, kręcone włosy? Nie wiem.
Podeszła do mnie z uśmiechem i
zrobiła mi kolejne zdjęcie. Nie odzywałyśmy się do siebie. Ona
chodziła naokoło mnie i robiła mi zdjęcia, a ja siedziałam i
starałam się nie zwracać na nią większej uwagi. Czułam się jak
małpa w zoo, ale w obecnum stanie było mi naprawdę wszystko jedno
co się dzieje wokół mnie. Nie obchodziło mnie nic oprócz bólu,
który rozrywał mnie od środka.
Zerwał się wiatr. Liście drzew
szumiały popychane przez lekki podmuch. Szuk układał się w
muzykę. Skupiłam się na nim. Nic się nie liczyło tylko ten
dźwięk. Doszedł do tego plusk wody w rzece. Nagle po raz kolejny
dzisiaj poczułam, że ktoś mi się przygląda. I nie była to
Marta. Ona dalej chodziła naokoło mnie i robiła te przeklęte
zdjęcia. To był ktoś inny. Ktoś, kto spowodował, ze w moim
brzuchu zaczęły się kotłować motyle. Siedziałam tyłem do
niego, ale czując jego wzrok na karku przechodziły mnie ciarki.
Chciałam się odwrócić jednak coś mi nie pozwalało. Jakaś siła
mnie blokowała. Tak, to chyba był strach. Usłyszałam szum liści,
kiedy przybysz zrobił parę kroków do przodu. Jestem pewna, że
podszedł już na tyle blisko, że było gowidać. Nastała cisza.
Miałam wrażenie, że nawet liście przestały się poruszać, a
rzeka płynąć. Marta przestała mi robić zdjęcia, schowała się
po drugiej stronie polanki między drzewami. Czy ten człowiek jest
aż tak niebezpieczny?
Wiewiórka, która wcześniej bawiła
się na polance biegła teraz w moją stonę. Ominęła mnie i
popędziła ptosto na przybysza.
To właśnie ta sytuacja mnie
ośmieliła. Powoli odwróciłam głowę czując coraz większe
podniecenie. Odwróciłam się całkiem w jego stronę. Wytężyłam
wzrok próbując dostrzec coś między gałęziami, aż zobaczyłam...
Ujrzałam człowieka, który był tak
piękny, że nie potrafię tego opisać. Jego brązowe oczy miały w
sobie radosne iskierki, hipnotyzowały. Te oczy przypominały oczy
dziecka. Jego karnacja była koloru mlecznej czekolady, czarne loki
opaday na ramiona, a na ustach miał szczery uśmiech. Wokół niego
rozciągała się jakaś dziwna auta, która dochodząc do mnie
wykrzywiła moje usta w równie szeroki jak u niego.
Podeszłam powoli do Michaela i
pogładziłam go po policzki. Był taki ciepły... Jakby miał
gorączkę. A może to nie on? Może to moje ręce były po prostu
takie zimne?
-Witaj. - powiedział patrząc w moje
oczy. Ja zamiast odpowiedzieć przylgnęłam całą sobą do jego
ciała. Przez chwilę miałam wrażenie, że on się przewróci, ale
nie. Trzymał mnie mocno, gładząc moje włosy.
-Czy ty... - wyszeptałam w jego ramię.
Byłam pewna, że nie dosłyszał mojego pytania, jednak on po chwili
na nie odpowiedział.
-Tak.
Jego delikatny głos rozniósł się
echem po lesie wracając do mnie kilkakrotnie. Uderzając w moje
uszy, a następnie serce. Osunęłam się na trawę i zaczęłam
płąkać, a on kucnął obok mnie.
Przyłożył palec do mojej brody i
lekko ją podniósł tak, że moje oczy spojrzały znów prosto w
niego.
-Jesteś chociaż szczęśliwy? -
spytałam czując jak gorące łzy spływają mi po policzkach.
-Tak. - po raz kolejny usłyszałam z
jego ust potwierdzenie. Jego ciepły oddech owionął moją twarz.
Przytulił mnie, a ja w miejscu gdzie wcześniej czułam w sercu ból
poczułam ciepło.
Michael wstał i pociągnął mnie za
sobą. To było pożegnanie. Czyżby żegnał się tak ze swoimi
fanami? Przytulił mnie jeszcze raz z całej siły i odszedł między
drzewa. Liście go przysłoniły, a ja zaczęłam biec za nim by móc
jak najdłużej przebywać w jego towarzystwie. Biegłam przed
siebie, lecz drzewa za którymi zniknął zamiast się przybliżać,
oddalały się. Zaczęłam krzyczeć jego imię i płakać. Potknęłam
się o korzeń i wywróciłam raniąc sobie boleśnie kolana. Ktoś
mną zaczął potrząsać. Otworzyłam szeroko oczy. Wokół mnie
panowała ciemność. Twarz miałam mokrą od łez, leżałam na
czymś twardym, a nade mną widziałam oczy mojej siostry. I wciąz
krzyczałam jego imię.
Tak.
To był sen.
Piękny.
Po tym wiedziałam już, że Michael
jest szęśliwy gdziekolwiek jest.
Jest już 27 czerwca.
~*~
________________________________________________________________________________
Przepraszam Was bardzo za to wszystko.
To naprawdę był mój sen, dlatego niektóre fragmenty mogą być dla Was niezrozumiałe, jednak dla mnie mają sens większy niż mogłoby się wydawać. Jednak nie mogę Wam wszystkiego powiedzieć, to jest bardzo trudne i bolesne. Powiem tylko tyle, że postać mojej przyjaciółki na pewno symbolizuje pewną plotkę...
Trudne to wszystko jest dla mnie...
Kocham Was. Naprawdę kocham Was bardzo mocno...
czwartek, 9 stycznia 2014
Rozdział czwarty.
Siemka, oddaję dzisiaj w Wasze ręce czwarty i ostatni rozdział tego opowiadania. Wcześniej pisałam Wam w jakich okolicznościach, te dwa opowiadania powstały więc zakończenie wygląda... no jak wygląda. Ale patrząc od początku... chyba takie właśnie było założenie "Koncertu" od samego początku. Rozdział dodaję po wielu bojach z komputerem, który uznał, że wszystko ma w... dysku twardym i jego nie obchodzi, że ja mam dodać, że chcę. Że MOŻE ktoś na to czeka. Nie. Po prostu ma focha z przytupem, melodyjką i odrzuceniem włosów do tyłu i NIE. Jednak walczyłam z nim od wczoraj i gra. Mam nadzieję, że pozwoli mi chociaż to skończyć, dodać i odebrać maila na którego czekam już kilka dni.
Jeśli chodzi o kolejne opowiadanie, a właściwie miniaturkę, to z nim trochę się wyłamię z tego schematu "co drugi dzień", ponieważ w niedzielę mam dwa egzaminy do których musiałabym się jednak pouczyć, plus dodatkowo ostatnio przechodzę raczej trudny okres z którym muszę się uporać. Myślę, że spokojnie w poniedziałek lub w najgorszym przypadku we wtorek opowiadanie się pojawi. Jest to miniaturka wiec załatwię je jednym szybkim rozdziałem, jednak jako, że pisane to było dosyć dawno temu, kiedy przechodziłam dziwny bunt i ogólnie sama wszystko też miałam w dysku twardym, muszę poprawić błędy ortograficzne, językowe i wszystkie inne jakie się tam zadomowiły całkiem przytulnie i nie chcą odejść. Ale dobra. Tyle przynudzania ode mnie, a teraz zapraszam na ostatnią część tego koncertu...
