wtorek, 12 sierpnia 2014

R.W.


Tak jak już kiedyś wspomniałam, zaczyna dziać się coś czego kiedyś nie rozumiałam, nie chciałam zrozumieć. Odchodzą ludzie, których znałam, podziwiałam, którymi się inspirowałam. Nie wiem co napisać. Dzisiaj czuję się trochę tak jakby odszedł mój ulubiony wujek. Przed oczami przelatują mi te wszystkie filmy, przy których uśmiałam się do łez, do których chętnie wciąż wracam...

Robin Williams... zawsze będziemy o Tobie pamiętać...

sobota, 28 czerwca 2014

Po raz setny odkrywam wszystko na nowo..

Wiecie, jak nie miałam czasu dla bloga nie miałam go też dla Michaela. Czuję się z tym źle. Słuchawki się zakurzyły. Czasem włączałam płytę w komputerze, ale nie miałam czasu na oddanie się muzyce. Wszystko leciało w tle. Taki zapychacz. Ale teraz znów mam trochę czasu. Wczoraj jako, że jestem chora położyłam się wcześnie, ale zamiast spać odkurzyłam słuchawki i praktycznie do rana słuchałam wszystkich piosenek Michaela. Brakowało mi tego głosu :)

czwartek, 26 czerwca 2014

Nie wiem już który to raz..

Przepraszam.

Zauważyłam, że paru osobom przeszkadzają wpisy z 25. Nie mam Wam tego za złe. Każdy robi jak chce. Potwierdzam, że niektóre wpisy i "akcje" są strasznie naciągane. W każdym bądź razie mój wczorajszy wpis jest... nie zamierzony tak jakby. Nie jest dla Was, jest dla mnie, ponieważ ja w ten sposób radzę sobie z dniami, których nie lubię, z którymi mam gorsze wspomnienia. Albo w ogóle w ten sposób radzę sobie z problemami - pisząc. Jeśli to Wam przeszkadza będę te wpisy ukrywać. Nie zależy mi na komentarzach, na tym, żeby Was męczyć moimi wywodami.

Michael to jedna z dwóch osób, których śmierć przeżyłam dosyć mocno. Prawdopodobnie już pisałam, że podejrzewam, ze jakby nie to, że rok przed Michaelem straciłam najbliższą mi osobę, nie przeżyłabym także jego śmierci aż tak. Na pewno byłoby mi smutno, ale nie przeżywałabym tego aż tak mocno. Przyznaję, że tamten dzień obchodzę... nieco inaczej niż 25 czerwca, może dlatego, że pomimo mojej miłości do MJ'a to tamta osoba była dla mnie ważniejsza. Dużo ważniejsza.
Ale obchodzę obydwie te daty właśnie przede wszystkim pisząc. Przepraszam Was za to, jak wspomniałam jeśli to komuś przeszkadza to dajcie w jakiś sposób znać i wtedy te wpisy będę po prostu ukrywać.

To chyba na tyle dzisiaj.


A przynajmniej na razie. Może potem coś wrzucę jeszcze.


Pozdrawiam

Wasza Invincible

środa, 25 czerwca 2014

To nie jest kolejna część opowiadania...

Hej.

Nie muszę chyba pisać co dzisiaj jest za dzień i jak się z tego powodu czuję, podejrzewam, że wiecie o jakim uczuciu piszę. Szczerze powiedziawszy nie wiem co napisać. Chyba pierwszy raz w życiu. Dlatego postanowiłam, że zamiast pisać cokolwiek nowego wstawię Wam coś co napisałam w 2010 roku, czyli cztery lata temu.

"Nibylandia 24.06.2010r
Kochany Aniołku.
Na początku Cię gorąco pozdrawiam, mam nadzieję, że tam między innymi Aniołami jest Ci dobrze. Nie wiesz nawet jak chciałabym być z Tobą. Piszę dzisiaj, pomimo że rocznica jest jutro, ponieważ jutro najprawdopodobniej nie będę miała jak napisać. Nawet nie wiesz jak tu jest pusto bez Ciebie. Odkąd odleciałeś od nas zostało tutaj puste miejsce, którego nikt jeszcze nie zajął. Możesz być pewny, że będziemy tego miejsca bronić. Ono jest tylko dla Ciebie. Zostawiłeś tutaj wszystko. Swoich fanów, wrogów, rodziców, przyjaciół, rodzeństwo. A co najważniejsze zostawiłeś tutaj swoje dzieci, które tak bardzo kochałeś i które tak bardzo kochają Ciebie. Jak będziesz miał chwilę czasu pomiędzy zabawą i koncertowaniem daj jakiś znak, że jest Ci tam dobrze. Taki mały, malutki, ale oczywisty dla nas wszystkich. Brakuje nam Twojego uśmiechu, głosu, wesołego spojrzenia oraz zwykłej świadomości, że gdzieś tam na świecie żyje sobie taki Aniołek, który zabłądził w drodze do nieba. Znalazłeś mapę do domu i z niej skorzystałeś. Jesteś teraz w swojej Nibylandii, którą tak kochasz. Oglądam właśnie zachód słońca. Ten dzień był ciężki, a końcówka to już w szczególności. Ty o tym nie wiesz, ale ja zawsze z Tobą oglądam zachody słońca. Z tego miejsca w którym teraz jestem zawsze są wyjątkowo piękne. Twoja muzyka zawsze mi przy tym towarzyszy przez co czuję jakbyś był gdzieś blisko mnie. List jest najprawdopodobniej bez ładu i składu, jednak pisałam do Ciebie pod wpływem emocji, a nie mam talentu, żeby zamienić emocje w piosenkę lub poezję.
Dzisiaj jest dzień przytulania, tak więc ściskam Cię mocno i przy okazji składam Ci gorącego całusa w policzek.
Jeszcze raz pozdrawiam

Na zawsze wierna

Irene Invincible"

Nie jest to poezja wysokich lotów, nie jest to dzieło, które będą podziwiać pokolenia jak w przypadku twórczości Michaela. Ale jest to cholernie szczere i jest ode mnie do Niego. Nic się nie zmieniło, poza tym, że teraz nie oglądam zachodu słońca i dziś nie będę miała raczej tej możliwości, ponieważ do 23 będę w pracy.