_______________________________________________________________________________
Dni mijały, Michael
kontynuował swoją trasę, a ja powoli wracałam do szarej
rzeczywistości. Dalej jednak śledziłam wszystkie wieści na jego
temat. Po pewnym czasie, jak to zazwyczaj bywa prasa przestała
przeżywać koncert w Polsce. Przestali publikować wywiady z
Kwiatkowskim, wypowiedzi Michaela i opis jego wizyty. Wróciły za to
plotki o wybielaniu i oczernianie przez wymyślanie coraz to nowych
dziwactw na jego temat.
Tak minęło kilka
miesięcy...
Dobra właściwie minęło
już półtora roku od ostatniego koncertu. Jest kwiecień 1997 roku,
ja chodzę już do czwartej klasy technikum i w zeszłym miesiącu
obchodziłam swoje dziewiętnaste urodziny. Niewiele się zmieniło
przez ten czas. Moja miłość do Michaela Jacksona była równie
silna. Ludzie dalej ślepo wierzyli plotkom, ale wyczułam różnicę
w traktowaniu przez nich mojej osoby. Przełomowym momentem był
wygrany przeze mnie konkurs taneczny w szkole, w którym
zaprezentowałam układ do Smooth Criminal. W momencie wykonywania
przeze mnie moonwalku na sali było zupełnie cicho, następnie zaś
znalazłam się w centrum zainteresowania. Ludzie chcieli nauczyć
się tego magicznego kroku, przez co spędzałam z nimi więcej
czasu, dzięki czemu mnie lepiej poznali i zaakceptowali. Teraz stoję
w kuchni i przygotowuję sobie śniadanie. Jak co rano słucham
radia.
I po raz drugi podczas
wykonywania tej czynności nóż wypadł mi z ręki gdy spiker
powiedział, że najprawdopodobniej w przyszłym miesiącu do Polski
po raz drugi zawita... Michael Jackson.
~*~
Maj. Ludzie szaleją.
Michael przyjechał. A ja? Ja siedzę w domu. Nie mogłam się
wyrwać. Co prawda rok szkolny dla maturzystów już się skończył,
ale... czy ja właściwie chciałabym tam być? Chyba nie. Tłum
rozwrzeszczanych ludzi. Michael gdzieś daleko ode mnie. Tak bardzo
chciałabym znów go dotknąć, po raz kolejny przytulić, ułożyć
głowę na jego ramieniu i wdychać ten słodki zapach jego perfum.
Poczuć dotyk na włosach i usłyszeć jego kojący głos w uchu.
Marzenia. Sam Michael mnie
już pewnie nie pamięta. Przecież miał na całym świecie miliony
fanek. BA! On miał miliony fanów! Gdzie pamiętałby taką szarą
mysz, która wtargnęła na scenę podczas koncertu...
A jednak żyła we mnie
jakaś iskierka nadziei. A może jednak pamięta? Może jakby mnie
zobaczył, uśmiechnąłby się do mnie i kazał swojemu
ochroniarzowi przyprowadzić mnie do siebie? No w każdym bądź
razie się tego nie dowiem, ponieważ ja siedzę u siebie w domu, na
Śląsku, a on właśnie ląduje na lotnisku w Warszawie. Wszystko
obserwuję w telewizji. Tak. Wysiada. Tłum zaczyna szaleć,
dziewczyny mdleją. Michael podchodzi do barierek, głaszcze małą
dziewczynkę po włosach, podpisuje zdjęcia, zeszyty, koszulki.
Rozgląda się jakby kogoś szukał. Serce przestaje mi na chwilę
bić. Umysł mówi: PAMIĘTA! A po chwili przychodzi wyjaśnienie.
Szukał wzrokiem faceta, który miał go wyprowadzić z lotniska.
Według dziennikarzy udał się do prezydenta omawiać ważną
sprawę. Podejrzewają, że chce kupić tutaj dom oraz otworzyć
wesołe miasteczko. Byłoby fajnie. Może częściej by nas
odwiedzał? Eh... marzenia. Teraz tylko trzeba siedzieć i modlić
się do wszystkich możliwych bóstw o to, żeby nasi kochani
politycy nie spaprali...
Buddo...
Allahu...
Szatanie...
A jednak! Oni to potrafią
człowiekowi poprawić humor, nie ma co. Nie wyrażono zgody.
Dlaczego? Bo starsi ludzie tam spacerują z pieskami. Wściekła
wyłączam telewizor, ostatnie słowa jakie słyszę to:
-Jackson wsiada do swojej
limuzyny i udaje się w nieznanym kierunku...
-Ta. Jasne! - prychnęłam -
pewnie poszedł się uchlać w najgorszej spelunie w tym kraju. Ja
bym tak zrobiła w tym momencie pomimo mojej całkowitej abstynencji.
Dobra. Michael nie pije. Ale to przecież dobry moment, żeby wpaść
w nałóg, prawda? O tym jeszcze w telewizji nie było... A idę
przygotować obiad bo rodzice zaraz wrócą... - mruczałam sama do
siebie jak opętana.
Rodzice wrócili z pracy
zdziwieni, że ja siedzę spokojna w domu podczas gdy mój idol fika
sobie po Polsce. Ja się tylko uśmiechnęłam i wróciłam do
pokoju. Puściłam sobie w radiu moją ulubioną kasetę i całkiem
zatraciłam się w muzyce. Podczas Smooth Criminal wpadła do pokoju
moja mama niezdrowo pobudzona. Właściwie to wpadła i wypadła, po
czym zaczęła kogoś przepuszczać w drzwiach. Świetnie, jeszcze mi
tylko gości dzisiaj brakowało...
Podniosłam się na łóżku
i gdy zobaczyłam kto stoi w progu – zaniemówiłam. Stał tam,
patrzył i uśmiechał się do mnie... Michael. Nie. Chyba coś
przyćpałam, bo to nie możliwe... Muszę się dowiedzieć co to
było, bo podobają mi się takie zwidy. Jedynie te zawroty głowy
mogłyby odpuścić, w końcu to nie prawdziwy Jackson, no nie?
Musiałam mieć wyjątkowo
głupią minę, bo Michael zachichotał.
-Hej. - Powiedział wciąż
śmiejąc się na mój widok.
-T...to sen? Przyćpałam
coś i mam majaki? Słuchałam muzyki i umarłam. Prawda? - spytałam
w jego języku. Od naszego ostatniego spotkania sporo trenowałam.
Tak... na wszelki wypadek.
-Jeśli tak, to śnimy ten
sam sen – odpowiedział i uszczypnął mnie w rękę.
-Ałć! - syknęłam i mu
oddałam. A on?! Zaczął się śmiać. - przepraszam... chciałam
mocniej! - uśmiechnęłam się do niego złośliwie – Usiądź,
proszę – powiedziałam, a on skorzystał z zaproszenia i nieśmiało
usiadł na moim łóżku – co tutaj robisz? - spytałam.
-Szukałem cię –
zaczerwienił się lekko, a ja zrobiłam wielkie oczy. Szukał mnie?
MNIE?! A po jaką cholerę? Za chwilę dotarło do mnie coś innego.
On mnie pamięta! Uśmiechnęłam się szeroko.
-Ej, nie śmiej się ze
mnie! - oburzył się.
-Słodko wyglądasz jak się
tak oburzasz – zaśmiałam się – poza tym ja się z ciebie nie
śmieję, ja się uśmiecham. Co, mam chodzić smutna, że mój
ukochany... - teraz to ja zaczęłam przypominać kolorem buraka -
...idol mnie odwiedził? - dokończyłam szybko z nadzieją, że nie
zorientuje się co chciałam powiedzieć.