Czytam twittery TJ'a i Jermaine'a. Czytam co ludzie piszą i z jednej strony jestem szczęśliwa, bo widzę ile Michael zrobił dla innych, a z drugiej strony siedzę i płaczę, bo do mnie chyba dalej to wszystko nie dotarło. Pomimo, że minęło już 5 lat.
A "Interia" jak zwykle stanęła na wysokości zadania jak mnie zirytować. Ah... nie będę tu o tym lepiej pisać może...




Kocham Was

piątek, 13 czerwca 2014

Michael Jackson Is Innocent

Taka rocznica. Ani smutna, ani wesoła. 9 lat temu Michael Jackson został uniewinniony ze wszystkich zarzutów. Jednak nieprzyjemności związane z nimi ciągnęły się za nim do samego końca. Ludzie nie zapominają, nawet jeśli udowodnisz, że jesteś niewinny oni zawsze będą w Tobie widzieć mordercę, zboczeńca, psychopatę. Nie powinno do tego dojść. Nie powinno być tych dziesięciu zarzutów.


I just can't stop loving you Michael.



czwartek, 22 maja 2014

Byłam grzeczna, miła i w ogóle i wypłata przyniosła mi dzisiaj to! <3

Kupuję rzadko, mam wszystkiego mało, ale jak już kupię to mam uczucie jakbym wygrała życie, serio :D



No to teraz słuchawki na uszy i słuchamy po raz (jest taka liczba?) tych samym piosenek, ale teraz MOICH. :D

wtorek, 20 maja 2014




A to dzisiaj znalazłam w Newsweek'u.
Tak w odpowiedzi na komentarz Kingi. Tam również są zdania, że na tym powinni przestać.
Ale zaczęłam być ciekawa tej płyty.


Hologramy hologramami, nowe płyty nowymi płytami, ale Michaela nic ani nikt mi nie zastąpi.


Ale muszę przyznać, ze tytuł mnie powalił :)

poniedziałek, 19 maja 2014

https://www.youtube.com/watch?v=rlss3kOI3vY



Co o tym myślicie?
Wszyscy narzekają strasznie, ale szczerze powiedziawszy... mnie się podoba.
To nie jest Michael. Nie prawdziwy Michael, ale... przez chwilę tak mi się jakoś ciepło na serduchu zrobiło, że... że tak to mogło wyglądać. To on mógł tańczyć i drzeć się Slave To the Rythm. Oh... naprawdę nie wiem jak wytłumaczyć to co czułam. Naprawdę cieszę się, że coś takiego zrobili. Myślę, że Michaelowi też by się spodobało, on lubił takie nowoczesne twory wykorzystywać, bawić się. Tworzyć nowe rzeczy. A to jest naprawdę dobrze zrobione. Może głos się nieco rozjeżdża z ruchem ust, ale uważam, że został odwalony kawał dobrej roboty. Chociaż może to ja jestem jakaś dziwna?

wtorek, 13 maja 2014

Przeprosiny po raz tysięczny!

Hejo.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ostatnio nie mam głowy do prowadzenia jakichkolwiek blogów. Zaniedbuję photobloga prywatnego, tego bloga, nawet olałam twittera. Jakiś czas temu założyłam nowego bloga i nawet go nie zaczęłam prowadzić.
Jakby nie wydarzenia na fejsie to i to bym olała pewnie.
Nie robię tego specjalnie, ale jestem strasznie zakręcona ze wszystkim co się ostatnio dzieje, a ostatnie dwa tygodnie to już szczególnie.


Myślicie, że marzenia się spełniają?

Wiecie, tak sobie kiedyś postanowiłam, że jeśli mój idol.. kurcze jak ja nie lubię tego słowa. Może inaczej, jeśli osoba, KTÓRA MNIE INSPIRUJE, którą cenię i podziwiam przyjedzie do Polski, albo ja będę miała choćby cień szansy, żeby pojechać do niej to zrobię wszystko co w mojej mocy żeby mi się udało...

I tak się składa, że jak przyszłam ponad dwa tygodnie temu, w niedzielę z uczelni i przeczytałam na onecie, że na OFF Plus Camera Festival przyjedzie taka osoba to nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać. Ogólnie zwariowałam, zwłaszcza, jak potwierdziłam, że tak będzie na prawdę. Wszystko wydawało się zbyt cudowne, ponieważ na całe wydarzenie bilet miał kosztować 15 zł i jedyną przeszkodą miała być uczelnia i dojazd do Krakowa. Jednak okazało się, że organizatorzy festiwalu nie ogarnęli, że człowiek którego zaprosili cieszy się w Polsce aż taką popularnością i wszystko się zrypało. Wejście to była loteria, płacisz 100zł i nie wiesz czy wejdziesz czy nie. Taka gra w ciemno, a mnie takie coś nie bawi. Wpadłam w depresję i ogólnie masakra, ale nie poddałam się i bez wejściówki pojechałam do Krakowa w ostatnią sobotę i wiecie co? Nie żałuję. Marzenia się spełniają tylko wystarczy o nie walczyć. W sobotę spotkałam człowieka, którego cenię i który mnie inspiruje. Jest nim Benedict Cumberbatch. I choć nie udało mi się niestety z nim porozmawiać to od soboty rozpiera mnie taka energia, że nawet potworne niewyspanie i bardziej przyziemne problemy odchodzą w niepamięć. A poza tym spotkałam wielu wspaniałych ludzi (tych mniej też, ale oni się nie liczą :) ) i naprawdę... uwierzcie, warto walczyć o marzenia, a nawet tylko o ich namiastkę. Wiem, że kiedyś i tak z nim porozmawiam!

Wiem, że temat nie związany z Michaelem i wytłumaczenie dlaczego nie piszę/nie czytam i nie komentuję też raczej słabe, ale musiałam się z Wami podzielić tą energią i... no kurcze tą jakże cudowną myślą, że o marzenia naprawdę warto walczyć. 

With L.O.V.E.






p.s. dodałam Wam szalone zdjęcie mojego autorstwa z którego jestem bardzo dumna, ponieważ z wrażenia wyszły mi aż dwa wyraźne zdjęcia i ok 4 nie wyraźnych, ale bardzo przyjemnych jako pamiątki :)

poniedziałek, 31 marca 2014

Nowa płyta.


13 maja ukarze się nowy album Michaela Jacksona...

Mam mieszane uczucia. Jeśli chodzi o ostatnią płytę "Michael" to jest jak dla mnie ok, ale mam jakieś takie wrażenie, że czegoś mi tam brakuje. Że panuje chaos w porównaniu ze starymi płytami. Może się czepiam. Jestem na pewno ciekawa tej płyty, ale raczej bez szaleństw.
A jak Wy? Jesteście ciekawe? Nie możecie się doczekać? Co o tym myślicie?


wtorek, 25 marca 2014

Uciekinierka 3

Siemka. Oto Uciekinierka 3. Chociaż właściwie to uciekinierka 1/4. Nie jestem z tego dumna. Chociaż chciałam, żebyście trochę poznały Irene. Jest to krótkie i takie... nijakie. I nie ma Michaela. Mam nadzieję, że teraz się coś ruszy, bo już naprawdę przeholowałam z tym czasem oczekiwania na nową notkę. Właśnie dlatego też dodaję dzisiaj to-to. Bo dawno już obiecałam, a sama sobie obiecałam, że we wtorek na pewno coś dodam, więc dodaję to co mam. Mam nadzieję, że nie pośniecie.
Miłego czytania :)

______________________________________________________________________________



- Proszę nam opowiedzieć o pani problemie...


- To... ja może zacznę od początku. Nazywam się Irene. Mam dwadzieścia dwa lata, córkę dwulatkę, psa. Trafiłam tutaj przez problem, którego nie było już prawie trzy lata, jednak wrócił. Jak wszystko...

- Tak...? Opowiadaj dalej...

- Nigdy nie byłam zadowolona z siebie, buntowałam się przeciw wszystkiemu, rodzicom, nauczycielom, sobie. Nie uczyłam się, do tej pory nie wiem jak zdałam maturę i jakim cudem dostałam się na studia. Zaczęłam brać. Twierdziłam, że to dla rozluźnienia. Taka odskocznia od szarej rzeczywistości.

- I co się zmieniło?

- Wpadłam. Właściwie to... zostałam wykorzystana. Później pojawiła się moja córka. I moje życie... ono zmieniło się o trzysta sześćdziesiąt stopni...

~*~
Odkąd skończyłam 5 lat byłam niezależna. Rodzice zabiegani, ona miała nianię, którą bardziej interesował serial w tv niż ona. W wieku 6 lat umiała czytać i znała większość prostych przepisów z książki kucharskiej mamy. Umiała je w większym lub mniejszym stopniu wykonać. Później, gdy była starsza, starała się dobrze uczyć, żeby rodzice byli dumni, ale oni nie mięli czasu na dumę. Kiedy by nie przyszła do nich się pochwalić kolejną dobrą oceną czy wygraną w konkursie, olewali ją. Kazali nie przeszkadzać. Nie zabierać im cennego czasu z kontrahentami, telefonem i papierami. W końcu przestało jej zależeć. Znalazła przyjaciół. Starszych, którzy pokazali jej jak może żyć, dali jej pozorne szczęście i pozornie im na niej zależało. Zaczęła pić. Popalać papierosy. W szkole średniej częściej jej nie było niż była. Nie miał kto jej przypilnować, niania dawno przestała się nią zajmować, a rodzice dalej byli bardziej zajęci pracą niż własnym dzieckiem. Powiadomienia ze szkoły nigdy do nich nie docierały. Na telefony też znalazł się sposób. W końcu dali jej spróbować czegoś nowego. Mocniejszego niż alkohol. Dającego lepsze efekty. A w połączeniu... Idealne oderwanie od nieidealnego życia...
W końcu wszystko wymknęło jej się spod kontroli...
To było nieuniknione...


Była na haju. Nick podał jej coś nowego. Mocniejszego. Nie ogarniała co się wokół niej dzieje. Biegła przed siebie, uciekała i sama nie wiedziała przed czym. Ale wiedziała, że musi biec. Dać z siebie wszystko. Urojenia po narkotykach? Możliwe. Ale nie warto ryzykować. Biegnie. Łapie ją skurcz, ale nie poddaje się, słyszy przyspieszony oddech za plecami. Sapanie. Może tylko jej wyobraźnia? Przyspiesza. Popełnia błąd. Odwraca głowę. Potyka się. Już po niej. To już koniec.

Obudziła się trzy dni później, w szpitalu podłączona do wszystkich możliwych kroplówek. Nie było przy niej nikogo. Była sama - jak zawsze. W końcu kto by się przejmował głupią ćpunką. To jej wina, ona zniszczyła życie sobie i swojej rodzinie. A miała zostać lekarką, tak chciała mama...

Lekarze powiedzieli, że niedługo wyjdzie, że wszystko jest w porządku, że to się zdarza. Że ma się nie załamywać, nie poddawać. To minie.

Ale co?