Popatrzył na mnie dziwnym
wzrokiem i też zaczął się czerwienić. Chyba mi nie wyszło.
-Strasznie tu... ciepło –
powiedział ściągając kurtkę.
-Dlaczego mnie szukałeś? -
spytałam patrząc na niego z ciekawością.
-Ponieważ mnie
zaintrygowałaś wtedy, na koncercie. Nie dość, że wykorzystałaś
sytuację wbiegając na scenę to potem stanęłaś i zachowywałaś
się... tak zupełnie inaczej niż reszta dziewczyn, które zabieram
na scenę. No wiesz, nie rzuciłaś mi się na szyję, nie zemdlałaś,
tylko stałaś tam i patrzyłaś jakbyś była tak samo w szoku, że
znalazłaś się na scenie jak ja – uśmiechnął się. On się ze
mnie śmiał. No śmiał się ze mnie. Nie daruję!
-Nie śmiej się ze mnie!
Byłam w szoku, że udało mi się tam dostać i nikt mnie nie
spałował, co się dziwisz?! Jak chcesz to możemy zacząć
nadrabiać to rzucanie się na szyję, robienie ci krzywdy i te inne.
Tylko z mdleniem może być problem... ale jakoś to pokonamy, na
przykład tak – w tym momencie zamachnęłam się na niego z
poduchą i oberwał w głowę.
- JEZU CHRYSTE! Uderzyłam Michaela Jacksona! No zamkną mn... - nie dokończyłam mojej jakże ujmującej wypowiedzi, ponieważ w tym momencie sama oberwałam poduszką! No szczyt, naprawdę! Będą mnie lać poduszkami w moim własnym domu!
- -Ale masz śmieszną minę ha, ha, ha! - Michael siedział i dosłownie płakał ze śmiechu na widok mojej miny. Zauważyłam swoje odbicie w lustrze i... faktycznie wyglądałam zabawnie. Sama zaczęłam się dusić ze śmiechu.
Nagle szanowny pan idol
przestał się śmiać i popatrzył na mnie poważnie.
-Pojedziesz ze mną do
Neverland? - spytał.
-Ja? Jak? Gdzie? Kiedy? Po
co? Dlaczego? Z kim? Po...
-Tak ty! Na razie samochodem
na lotnisko, potem samolotem. Do Neverland, mojej posiadłości.
Choćby zaraz. Chciałbym nagrać z tobą piosenkę. Ponieważ masz
ładny głos i chciałbym go wykorzystać. Ze mną... - odpowiedział
jednym tchem przerywając tym samym mój potok pytań. Patrzyłam na
niego jak na kretyna. No jak. Ja? Śpiewać? Fakt. Kiedyś należałam
do chóru, ale to było z dwadzieścia lat temu! No dobra dziesięć...
ale mimo wszystko no. Nie, ja się nie zgadzam. Nie zgodzę się...
-To ja się może spakuję?
- idiotka. No kretynka do kwadratu. Miałaś się nie zgadzać!
Eh...Jak tylko zobaczyłam uśmiech na twarzy Michaela, złość na
samą siebie jakoś mi przeszła i poczułam, że chyba jednak dobrze
robię. MATKO. Dobrze. Robię ŚWIETNIE. Mój idol proponuje mi
wyjazd z nim do niego, a ja się jeszcze zastanawiam. Zaczęłam się
śmiać jak wariatka ze swojego szczęścia a MJ przyglądał mi się
jakbym była lekko stuknięta, ale po chwili dołączył do mnie. W
pewnym momencie dotarło do mnie, że będę musiała jeszcze
poinformować rodziców. Fakt miałam już dziewiętnaście lat, ale
mimo wszystko za miesiąc czekały mnie egzaminy zawodowe...
-Z twoją mamą już
rozmawiałem. Zgodziła się. - no cholera w myślach mi czyta, czy
jak?
-Kiedy?!
-No... jak słuchałaś
piosenek tego całego... Jacksona... - uśmiechnął się, za co znów
oberwał tylko tym razem bluzą, którą właśnie pakowałam.
-Ja tam go bardzo lubię –
udałam oburzenie, ale jak zwykle moje zdolności aktorskie okazały
się raczej marne i po chwili chichotałam na całego. Po paru
minutach byłam spakowana. Do plecaka spakowałam jedynie
najpotrzebniejsze rzeczy. Michael powiedział, że to wystarczy.
Wyszliśmy do kuchni, gdzie pożegnałam się z rodzicami. Przed
klatką schodową stałą limuzyna.
Długa jak mój pokój. Wokół samochodu zebrał się pokaźny tłum
dzieciarni z całego osiedla z zachwytem oglądających błyszczącą
powierzchnię samochodu i próbujących zajrzeć przez szyby do środka. Podeszliśmy do samochodu, a Michael kucnął przy dzieciach,
które wystraszyły się, że oberwie im się za zbliżanie do auta.
Jednak Michael uśmiechnął się tylko do nich i spytał czy chcą
obejrzeć wnętrze po czym otworzył drzwi na oścież i odsunął
się od nich. Dzieci, jedno po drugim, wchodziły do samochodu i
oglądały wszystko z zachwytem. MJ stał koło mnie z szerokim
uśmiechem i z uwielbieniem patrzył na zachwycone dzieciaki. Po
chwili wysiadły z samochodu i pobiegły na plac zabaw wciąż z
wypiekami na twarzy zachwycając się odkryciami z samochodu.
-A widziałeś ile siedzeń?
-A ten barek?! Tyyyyyyyyle
soków! U mnie w samochodzie takiego nie ma...
Zaczęliśmy się śmiać i
Michael wpuścił mnie do środka. Nareszcie zrozumiałam o czym
mówiły dzieci. Tutaj jest tak... niesamowicie. Wszystko jest takie
wielkie, jasne i eleganckie. Nie to co w moim starym fiacie...
Samochód ruszył, a ja z
Michaelem pogrążyliśmy się w rozmowie. Było naprawdę miło.
Jednak w pewnym momencie poczułam szarpnięcie i wokół mnie
zapanowała ciemność.
Słyszałam jakieś głosy.
Rozróżniałam pikanie rożnych aparatur, głos mojej mamy, taty i
kogoś jeszcze. Chciałam otworzyć oczy, ale moje powieki były tak
strasznie ciężkie, że nie miałam sił się z nimi użerać.
Czułam każdą część swojego ciała. Wszystko mnie bolało.
Miałam nawet wrażenie, ze bolą mnie włosy. Zabawne. Starałam się
skupić na czymś innym, żeby nie czuć bólu. Poczułam czyjąś
ciepłą dłoń na policzku, a następnie na ręce. Nikt już się
nie odzywał, ale wiedziałam, ze to moja mama. Chciałam się do
niej odezwać, ale nie potrafiłam. Dobra skupiamy się dalej na
czymś. Po pierwsze, co się stało? Gdzie jestem? Próbowałam
wytężyć mózg i przypomnieć sobie co przed chwilą robiłam... A
tak, miałam gdzieś z kimś jechać. Tylko gdzie? I z kim?
I w tym momencie wszystko
wróciło na swoje miejsce.
Smooth Criminal.
Uśmiech.
Zawstydzenie.
Poduszka.
Śmiech.
Wiadomość.
Niedowierzanie.
Radość.
Bluza.
Pakowanie.
Pożegnanie.
Limuzyna.
Dzieci.
Michael.
Szarpnięcie.
Ciemność...
MICHAEL!