Później się dowiedziała. Powiedzieli jej wszystko. Było jej obojętne to co jej zrobili. Tak bardzo opanowana? Nie, to nie to. To depresja. Ładowali w nią masę leków. Nie wiedzieli, że ona już dawno jest uodporniona na takie małe dawki? Jeszcze do niedawna brała wszystko, co wpadło jej w ręce. Chciała się uwolnić od tego wszystkiego. Chciała umrzeć. A jak się potem okazało, wciągnęła w to kolejną osobę - swoją córkę. Annie, swojego aniołka. Mówi się, że dzieci z takich przypadków są niechciane. Ale tu było inaczej. Annie była wyczekiwana. A później rozpieszczana. Irene mogła nie zjeść, ale nie mogła pozwolić, żeby jej małej córeczce czegokolwiek zabrakło. Wiedziała, że dla dziecka musi przestać. To był dodatkowy kop. A jednak teraz znów się coś zmieniło. Odkąd Annie zniknęła, pomimo że wszystko skończyło się dobrze, Irene miała wrażenie, że sobie nie radzi, że to za dużo. Zaczęło ją ciągnąć to czegoś mocniejszego niż alkohol i papierosy. Chciała znów udać się do swoich "przyjaciół" z przeszłości. Ale wiedziała, że nie może, dlatego przyszła tu i rozmawia z tymi ludźmi. Nie chce do tego wracać. Nigdy.

~*~

- Coś na to poradzimy, coś wymyślimy – powiedziała terapeutka, ale Irene już sama wiedziała co musi zrobić. Musi wziać się za siebie i nie poddawać. Dla córki. Dla tego promyczka oświetlającego jej marne życie. I da radę. Choćby było cholernie ciężko, nie podda się.



sobota, 22 marca 2014

Powrót do życia. Powolny, ale jednak.

Powoli wracam do życia. Irene chodzi na terapię i poznacie jej przeszłość. W końcu wypadałoby prawda? Walczę z problemem spotkania (poza klubem oczywiście, bo to pierwsze już było!) Irene i Michaela ze sobą. Muszę poradzić się małej Annie, myślę że ona już znajdzie sposób jak poznać mamusię z "tatusiem".


sobota, 15 marca 2014

Wygadanie się. Nie związane z tematyką bloga...

Hej. Piszę te słowa trzy tygodnie wcześniej niż zostaną zamieszczone. Prawdopodobnie zmienią się jeszcze trzysta razy. Może nie. Post ten jest nie związany z tematyką, która Was najbardziej interesuje, dlatego nie zdziwię się jeśli go ominiecie, jednak ja potrzebuję tego bloga, zwłaszcza teraz. Nawet jeśli nikt tego nie przeczyta... Nawet chyba będzie lepiej...

Jest 15 marzec. Nienawidzę tego dnia z całego serca. Od 6 lat nienawidzę marca. Podejrzewam, że gdyby nie ten marzec, śmierć Michaela nie bolałaby mnie tak bardzo rok później... Nienawidzę tego uczucia. Czuję, że muszę coś napisać, a nie wiem co i jak. W ogóle siedzę i ryczę. A to dopiero ma być za trzy tygodnie. Wiecie, że 6 lat temu też była sobota? Wieczorem leciała „Niania”, a po niej miała być komedia „Sposób na teściową”, którą chciałam obejrzeć, jednak widziałam go dopiero rok później. 6 lat temu była słoneczna pogoda, było na tyle ciepło, że wystarczyła w miarę cienka kurtka wiosenna, ale wieczorem i tak był lekki mrozik. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam jaka była pogoda dzień wcześniej, ani dzień później. Ale mam wrażenie, że były burze, klęski żywiołowe i ogólnie świat przestał istnieć. Dla mnie, na bardzo długo... Tak kręce się teraz wokół tematu, który najbardziej mi ciąży, ale naprawdę nie potrafię pisać o tym o czym chcę, mimo że minęło te 6 lat. Pamiętam, że wtedy miałam i tak dziwny okres, bo przechodziłam nie tyle przez bunt nastoletni co przez wyimaginowane problemy piętnastolatki. Właściwie to za 12 dni już szestnastolatki. Wydawało mi się wtedy, że świat jest okropny, mam depresję jakiej nie widział świat i ogólnie życie jest tak bardzo niesprawiedliwe. Myliłam się.

Oh, jak bardzo się myliłam.

I właśnie 15 marca, w sobotę dowiedziałam się, że świat się skończył.
Wiecie, wychowywali mnie dziadkowie. Nie dlatego, że rodzice mnie porzucili, nie żyją czy ktoś mnie im odebrał. Moi rodzice są wspaniali, żyją i mają się świetnie. Po prostu tak wyszło. Tak było wygodniej. No, po prostu. Na weekendy normalne dzieciaki jeździły do dziadków, ja – do rodziców. Wtedy też byłam u rodziców. Czekałyśmy z siostrą na koleny odcinek niani Frani. Podczas przerwy zadzwoniłam do jednej z najważniejszych osób na świecie, przynajmniej dla mnie. Babcia też chciała obejrzeć tą durną komedię, która miała być po serialu. Miałam jej przypomnieć żeby włączyła. Obudziłam ją. Powiedziała, że dobrze, bo nie zaśpi. Ale jakby co to mam ściągnąć ten film, jak zaśnie to obejrzymy razem w poniedziałek. Nigdy mi się do końca nie pobrał. Kurcze. Miałyście kiedyś takie uczucie, że musicie coś komuś powiedzieć teraz, natychmiast? Takie nie wiadomo skąd. Ale musi być wypowiedziane już, tak jakby zaraz miał się skończyć świat? Ja po rozłączeniu się miałam takie dziwne wrażenie. Nigdy nie miałam z tym takiego problemu. Zawsze na koniec rozmowy padało „ Do zobaczenia” i tyle. Teraz padło podobnie, „do jutra”. Jutro miałam wracać. Ale ja miałam wrażenie, że muszę Jej powiedzieć, że Ją kocham. Nie zadzwoniłam, nie chciałam Jej męczyć. Nie powiedziałam Jej tego. Nienawidzę marca. Tak bardzo tego miesiąca nienawidzę...
Powiedziała „do jutra”. Nie dotrzymała słowa. Pierwszy raz.
Nienawidzę siebie, bo nie powiedziałam Jej tego. Ani wtedy przez telefon. Ani parę godzin później jak żegnałam się z Nią. Ani trzy dni później gdy widziałam Ją ostatni raz zanim kilku facetów zamknęło drewnianą skrzynię z Nią w środku. Nie wiem dlaczego. Za każdym razem chciałam to zrobić i za każdym razem było „coś”.
Jeśli wcześniej myślałam, że mam depresję, to teraz wiem, że był to tylko mój wymysł, chęć zwrócenia na siebie uwagi. Prawdziwa depresja trwała prawie dwa lata po tym zdarzeniu. Nie potrafię opisać tego, co się wtedy działo. Wiem, że nie życzę takiego stanu nikomu. Co roku jak zbliża się jesień, boję się, że znów wpadnę w taki stan... walczę z całych sił, żeby do tego nie doszło, tak samo jak walczyłam, żeby z tego wyjść. Wtedy zaczęłam pisać. To mi pomogło. Do tej pory mam swój internetowy pamiętnik z tamtego okresu, ale nie potrafię do tego wracać. Ta notka jest pierwszą od 4 lat na ten temat. Myślałam, że będzie mi łatwiej, ale nie jest. Wiem, że każdego z nas to czeka, ale napawdę nie życzę nikomu utraty bliskiej osoby.
Czy na chwilę obecną mam jakieś marzenie? Mam.
To samo, niezmiennie od wielu lat, o którym Babci też mówiłam, jeszcze przed tym wszystkim.
Chcę żyć jeden dzień krócej od wszystkich, których kocham, żeby być z nimi jak najdłużej, ale żeby ich nie stracić. Wiem, że to nie możliwe, zwłaszcza, że tych osób jest sporo. I to mnie właśnie najbardziej przeraża, że stracę kogoś bliskiego. To nie ciemności boję się najbardziej... nie pająków. Boję się śmierci. Śmierci bliskich mi osób...

Pisałam to trzy tygodnie temu. Na początku napisałam, że do 15 marca pewnie to kilka razy zmienię. Teraz wiem, że nie dam rady. Musiałabym to przeczytać, a nie jestem w stanie. Samo napisanie tego kosztowało mnie bardzo wiele. Myślałam, że poczuję się lepiej, ale chyba nie potrafię. Nie wiem jeszce czy to dodam. Czy będę Was tym zamęczać. W końcu to tylko moje durne przemyślenia, nie związane z blogiem...

Jeśli to dodam, to chciałabym Wam jeszcze napisać, że życzę Wam, żebyście nigdy przez nic podobnego nie musiały przechodzić... To chyba tyle. Przepraszam.



Edit.
Jestem Wioletta Kornelia Irena
Irena, po najważniejszej osobie. Po mojej największej idolce. Po mojej Irence.

sobota, 1 marca 2014

Takie tam jeszcze do"Pierdoły" :P

Próbuję się zaprzyjaźnić z Murzynkiem - moim tabletem, ale zdążyłam już zapomnieć jak się nim posługuje, bo w ostatnim czasie nie miałam za bardzo czasu na pracę z nim więc wyszło jak wyszło.


W głowie formuje się kolejna pierdoła ehhh :D

środa, 26 lutego 2014

Miniaturkowa pierdoła #1

Siema!
Dawno mnie nie było i w ogóle, ale już się nie będę więcej tłumaczyć, bo jeszcze się pogrążam. W ramach przeprosin dodaję dzisiaj TO. "Miniaturkową pierdołę" numer jeden. Jest to miniaturka. Taka pierdoła. Mogą się pojawiać często - jak mam głupawkę, albo jest jakaś szczególna okazja, jak dzisiaj.
Chciałabym Wam z całego serca podziękować za te ponad tysiąc wejść. Motywujecie mnie tym strasznie. Wiem, że mam dla kogo pisać. Wiem, że ktoś tu wchodzi. Wiem, że jesteście. Nabitych zostało do dzisiaj też 91 komentarzy. Niektóre są też moje, bo tutaj nie da się niestety wyłączyć liczenia swoich, ale za nie również chciałabym Wam podziękować. Cieszę się, że jesteście, naprawdę!
_____________________________________________________________________________
Siedziałam spokojnie wieczorem na kanapie, popijając gorącą czekoladę i czytając notatki na egzamin, gdy nagle drzwi do pokoju otwarły się i uderzyły rykoszetem w ścianę, a w progu stał ciemnowłosy mężczyzna z taką miną,że od razu do głowy przyszły mi same najgorsze myśli. Wstałam i podeszłam powoli do mężczyzny zaniepokojona jednak on stał dalej, blady na twarzy i wpatrywał się w przestrzeń nie zwracając na mnie zupełnie uwagi. Nie żebym była kimś ważnym, ale cholera to się jeszcze nie zdarzało, żeby mnie tak ignorował!

- Boże, Michael co się stało?! - wrzasnęłam tak, że z pewnością obudziłam całą okolicę.
 Mężczyzna spojrzał w końcu na mnie nieprzytomnym wzrokiem i uśmiechnął się blado.

- Miałem ponad tysiąc wejść... - wyszeptał. Spojrzałam na niego jak na człowieka chorego umysłowo.

- Jakie tysiąc? O czym ty za przeproszeniem pierdzielisz?

- Na bloga, rozumiesz? Ponad tysiąc! - zaczął mówić z każdą chwilą głośniej z rosnącym przejęciem.

- Znowu wciągałeś coś, co ci Slash podsunął pod nos? Tyle razy ci mówiłam żebyś od tego ćpuna nawet cukierka nie brał, bo znając jego to pewnie jakieś tabletki gwałtu czy jeszcze coś innego! - zdenerwowałam się nie na żarty i zaczęłam dokładnie zaglądać w oczy Michaela.
Mężczyzna zaczął cicho chichotać, a po chwili rżał już jak koń z astmą. Dusząc się ze śmiechu opowiedział mi dokładnie o co chodzi.