Jakaś siła pozwoliła mi w
końcu otworzyć oczy, zobaczyłam nad sobą zapłakaną mamę. Była
w szoku. Ja też. Znajdowałam się w szpitalu. Białe pomieszczenie,
masa aparatur, igły powbijane w ręce. Ale to nie było teraz ważne.
Najważniejszy był teraz ON!
-M...michael... -
powiedziałam słabym głosem, a mama popatrzyła na mnie w szoku.
Nagle wybiegła na korytarz, by po chwili wrócić z lekarzem, który
zaczął mnie badać i zadawać mi dziwne pytania. Czy oni nie
rozumieją, że ja chcę wiedzieć co z Michaelem? Mięliśmy
wypadek! Jak on się czuje?
-Jak się nazywasz? - pytał
po raz któryś ten facet w białym kitlu.
-Co jest z Michaelem? Jak on
się czuje? Niech pan mi powie! - błagałam lekarza nie zwracając
uwagi na jego pytanie. Popatrzyli na siebie z moją mamą. Oboje byli
w szoku.
-Córeczko, to nie jest
teraz ważne. Teraz najważniejsze jest żebyś wyzdrowiała.
-Do cholery, co z nim? -
spytałam szeptem, ponieważ na więcej nie miałam siły. Próbowałam
usiąść, ale lekarz mnie przytrzymał.
-Niech pani jej powie –
odpowiedział i wyszedł zostawiając nas same.
-Kochanie, Michael nie żyje
– odpowiedziała mama nie patrząc mi w oczy, jednak uważając,
żeby mnie złapać w razie jeśli chciałabym wstać.
-Jak to nie żyje?! Nie
mogliście go ratować? Przecież mogliście mnie zostawić i ratować
jego! - gdybym mogła krzyknęłabym, jednak w tym momencie mogłam
tylko szeptać.
-Córeczko, my nie mięliśmy
na to wpływu. Kochanie. On zmarł u siebie. Jak my mięliśmy go
ratować? - odpowiedziała szybko mama. Aparatura wskazująca pracę
mojego serca przyspieszyła.
Ale zaraz. Jak to u siebie?
-Jak to u siebie? Przecież
on dopiero co przyjechał do Polski – powiedziałam.
-Przyjechał skarbie, ale
ostatni raz w dziewięćdziesiątym siódmym. A my mamy czerwiec
2009. Dokładnie dwudziesty szósty. - odpowiedziała mama patrząc
na mnie jakbym była obłąkana.
Czerwiec?
2009? Nagle z torebki mamy
dobiegł dźwięk mojego telefonu.
2000 watts.
Przypomniał mi się
początek mojej historii...
Jest rok 2009. Piękny,
słoneczny dzień. Czerwiec. Jak zawsze biegnę z empetrójką na
autobus. Znów się spóźniłam! W rękach trzymam książki, które
pospiesznie próbuję schować do torby. W pewnym momencie zaczyna mi
się wydawać, że coś jest nie tak. Wszystko dzieje się w
zwolnionym tępie. Widzę na chodniku kobietę, coś do mnie krzyczy,
ale ja nie słyszę co. Następnie czuję, że coś we mnie uderzyło.
Nie zdążyłam nawet poczuć bólu. Pochłonęła mnie ciemność...*
Opadłam na poduszki i
zaczęłam płakać. Straciłam go. Na dwa sposoby. Ból jaki
poczułam był nie do zniesienia. Był on tak silny, że zagłuszył
ból fizyczny. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać sobie wszystkie igły
z rąk. Wbiegła pielęgniarka, a za nią lekarz. Mama z pielęgniarką
mnie przytrzymywały, a lekarz wbijał mi igłę w rękę i wpuszczał
w nią jakiś płyn. Dziwne gorąco rozeszło się po moim ciele.
Nagle poczułam spokój. Nadal płakałam, ale już nie rzucałam się
po łóżku i nie krzyczałam. Byłam uwięziona we własnej głowie.
Cierpiałam w ciszy.
Moje marzenia o koncercie
życia, którym żyłam przez ostatnie miesiące legły w gruzach.
Zostaną mi po nich tylko bilety na jeden z ostatnich pięćdziesięciu
koncertów Michaela Jacksona.
Znalazłam w telefonie
zdjęcie Michaela z rozłożonymi rękami i wpatrując się w nie
wyszeptałam:
-Michael, a ja teraz
podbiegnę i cię obejmę, a ty mnie przytul z całej siły i zabierz
ze sobą...
_____________________________________________________________________________
Przyznam się Wam, że ta część była dla mnie najtrudniejsza. Nawet podczas przepisywania.
Dziękuję za dotarcie do końca...
Etykiety:
Bluza,
Ciemność,
Dzieci,
Invincible,
Limuzyna,
Michael,
Niedowierzanie,
Pakowanie,
Poduszka,
Pożegnanie,
Radość,
Smooth Criminal,
Szarpnięcie,
Śmiech,
Uśmiech,
Wiadomość,
Zawstydzenie
wtorek, 7 stycznia 2014
Rozdział trzeci
Siemka.
Znienawidzicie mnie za te długie przemowy. Wiem. Przepraszam za nie.
Wiecie co... jest mi źle z tym wszystkim. Tak naprawdę to wszystko, ten blog to mój powrót. Przez długi czas mnie nie było. Miałam dość siebie samej. Było mi źle, ponieważ... Nie wiem jak to ująć. Przestałam czuć. Przestałam czuć muzykę. Ale najgorsze było to, że przestałam czuć muzykę Michaela. Nic. Żadnych ciarek jak zawsze. Wciąż ryczałam. Tak. Ale tylko dlatego, że czułam się jakbym Go zdradziła. Było mi źle. Trwało to dwa lata. Przez ostatnie dwa lata praktycznie nie słuchałam Michaela. Jedynie jak leciała jakaś piosenka w radiu. Z muzyki nie zrezygnowałam, pomimo że sama nie jestem umuzykalniona w żaden sposób, muzyka to część mojego życia. Ale przy niczym czego słuchałam nie czułam tego, co kiedyś przy Jacksonie. Było mi z tym tak bardzo źle...
I wiecie co? To wróciło. Tak nagle. Samo z siebie. Znów słucham, znów ryczę i znów mam ciarki jakbym wyszła na mróz w samych majtkach. Wróciłam. Nawet pisząc to opowiadanie mam ciarki. Kurcze. To wszystko jest takie... bez ładu i składu. Taka moja spowiedź przed Wami. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. A teraz zapraszam do czytania.
______________________________________________________________________________
Za bramami prowadzącymi na
lotnisko panował straszny ruch. Pracownicy sprawdzali wszystkie
zabezpieczenia oraz sprzęty, żeby nikomu nic się nie stao, a tym
bardziej, żeby nic się nie stało samemu Michaelowi. Stało tam już
kilkanaście karetek, barierki oddzielające kolejne sektory
lotniska, aby ludzie mięi jendak jakąś przestrzeń. Każdy sektor
miał pomieścić około pięciu tysięcy fanów. Bilety na koncert
rozeszły się wszystkie, czyli sto dwadzieścia tysięcy sztuk.
Koncert miał się rozpocząć o godzinie osiemnastej, ale do
sektorów wpuszczali już cztery godziny wcześniej. Na początku
grały supporty. Miałam szczęście. Miałam szansę znaleźć się
najbliżej sceny, ponieważ bilet który miałam był przydzielony do
sektorów I-XVIII. Najlepiej byłoby gdybym miała szansę dostać
się do sektoru II. Znajdował się on naprzeciwko środka sceny.