- Kornelia, Nelly, Nelluś słuchaj, bo ja bloga założyłem. Z opowiadaniami.

- O czym niby? - spytałam, patrząc na niego jak na uciekiniera z wariatkowa. Mike zarumienił się i wymamrotał coś pod nosem. - Co mówisz? Nie zrozumiałam...

- O mnie. I fankach. Wymyślonych oczywiście, ale wiesz... wielka miłość i te sprawy... - powiedział czerwieniąc się jeszcze bardziej, a ja w tym momencie nie wyrobiłam. Parsknęłam śmiechem tak mocno, że straciłam równowagę i po chwili znalazłam się na dywanie.

- I co? Piszesz opowiadanie... - zachichotałam - … o sobie i tych fankach. I co? Podpisujesz się „Wasz kochany Michaelek”? - parsknęłam.

- Nie... Głupia jesteś. Invincible jestem. - powiedział, po czym dodał cicho – Irene Invincible... - w tym momencie nie wyrobiłam już zupełnie.

- Michael, ty stary koniu! Nie masz co robić? To BOOM zrób. Wróć do fanów, bo widzę, że już ci porządnie odwala na tej twojej emeryturce. Zamiast udawać, że nie żyjesz i bawić się w „blogerkę” wziąłbyś się za koncertowanie. Sama chętnie bym to zobaczyła!

- Wiesz, że nie mogę... poza tym... mam już ponad tysiąc wejść rozumiesz? Rozwijam się! Biznesy robię!

- Chyba sam sobie w kółko wchodzić na tego bloga, żeby tyle tego nabić.

- Wiesz co, ty to nic nie rozumiesz! - krzyknął Michael i wyszedł z pokoju. W progu odwrócił się jeszcze na chwilę, żeby pokazać mi język, a następnie podskakując poszedł w nieznanym mi kierunku.

Pisarz od siedmiu boleści...
_____________________________________________________________________________

Powstało to w połowie dzisiaj w autobusie, a w połowie w pracy. Chyba byłam za bardzo przyćpana smrodem z popcornic, albo solą do popcornu, że takie rzeczy mi wpadały do głowy, no ale cóż zrobić. :)

poniedziałek, 24 lutego 2014

Eh...

Zaczęłam nadrabiać Wasze blogi, a jest co nadrabiać, bo nie leniuchowałyście tak jak ja. Przy okazji sprawdziłam fejsa. Nie czytam zazwyczaj bardzo dokładnie wszystkich postów, zwłaszcza dodawanych przez Annie Rice, bo zazwyczaj po prostu mam zbyt dużego lenia żeby skupiać się na tym, żeby zrozumieć co autorka miała na myśli, a jednak dzisiaj czytałam dokładnie i... no szok. Nie wiem czy jest tutaj ktoś równie stary jak ja, pamiętający jeszcze Pogromców Duchów? Jak tak, to pewnie pamiętacie jednego z nich, takiego chudego gostka w okularach, który można powiedzieć wśród nich wszystkich był "mózgiem". Doktorek. Grał go Harold Ramis. Nie powiem, żebym była nie wiadomo jak wielką fanką samego aktora, ale jeśli chodzi o film, to pomimo, że nie było to jakieś wielkie dzieło, mam do niego ogromny sentyment. Nie wiem czy słyszałyście/czytałyście/czy cokolwiek, ale dzisiaj aktor zmarł, po długiej walce z chorobą. Powiem Wam, że strasznie nie lubię takich wiadomości, co jest przecież zrozumiałe, nikt nie lubi. Ale jeszcze te 10-15 lat temu, jak słuchałam, że ktoś znany nie żyje to rzadko zdarzało się, że była to osoba mi na tyle znana żebym jakoś mocniej to przeżywała, podczas gdy dorośli rozmawiali, dzielili się swoimi wspomnieniami o danej osobie i tak dalej ja myślałam "no kurcze zdarza się, każdego to przecież czeka". Ale z drugiej strony sama przecież miałam znanych ludzi, których ceniłam, podziwiałam czy choćby tylko po prostu znałam i lubiłam. I kiedyś tak siedziałam i zastanawiałam się, a co będzie jeśli spotka to kogoś, do kogo ja byłam przywiązana. A przecież spotka to na pewno, jak wspomniałam, przecież czeka to każdego z nas! Ale stwierdziłam, że wtedy pewnie będę już stara, pomarszczona, a najprawdopodobniej sama już będę na łożu śmierci. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam, kto z tych "znanych i cenionych" przeze mnie pierwszy odszedł z tego świata. W każdym bądź razie, w pewnym momencie zaczęli odchodzić właśnie ludzie, których znali nie tylko moi rodzice, czy dziadkowie, ale ja też. Ale byli ludzie, którzy byli dla mnie nieśmiertelni, pomimo, że to nie możliwe. Do tej grupy na pewno należała moja rodzina (teraz, niestety wiem, że to nieprawda), moi idole. Z rzeczywistością zderzyłam się przed moimi szesnastymi urodzinami. Rok 2008 był moją bramą do rzeczywistości, szarej, brudnej i znienawidzonej przez którą przeszłam i już nie mam jak wrócić. Nie jestem jeszcze aż tak stara, ani pomarszczona. Nawet z tego co się orientuję, nie stoję jeszcze jedną nogą w grobie (mam przynajmniej taką nadzieję!), a już odchodzą ludzie, na których temat ja również mam coś do powiedzenia, jak moi rodzice te 15 lat temu. Których twórczość mogę wymienić. Których kojarzę z twarzy/głosu/działalności. Trochę ta dzisiejsza notka poplątana, ale nie lubię śmierci, bez znaczenia w jakim wieku dopada. Pomimo, że nie byłam wielką fanką pana Harolda jest mi teraz smutno i wolałabym żeby to się nie zdarzyło. Ale jak już pisałam... każdego to czeka.