Sektor I i III były po bokach. Zbliżała się czternasta, wszyscy
nerwowo ustawili się pod bramą dzierżąc w dłoniach bilety. Byłam
blisko wejścia. Nie najbliżej, ale jednak znajdowałam się w takim
miejscu, że mogłam być pewna dostania się go któregoś z
pierwszych trzech sektorów. Szczęście rozsadzało mnie od środka.
Pogoda zaczęła się psuć, ale emocje były tak wielkie, że nikt
nie zwracał uwagi na chłodny wiatr. Czułam się jakby to był sen.
Kręciło mi się w głowie, a nogi miałam jak z waty, przez co
glany wydawały się jeszcze cięższe niż normalnie. Bardzo powoli
kolejka zaczęła się przsówać do przodu. Zaczęło się
wpuszczanie. Nie będę oszukiwać, w tym momencie zaczęła się
walka. Ludzie się przepychali. Nie chodziło tutaj o złośliwość.
To wszystko, to po prostu emocje, które nami wszystkimi targały.
Kilka dziewczyn stało zapłakane, niektóre już nie wytrzymały
tych emocji i odpływały w nicość. W końcu dotarłam do wejścia,
ochroniarz sprawdził mój biler i naderwał go przepuszczając mnie
dalej gdzie czekała na mnie kobieta, która przeszukała moją torbę
sprawdzając czy nie mam w niej niebezpiecznych przedmiotów, a także
mnie sprawdziła. Nie zwracałam uwagi na to co robi, byłam zbyt
przejęta tym co się dzieje. Co się zaczyna. Powiedziała, że
wszystko w porządku i uśmiechnęła się do mnie, ja zarzuciłam
torbę na ramię i ruszyłam w kierunku sceny. Przy każdym kolejnym
sektorze sprawdzali po raz kolejny bilet i kierowali mnie dalej. W
sektorze III skierowali mnie do sektora środkowego, byłam tutaj
jedną z pierwszych osób, więc doszłam do barierki witając się
ze znajomymi, których poznałam wcześniej. Tutaj emocje były już
inne niż przy wejściu. Każdy miał swoje miejsce, nie trzeba było
się pchać, żeby znaleźć się w najlepszym sektorze, tutaj
panowało podniecenie i oczekiwanie na to co ma nastąpić. Znalazłam
się tu z Kasią, dziewczyną, która wczoraj marzyła o wyciągnięciu
na scenę. Wpadła w straszną histerię. Siedziała pod barierką i
płakała. Te emocje towarzyszyły wielu innym ludziom. Po jakimś
czasie najbliższe sektory były już zapełnione. Wpół do siódmej
na scenę wyszedł facet zapowiadający pierwszy support jakim była
Formacja Nieżywych Schabuff. Po nich na scenę wpadł DJ Bobo. Wtedy
dopiero uświadomiłam sobie po co przed tak dużymi koncertami grają
supporty. Była to dobra metoda na lekkie rozluźnienie się. Jednak
na koniec jego występu wszystko wróciło, miałam wrażenie, że
nawet ze zdwojoną siłą. Facet zapowiadający kolejne występy
najwięcej oklasków od nas dostał gdy zapowiedział tego na którego
wszyscy tutaj czekali. Wtedy emocje sięgnęły zenitu. Zaczęło
się. Płytę lotniska zalała ciemność. Jedynymi źródłami
światła były lampy dalekosiężne, tak zwane lotnicze szperacze. Z
wielkich głośników wydobył się głos odliczający:
- …
siedem... sześć...
Panie i Panowie... pięć... cztery...
Już za kilkanaście
sekund... trzy, dwa...
Wkrótce!...
Jeden...
Staniecie się częścią...
zero!
Jego HIStorii!!
W głośnikach coś zaczęło
charczeć, wydobył się z nich pisk gitary i na wielkich telebimach
rozpoczęła się projekcja filmu. Bohaterem był Michael ubrany w
kombinezon wsiadał do jakiegoś statki kosmicznego, po czym wyruszył
torami pomiędzy historią. Były fragmenty gdy Jackson był mały,
były różne kraje, piramidy... Tak ruszył w naszym kierunku...
ruszył w kierunku Warszawy.
W pewnym momencie komputerowy głos
oznajmił, że statek zbliża się do Warszawy, emocje były
niesamowite, niektórzy krzyczei inni zahipnotyzowani wpatrywai się
w telebimy z szeroko otwartymi ustami. Na scenie rozległ się huk i
pojawił się dym. Z chmury dymu wyłonił się statek Michaela.
A
pod sceną rozległa się cisza, wszyscy w napięciu wpatrywai się w
scenę, a dokładniej w pojazd w którym teraz brakowało drzwi
ponieważ piosenkarz wyważył je jednym silnym kopnięciem.
Wyskoczył ze statki, zdjął hełm i odrzucił do tyłu swoje włosy.
Z głośników wydobył się ogłuszający jazgot. Pod stopami
czuliśmy jak trzęsie się ziemia. I nagle usłyszęliśmy pierwsze
takty piosenki Scream. Emocje wybuchły. Już nikt się nie
kontrolował, wszyscy krzyczeli, skakli, śpiewali wraz z Michaelem.
Piosenka nie doszła do połowy jak nad naszymi głowami przeniesiono
kilkanaście dziewczyn, które nie wytrzymały emocji. Zemdlały. Jak
się okazało później nie tylko mdlejące dziewczyny były
problemem lekarzy. Jeden z tych starszych ludz, którzy rano nam
pomogli także był na koncercie. On także nie wytrzymał emocji i
dostał palpitacji serca więc musiał interweniować kardiolog. Na
szczęście nic mi się nie stało poważniejszego. To wszystko było
magiczne...
W pewnym momencie, gdy
zabrzmiała piosenka You are not alone, poczułam jak ludzie z tyłu,
a zwłaszcza dziewczyny, odrywają moje ręce od barierek popychając
mnie do tyłu. Każda chciała się dostać pod barierkę z nadzieją,
że Michael zabierze właśnie je do siebie na scenę. W pewnym
momencie upadłam, ale zaraz poczułam jak ktoś bierze mnie na ręce
zanim zostałam zdeptana. Ale nie skończyło się na podniesieniu
mnie. Chłopak który mnie podniósł wziął mnie na ręce i podał
do przodu. Tak przechodziłam z rąk do rąk, w pewnym momencie ku
zaskoczeniu wszyskich znalazłam się za barierką. Niewiele myśląc
pobiegłam w stronę sceny. Wszyscy byli w takim szoku, że nikt nie
zdążył zareagować. Gdy wdrapałam się na scenę nie rzuciłam
się na Michaela tylko stanęłam twarzą do niego i uśmiechnęłam
się szeroko. Piosenkarz był chyba w nie małym szoku...
~*~
Zacząłem śpiewać You
are not alone. Widziałem jak w pierwszych sektorach dziewczyny
przepychają się do przodu. W pewnym momencie zauważyłem, że
jedna z nich „pędzi” na rękach innych przez środkowy sektor ku
scenie. Jak należało się spodziewać w końcu wylądowała za
barierkami. Wszyscy byli zszokowani, nawet ochrona. Dziewczyna
korzystając z okazji ruszyła w moim kierunku. Nie powiem, nieźle
się wystraszyłem. Wiedziałem, że moje fanki często są jak w
letargi i pomimo że nie chcą mogą zrobić krzywdę. Liczyłem na
to, że ochrona coś zrobi zanim ona rzuci się na mnie... Jednak gdy
tylko stanęła na scenie strach odszedł. Staliśmy naprzeciwko
siebie i wpatrywaliśmy się w swoje twarze. Dziewczyna nie ruszała
się z miejsca tylko uśmiechnęła się zabójczo jak małe dziecko,
które coś nabroiło, a jej czerwone włosy potęgowały to, że
wyglądała naprawdę uroczo. Podszedłem do niej i nie przerywając
śpiewania przytuliłem ją mocno.