Nie wiem co jeszcze mogę napisać, jak to zakończyć...

Może po prostu.
Ja będę pamiętać. A w sercach swoich fanów Harold Ramis będzie wiecznie żywy.

Pamiętajcie, że jest to też wspominanie myśli 6-10 latki, która w głowie miała zabawę i muzykę, a nie filozoficzne rozmyślania, więc nie wszystko jest takie jakie powinno. A i napisane jest wszystko chaotycznie, bo nie przemyślane i pisane pod wpływem obecnie ogarniających mnie emocji.

sobota, 22 lutego 2014

Miśki moje najukochańsze!

Wiem, wiem. Jestem okropna dalej mnie nie ma. Ale ja chwilowo NIE O TYM. 
Jak wiecie, jestem szaloną studentką. Obecnie wybieramy tematy pracy licencjackiej. Mam propozycję (z profesorką na to wpadłyśmy) "Aspekt działań charytatywnych w muzyce", jak się pewnie domyślacie będę się opierać przede wszystkim na Michaelu. Temat, jakikolwiek, związany  z Michaelem jest dla mnie idealny, dlatego mam też do Was takie pytanie, może mnie wspomożecie i macie jakieś inne problemy muzyczne, dziennikarskie, związane z Michaelem, które mogłabym przedstawić profesorce 15 marca jako potencjalne tematy? Bo szczerze powiedziawszy ja jestem obecnie wypruta z pomysłów :D

Czekam na propozycje!



I w pracy mam przeprowadzić "badania" i możecie być pewne, że Was jeszcze trochę wykorzystam! :D


Co do opowiadania. Jako, że zaczął się semestr czwarty i co weekend praktycznie spędzam dwanaście godzin na uczelni w tym na (nudnych) wykładach, więc opowiadanie powoli się rodzi, nie jestem pewna kiedy będzie, ale naprawdę staram się jak najszybciej (ale też w miarę ciekawie) je stworzyć.



Pamiętajcie, że Was kocham! I najpóźniej jutro już na sto procent zacznę nadrabiać Wasze notki, których jestem strasznie ciekawa!





P.S. zdałam egzamin, joł!

wtorek, 11 lutego 2014

Przepraszam.

Hej Wam.
Wiem, jestem okropna, miałam wrócić za dwa dni, miałam w sobotę dodać nową część, ale... nie ma jej jeszcze. Nawet w głowie średnio się układa, więc nie wiem kiedy będzie następna. Na te dwa dni co wyjechałam, byłam w sprawie pracy. Dostałam ją co mnie cieszy, chociaż nie tak jak bym chciała, ponieważ jest to tylko taka do załatania dziury jaka się wytworzyła w moim budżecie na szkołę. Co oznacza, że po robocie wracam padnięta i najchętniej przez trzy dni bym spała a dostaję za to grosze. Ale póki nic innego nie znajdę muszę się z tym męczyć. No i za tydzień mam ostatni (mam nadzieję) egzamin i muszę się za niego wziąć. A jako, że ostatnio mam trochę stresów... ciężko mi to idzie, bo wkręciłam się w anime, które oglądałam jak jeszcze chodziłam do gimnazjum, czyli było to za czasów kamienia łupanego jak to mówi mój tata. Wasze blogi też będę nadrabiać dopiero w przyszłym tygodniu, a jak dobrze pójdzie to w weekend. Ostatni mój wolny weekend. Teraz mam same zmiany podczas których w pracy siedzę od 15 do północy albo i dłużej więc z tym czasem jest naprawdę krucho nawet pisanie w nocy już nie bardzo wchodzi w grę, ale OBIECUJĘ to Wam, że nadrobię Wasze notki jak najszybciej i zacznę pisać nową notkę choćby w drodze do i z pracy. Ale odwiedzam Was regularnie, naprawdę. Wasze nowe notki mam nawet pootwierane w kartach na przeglądarce. Tylko nie mam kiedy się za nie zabrać. Czytałam na raty, ale to bez sensu. No dobra. Już przestaję się tłumaczyć, bo to jest do niczego. Jeszcze raz przepraszam.





L.O.V.E.


sobota, 1 lutego 2014

Uciekinierka 2.

Siemka. Dzisiejszy rozdział... no nie jestem z niego zadowolona. Coś jest z nim nie tak. Pisałam go, kasowałam, przepisywałam od nowa, poprawiałam, kasowałam. Eh. Ale obiecałam, że będę wstawiać rozdziały w miarę regularnie i chyba będą to soboty więc oto on. Miłego czytania :)

_______________________________________________________________________________

Podczas gdy Wayne odwoził dziewczynkę do domu, Michael snuł się po swojej posiadłości nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Pomimo, że znał tę małą od kilkunastu godzin, teraz gdy jej zabrakło czuł ogromną pustkę. Przez tą chwilkę tyle radości wniosła do jego domu...

Wayne przyjechał po dwóch godzinach, z dobrym humorem i wręczył Michaelowi skrawek papieru z numerem telefonu do matki dziewczynki. Mrugnął przy tym zawadiacko i ze śmiechem dodał, że mamuśka jest całkiem niezła.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Michael zostałby właśnie bez szefa ochrony. Nie dość, że denerwowało go takie przedmiotowe traktowanie kobiet, to jeszcze Wayne wspomniał o kobiecie na którą Jackson wciąż był jeszcze wściekły za brak odpowiedzialności.

Jeszcze mu nie przeszło gdy drzwi do jego domu otworzyły się nagle i stanął w nich człowiek bez twarzy. Czy też raczej z twarzą przysłoniętą grzywą czarnych loków. Jego przybycie zaanonsował gęsty dym z papierosów unoszący się wszędzie oraz przekleństwa, które było słychać jeszcze zanim w ogóle dostał się na werandę.