-Kocham cię – usłyszałem
przy uchu i poczułem zimną dłoń dotykającą mojego policzka.
To było dziwne uczucie. Takie inne niż do tej pory z
fankami, które dostawały szału na scenie i wyczyniały różne
rzeczy, od prób pocałowania mnie do wpadania w szał i
nieświadomego szaprania mnie. Ona była opanowana. Widać było jak
na dłoni targające nią emocje. Podniecenie, radość, wzruszenie,
ale potrafiła się opanować. W jej oczach nie było obłędu jak u
niektórych. Po chwili poczułem, że ochrona odrywa ją ode mnie. W
ostatnim momencie poczułem usta na swoim policzku i znów zobaczyłem
uśmiech, który jakby mógł rozświetliłby cały stadion pomimo
panujących na nim ciemności. Odwzajemniłem jej go i patrzyłem jak
zabierają ją ze sceny. I tutaj pojawiło się kolejne zaskoczenie
ponieważ dziewczyna nie wyrywała się, ochroniarz nawet nie musiał
brać jej na ręce. Szła kilka kroków przed nim zmierzając w
stronę sektoru z którego została wypchnięta. Złapała rękami
barierki i przeskoczyła przez nie. Została przyjęta przez fanów,
którzy teraz znaleźli się tak strasznie blisko niech chcąc
dotknąć osoby, która dotykała mnie... dziwne uczucie.
~*~
To sen. Z całą pewnością
to jest tylko piękny sen. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje.
Byłam na scenie. Przytulił mnie sam Król Popu. Sam Michael
Jackson. Piosenkarz. Cudowny i wrażliwy człowiek. Przytulił mnie!
A ja mu wyznałam miłość. Ja go pocałowałam w policzek. Teraz
stoję i patrzę wciąż na show, a ludzie naokoło dotykają mojej
bluzy w miejscu w którym przed chwilą były jego dłonie. Koncert
trwał nadal. Teraz przyszła kolej na Will You be There. Na koniec
Michael osunął się na kolana płacząc. Na wszystkich telebimach
widzięliśmy jego skuloną postać. W tym momencie miałam ochotę
jeszcze raz do niego podbiec i go przytulić. Powiedzieć żeby nie
płakał. Jedną z ostatnich piosenek było Earth Song. Piękna
piosenka. Piękne widowisko. Gdy na scenę wjechał czołg, z którego
wyskoczył uzbrojony żołnierz celujący w Jacksona myślałam, że
zejdę z tego świata. Serce ze strachu waliło mi jak oszalałe.
Wiedziałam, że tak miało być, że to część przdstawienia, a
jednak emocje były tak silne, że mimo wszystko odczuwałam strach.
I wiem, że nie tylko ja. Nagle żołnierz opuścił katabin i
rozpłakał się jak małe dziecko. Koncert zakończył się piosenką
HIStory. Z głośników znów było słychać wycie, na niebie
pojawiły się sztuczne ognie, a na scenie zasłony dymne. Wielu
fanów nie doczekało do końca mdlejąc. Oni kończyli koncert w
namiotach opieki medycznej... Nagle wszyscy zaczęli schodzić ze
sceny. My staliśmy pod nią, a powietrze wciąż było pełne emocji
po dopiero co zakończonym koncercie. Wszyscy skandowali głośno
imię Michaela jednak nikt już na scenę nie wyszedł. Po
wygaśnięciu świateł i upewnieniu się, że MJ już nie wyjdzie na
scenę ludzie zaczęli przepychać się w stronę wyjść. Z każdej
strony było słychać podniecone głosy fanów wciąż nie mogących
uwierzyć w to czego przed chwilą byli świadkami. Ja stałam w
miejscu wpatrując się w punkt, w którym zniknął mój idol. To
naprawdę był już koniec.
Nie spieszyło mi się,
ponieważ pociąg miałam dopiero jutro bardzo wcześnie rano, a
stacja była niedaleko lotniska, więc nie spieszyłam się do
wyjścia. W miarę jak wokół mnie pustoszało, robiło się coraz
zimniej. Jednak moje emocje całkowicie zagłuszały uczucie chłodu.
Usiadłam przy barierkach i wpatrywałam się w ludzi krzątających
się po scenie i składających sprzęt. Nawet nie zauważyłam kiedy
miejsce koncertu opustoszało, a światła prowadzące do wyjść
pogasły. Emocje, które mną zawładnęły były niesamowite. Z
jednej strony byłam szczęśliwa, że udało mi się tu dostać, że
wszystko było takie wspaniałe, stałam w najlepszym sektorze, w
pierwszych rzędach, byłam na scenie, przytuliłam samego Michaela
Jacksona, poznałam jego zamach. Ale z drugiej strony miałam ochotę
się rozpłakać, że to wszystko już za mną. Że już się nie
powtórzy. Po paru godzinach w krzyku i głośnej muzyce, cisza która
teraz nastała była nie do zniesienia. Rozsadzała uszy. Żałowałam,
że baterie w walkmanie się rozładowały, bo bym sobie włączyła
i choć trochę zagłuszyłabym tą ciszę. Nagle moje przemyślenia
przrwały czyjeś kroki. Dopiero teraz zorientowałam się, że
jestem sama, a wokół mnie jest ciemno. W sumie teraz to już ni
byłam sama. Z całą pewnością były to ludzkie kroki. Spróbowałam
w ciemności wytężyć wzrok. Serce waliło mi ze strachu, w końcu
tutaj nikt mnie nie usłyszy, ekipa ze sprzętem też już się dawno
zwinęła. W ciemności wychwyciłam czyjąś sylwetkę. Udało mi
się ustalić, ze jest to mężczyzna i nie ma złych zamiarów. Ba!
On mnie nie widzi! Myślałam, że to jakiś fan, który tak jak ja
czeka na pociąg i został tutaj, żeby zatrzymać troszkę dłużej
tą chwilę.
Podniosłam się z trawy
chcąc nawiązać z nim jakiś kontakt. Jednak zrobiłam to tak
szybko, że nie spodziewający się mnie mężczyzna podskoczył z
przerażenia. Grunt to dobre pierwsze wrażenie, no nie?
Przybysz uspokoiwszy się
widząc, że nie jestem duchem oraz nie mam złych zamiarów zbliżył
się do mnie, a ja mogłam mu się bliżej przyjrzeć. Mężczyzna
był dosyć wysoki, tak na oko miał 180cm wzrostu, był szczupły,
miał czarne kręcone włosy, czerwoną kurtkię, czarne przykrótkie
spodnie, białe skarpetki i czarne mokasyny. W jednej chwilo dotarło
do mnie kto przede mną stoi. Z początku myślałam, że to jakiś
fan – sobowtór, ale gdy zobaczyłam w ciemności oczy, które tyle
razy patrzyły na mnie z plakatów, od razu zrozumiałam, że to on.
Widać było, że Michael jest tak samo zdziwiony, że ktoś tu
jeszcze jest jak ja. Patrzyliśmy na siebie aż w końcu Michael
uśmiechnął się nieśmiało do mnie i najnormalniej w świecie
powiedział – cześć.
- Hej – odpowiedziałam i
również się do niego lekko uśmiechnęłam. Może to nie za dobre
porównanie, ale czułam się jak przy odpowiedzi gdy nauczyciel
zadaje pytanie, a cała klasa wlepia we mnie wzrok. Tu było podobnie
tylko wzrok całej klasy został zastąpiony tak przeszywającym
wzrokiem mojego idola – Jestem Michael Jackson, a ty jak się
nazywasz? - przez nerwy nic nie zrozumiałam. Czułam, że te
dziesięć lat nauki języka poszły się paść na łąkę. Jednak
po większym wytężeniu mózgu zrozumiałam, co przed chwilą
usłyszałam i dobiło mnie to, że Michael mi się przedstawił. Tak
jakbym go nie znała...
- Nazywam się Wiola... -
wydukałam tak cicho, że nawet ja sama ledwo się usłyszałam.
- Przepraszam, możesz
powtórzyć głośniej? - spytał Michael śmiejąc się. No
zdenerwował mnie gościu. Ja wszystko rozumiem, ale kurcze, mój
idol stoi sobie przede mną, oczekuje odpowiedzi na zadane wcześniej
pytanie, to chyba normalne, ze się człowiek denerwuje prawda? A ten
stoi i się jeszcze bezczelnie ze mnie śmieje!
- Nazywam się Wiola
Brzęczyszczykiewicz – powiedziałam z wrednym uśmieszkiem.
Michael popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, po czym spróbował
powtórzyć – Wiola Brzen... Bszen... Brzenszyskiewisz... - podczas
gdy mężczyna siłował się z tym trudnym wyrazem ja zapominając
na chwilę o zdenerwowaniu wybuchnęłam śmiechem. Michael
zarumienił się i uśmiechnął przepraszająco, a mnie uderzyło to
jak bardzo jesteśmy podobni. Sama bym była tak speszona w podobnej
sytuacji. Może to śmieszne, ale uderzyło mnie to, że tak jak i ja
jest po prostu zwykłym człowiekiem, który nie jest idealny.
Przestałam się śmiać i
kalecząc język angielski wytłumaczyłam mu, że żartowałam i
podałam prawdziwe nazwisko, z którego wymową nie miał większych
problemów. Potem usiedliśmy na trawie i zaczęliśmy rozmawiać.
Michael wypytywał mnie o wszystko, gdzie mieszkam, co robię, ile
mam lat i dlaczego przyjechałam. Odpowiadałam na jego pytania mimo
że sama miałam do niego ich tysiące. Wiele razy mnie poprawiał
gdy mówiłam źle, a ja starałam się zapamiętywać wszystko, żeby
następnym razem nie musiał tego robić. Następnie przyszła kolej
na moje pytania i tak się zagadaliśmy, że nie zwróciliśmy uwagi,
że właśnie zaczęło switać. Po tych paru godzinach całkiem
przestałam się denerwować, a nawet miałam wrażenie jakbyśmy
byli starymi przyjaciółmi, którzy spotkali się po latach. O
godzinie piątej rano miałam pociag do domu, czekało mnie prawie
dwanaście długich godzin jazdy. Michael zerknął na zegarek. Była
czwarta. Powiedziałam mu, że muszę się powoili zbierać na
pociąg, a on uśmiechnął się i powiedział, że jego pewnie też
już szukają. Było mi strasznie ciężko się z nim rozstawać.
Wiedziałam, że to było nasze pierwsze i najprawdopodobniej
ostatnie spotkanie. Podnieśliśmy się z mokrej od rosy trawy,
uścisnęliśmy sobie ręce i pożegnaliśmy się.
- Nie martw się, jeszcze się
spotkamy – powiedział Michael widząc łzy w moich oczach.
- Chciałabym -powiedziałam
i uśmiechnęłam się do niego. MJ przyciągnął mnie do siebie i
mocno przytulił. Przy nim naprawdę czułam się bezpiecznie jak
przy przyjacielu lub starszym bracie. Gdy mnie puścił jeszcze raz
podaliśmy sobie dłonie żegnając się po czym Michael odszedł w
kierunku swojego hotelu sąsiadującego z lotniskiem. Przy wyjściu
odwrócił się do mnie, uśmiechnął szeroko i pomachał po czym
zniknął w bramie. Z westchnieniem przeciągnęłam się, przetarłam
oczy i ruszyłam do wyjścia z którego miałam najkrótszą drogę
na dworzec.
Na stacji zastałam jeszcze
wielu ludzi, którzy tak jak ja dopiero teraz mięli pociąg.
Niektózy byli wypoczęci po nocy spędzonej w wygodnym, hotelowym
łóżku, a inni mięli podkrążone oczy po nie przespanej nocy
spędzonej na dworcu. Ja z całą pewnością wyglądem zaliczałam
się do grupy drugiej, nawet pomimo tak miło spędzonej nocy. W
końcu w ostatnim czasie naprawdę mało spałam. Jednak mimo
wszystko ci pierwsi jak i ci drudzy byli szczęśliwi i wciąż
jeszcze ogarnięci podnieceniem po wydarzeniach ubiegłej nocy.
Podróż minęła mi na
rozpamiętywaniu ostatnich wydarzeń. W końcu to wszystko było jak
piękny sen. Zaczęłam rozmyślać o spotkaniu z Jacksonem. To było
coś... cudownego. W końcu nie co dzień można spotkać tak wielką
gwiazdę, która jest naszym idolem i w dodatku z nią tak swobodnie
rozmawiać. A może to tylko sen? Bo czy istniało choćby małe
prawdopodobieństwo, że to wszystko działo się naprawdę? Że
spotkałam Michaela, że z nim rozmawiałam, śmiałam się? Przecież
to nie miało najmniejszego sensu. Nie mogło się wydarzyć. To po
prostu nie możliwe...
Gdy z grupy koncertowej
zostałam sama i w przedziale zrobiło się cicho, a do końca
zostało mi jeszcze parę godzin jazdy zdrzemnęłam się. O
szesnastej byłam w domu. Mama wypadła już na korytarz żeby
zobaczyć jak wyglądam po koncercie. Ona zawsze miała taki odruch,
nawet po przedstawieniach w przedszkolu sprwdzała czy czasem coś mi
się nie stało. Uspokoiwszy się, że jestem cała i zdrowa, a
dodatkowo jeszcze strasznie szczęśliwa i zmęczona wciągnęła
mnie do kuchni i dała coś ciepłego do zjedzenia. Po tych
wszystkich emocjach dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem
zmęczona. Jadłam powoli podpierając jedną ręką głowę, żeby
nie wpadła mi do talerza. Po piętnastu minutach walki z jedzeniem
stwierdziłam, że nie jestem głodna i idę się położyć spać.
Szybko się umyłam, przebrałam w piżamę i położyłam do łóżka.
Ledwo moja głowa dotknęła poduszki, odpłynęłam. Następnego
dnia obudziłam się bardzo wcześnie, w końcu wyspana. Leżałam
jeszcze długo w łóżku rozmyślając o koncercie i moim spotkaniu
z Michaelem. Byłam ciekawa czy zapadłam mu jakoś w panięć, a
może już zapomniał o dziewczynie spod sceny, ponieważ jest tak
zajęty swoimi sprawami. Drzwi z mojego pokoju uchyliły się lekko i
do pokoju zajrzała mama sprawdzając czy jeszcze śpię.
- Już nie śpię mamuś –
powiedziałam i usiadłam na łóżku.
- To się ogarnij i chodź na
śniadanie – powiedziała mama i poszła do kuchni. Przy śniadaniu
opowiadałam rodzicom jak było wspaniale, co drugie słowo dziękując
im za to, że pomogli mi spełnić moje marzenie. Mama nie mogła
uwierzyć, że byłam na scenie z samym Królem Popu, ani w to, że
po koncercie też z nim rozmawiałam. Później poszłam do pokoju
powtórzyć lekcje na jutro. W końcu już koniec września i
nauczyciele zaczynają powoli dawać nam w kość. Tak samo jak i
przed koncertem nie mogłam się ani trochę skupić na nauce. Tym
razem jednak ciągle wracałam do koncertu, wspominałam jak
bezpiecznie czułam się w ramionach Michaela, a także jego zapach i
uśmiech. Wyrwałam się z krainy wspomnień, otwarłam okno z
nadzieją, że świerze powietrze trochę mnie otrzeźwi i włączyłam
cichutko kasetę w radiu. Z muzyką zawsze wszystko łatwiej
wchodziło mi do głowy. W tym wypadku jednak to nie podziałało.
Głos mojego idola rozpraszał mnie jeszcze bardziej niż ta cała
cisza. Włączyłam radio decydując się na słuchanie hitów na
czasie czy czegoś podobnego. Jednak tutaj też przeżyłam szok,
ponieważ cały czas opowiadali o koncercie, o tym całym show. A
potem puszczali jego piosenki. Jezuuu... i znów ten głos...
Porzuciłam naukę i poszłam na spacer z nadzieją, że jak wrócę
będę bardziej przytomna i się skupię na książkach. Po drodze
spotkałam kilku znajomych ze szkoły. O ile można ich tak nazwać.
Jakoś nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Męczyły ich moje
„dziwactwa” jak to nazywali. Jednak dzisiaj nawet raczyli
powiedzieć cześć, a jakby tego było mało przystanęli i
porozmawialiśmy chwilę. Pytali jak tam koncert i czy dobrze się
bawiłam. Z jednej strony było mi miło, ale z drugiej coś mi tu
nie pasowało... W końcu od ostatniej trasy ich raczej Michael nie
interesował. Woleli unikać jakichkolwiek rozmów o nim. Ale może
to ja sama doszukuję się problemów tam gdzie ich nie ma? Może tak
naprawdę oni lubią Michaela i tylko mi się wydawało, że mnie nie
lubią za to, że go słucham? Może. Chyba za dużo myślę...
Po zamienieniu kilku zdań z
nimi ruszyłam dalej. Po parunastu minutach zaczęłam się poważnie
zastanawiać nad stanem mojej psychiki. Musi być ze mną źle,
ponieważ wszędzie widzę ludzi w fedorach. No może nie wszędzie,
ale co chwilę ktoś w fedorze mnie mija. Albo jakimś innym
Michael'owym akcentem. Fakt, Jackson jest człowiekiem znanym. Nawet
bardzo. Ale w tym mieście ludzie są bardzo łatwowierni. Zwłaszcza
bezgranicznie ufają mediom. I w ostatnich czasach raczej byli na
nie.
Ciągle slyszałam, ze
wzdycham do człowieka, który się wybielał, że przerwał swoją
trasę ponieważ został oskarżony o molestowanie dzieci. Jak mogę
słuchać pedofila? Później jak Michael zawarł ugodę z ojcem tego
chłopca, który go oskarżał były kolejne plotki, że chciał go
uciszyć. Wtedy tym bardziej był winny w ich oczach. Dalej na
zabawach puszczali czasem jego piosenki, ale o nim samym raczej nie
wspominano. A przynajmniej nie dobrze. Jasne, nie byłam jedyną
fanką w tym mieście. Było nas sporo, ale raczej nie wielu się z
tym afiszowało. Woleli pozostać w cieniu i mieć spokój. To było
dla nich męczące, ale tak było bezpieczniej. Dopiero przed
koncertem przestali sięukrywać, że słuchają tego wspaniałego
człowieka. Właśnie, dlaczego tam mało ludzi pamięta o tym, że
wpłaca często spore sumy na chore dzieci? Dlaczego wszyscy
pamiętają tylko te chore wymysły prasy?
Tak rozmyślając
spacerowałam przez dwie godziny. Wiedziałam, że raczej ten spacer
mnie nie oderwał od Michaela, czyli z nauką w dniu dzisiejszym
mogłam się pożegnać. Może nikt mnie jutro nie zapyta?
Reszta dnia minęła mi
spokojnie na słuchaniu muzyki i czasem na krótkich rozmowach z
mamą...
Następnego dnia wróciła szara rzeczywistość. Trzeba było porzucić wspomnienia na osiem godzin. Osiem długich godzin nie myślenia o Michaelu... U mnie to było trudne tak normalnie, a po tym wszystkim co się stało wydawało mi się to wręcz niemożliwe. Wróciła do mnie codzienna rutyna. Znów stałam przy szafkach w kuchni i szykowałam sobie kanapki do szkoły przeglądając się w szybie i ubolewając nad stanem moich włosów. Następnie wyszłam z domu dokładnie zamykając drzwi i włączając sobie walkmana. Gdy weszłam do szkoły poczułam, że ten tydzień będzie ciężki. Wszyscy ludzie patrzyli na mnie i szeptali do siebie. Słyszałam strzępki ich rozmów.
Następnego dnia wróciła szara rzeczywistość. Trzeba było porzucić wspomnienia na osiem godzin. Osiem długich godzin nie myślenia o Michaelu... U mnie to było trudne tak normalnie, a po tym wszystkim co się stało wydawało mi się to wręcz niemożliwe. Wróciła do mnie codzienna rutyna. Znów stałam przy szafkach w kuchni i szykowałam sobie kanapki do szkoły przeglądając się w szybie i ubolewając nad stanem moich włosów. Następnie wyszłam z domu dokładnie zamykając drzwi i włączając sobie walkmana. Gdy weszłam do szkoły poczułam, że ten tydzień będzie ciężki. Wszyscy ludzie patrzyli na mnie i szeptali do siebie. Słyszałam strzępki ich rozmów.
- Była tam.
- Widziała go.
- To ona podobno wbiegła na scenę, wierzysz w to?
Poszłam pod salę i usiadłam z paroma osobami z klasy, dla których zawsze było najważniejsze, że jestem a nie to, że mam swoje dziwactwa. Zaczęli mi opowiadać, że widzieli kawałki koncertu w telewizji, że w radiu cały czas o tym mówili, że wszyscy mówią o tym, że to ja wpadłam na scenę do Michaela i czy to prawda. Ich pytania mi nie przeszkadzały, ponieważ były przyjazne a nie tak jak innych z nutką ironii. No ale takie są uroki mieszkania w miejscu gdzie praktycznie każdy zna każdego...
Dzień mijał mi strasznie powoli. Na każdej przerwie czułam na sobie wiele spojrzeń co bardzo mi przeszkadzało, ponieważ wolę unikać skupiania na sobie uwagi innych. Tak było przez tydzień, później ludzie znaleźli sobie inne kozły ofiarne.
________________________________________________________________________
Swoją drogą dni pomiędzy dodawaniem kolejnej części się rozmazują. Nie wiem dlaczego, ale te dni kiedy dodaję tu nowy rozdział czuję się jakbym miała urodziny. Głupie, wiem. No cóż. Każdy ma swoje dziwactwa. Wolałabym mieć domek z ogródkiem po którym wesoło hasałby słoń, ale raczej nie jest mi to dane, więc cieszę się z tego dziwactwa, które jest w moim zasięgu.
Prosiłabym Was także o zostawienie mi namiarów na Was w zakładce "spam" jeśli sami prowadzicie blogi :)
Wasza
Irene Invincible
Subskrybuj:
Posty (Atom)