- Slash. Tyle razy cię prosiłem nie krzycz, nie przeklinaj i na litość boską, błagam nie pal w tym domu! - powiedział zdenerwowany Mike patrząc na przyjaciela złowrogo.

- Mike coś ty taki groźny dzisiaj? Laska cię kurwa rzuciła czy ki chuj? - spytał gitarzysta niewiele robiąc sobie z próśb przyjaciela.

Michael zrezygnował z nawracania rockmana po tym gdy ten odpalił kolejnego papierosa, złapał gosposię za tyłek i rzucił kilkoma przekleństwami jakby zastępował nimi znaki interpunkcyjne.
-Kurwa, misiek! Wiem jak poprawić ci twój zjebany humor! - krzyknął uradowany gitarzysta i pociągnął zdezorientowanego Michaela za ramię do samochodu - porywam cię dzisiaj do klubu. Zabawimy się kurwa.
Podczas jazdy Michael nie myślał o tym co go czeka tylko czy z jego małą przyjaciółką wszystko w porządku. Czy ma opiekę? Czy już śpi? Czy przytula ulubionego misia? Czy jest szczęśliwa?
Nim się zorientował dojechali na miejsce. Mike wysiadł z samochodu i ruszył za kudłatym przyjacielem. Pierwszy raz dał się wyciągnąć w takie miejsce rezygnując tym samym z nagrywania nowej piosenki. Weszli do środka w którym panował półmrok. Michael rozglądał się niepewnie w oczekiwaniu na napaść ze strony fanów, jednak Slash uspokoił go, że jest to klub wyłącznie dla vipów i nie musi się niczym martwić tyko czuć się swobodnie i dobrze bawić.

Slash pognał prosto do baru. Czuł się jak u siebie i od razu zapomniał o Michaelu. Pognał przed podest z rurą, łasy na widoki ponętnych kobiet tańczących w skąpych strojach. Michael tymczasem zamówił sok i usiadł przy stoliku przyjaciela spoglądając wszędzie byle tylko nie na dziewczynę tańczącą przed nim. Czuł się zażenowany i chciał iść gdzie indziej, ale czuł, że Saul tak szybko nie zrezygnuje ze swojej rozrywki. W tym momencie dziewczyna zakończyła swój pokaz zostając jedynie w samej bieliźnie. Ruszyła za scenę wśród okrzyków napalonych mężczyzn.


~*~

Irene podczas swojego numeru zauważyła kiwającego w jej stronę szefa. Wiedziała, że po zakończeniu będzie musiała się do niego zgłosić. Oczekiwała nagany za jej ostatnią nieobecność, jednak to co miał jej do powiedzenia zwaliło ją z nóg.

- Irene, czas na twój popisowy numer. Mamy gościa specjalnego, może znasz, Saul Hudson. Zażyczył sobie ciebie. I powiedział, że to ma być coś poza numerem na rurze. Chce mieć widowisko i ty masz mu je dać.

- Spike, ale przecież nic nie jest gotowe, skąd niby mam wziąć układ?! - zapytała zdenerwowana.

- Wymyśl coś, wierzę w ciebie. I pamiętaj, że masz mnie nie zawieźć. Twoja ostatnia nieobecność sporo mnie kosztowała, ten biznesmen był nie zadowolony, że to nie ty występowałaś. - odpowiedział spokojnie Spike i zapalił papierosa.

- Przecież wiesz, że to nie zależało ode mnie! Zaginęła moja córka, a ja miałam spokojnie przyjść do tego burdelu i rozbierać się przed jakimś napalonym fagasem? - warknęła dziewczyna. - Poza tym zabawny jesteś, przecież wynajęty przez ciebie choreograf siedzi już nad numerem specjalnym od tygodnia, a ty mi karzesz wymyślić coś na poczekaniu? W ciągu pięciu minut mam mieć dobry numeR? - zapytała wściekła.

- Tak. Dokładniej to w ciągu dwóch. Zaraz zaczynasz. Czegoś potrzebujesz? - zapytał niewinnym głosem.
Irene zmierzyła wściekłym wzrokiem swojego szefa. Miała dość tej roboty, ale wiedziała, że nie może sobie pozwolić na jej stratę.

- Daj mi krzesło i...

~*~

W klubie nagle przygasły światła. Z głośników wypłynęło Sweet Dreams. Na podwyższeniu rozbłysło światło punktowe, podest spowiła mgła. Światło oświetlało postać w czarnym garniturze i fedorze. Miała ona spuszczoną głowę i lekko dotykała opuszkami palców rondo kapelusza. Osoba stojąca tam podniosła nagle głowę tak, że Michael mógł zobaczyć jej twarz. Była to ta sama kobieta, która przed chwilą wyczyniała cuda ze swoim ciałem na rurze. Miała mocny makijaż, lekko rozchylone usta i wciąż trzymała brzeg kapelusza patrząc przed siebie. Gdy do jego uszy dobiegły pierwsze słowa piosenki dziewczyna powolnym krokiem zaczęła iść w ich stronę, do brzegu wąskiej sceny gdzie stało czarne krzesło. Przy końcu dziewczyna stanęła blisko ich stolika poruszając się zmysłowo w rytm muzyki i rozpinając przy tym marynarkę. Michael wpatrywał się w rozgrywającą się przed nim scenę oniemiały. Dziewczyna w tym czasie zaczęła szybkimi ruchami rozchylać marynarkę ukazując białą koszulę i czerwony krawat spływający wzdłuż jej ciała. Po chwili zaczęła ją ściągać, jednak w pewnym momencie jakby zrezygnowała i zamiast tego zaczęła rozpinać zamek w spodniach. Następnie tę czynność także porzuciła, schyliła się łapiąc je w połowie nogawek i pociągnęła mocno zostając w samych kabaretkach spod których widać było czarną bieliznę. Michael poczuł, że się czerwieni i odwrócił wzrok. Spojrzał na Slash'a, który bez oporów przyglądał się w połowie roznegliżowanej kobiecie uśmiechając się lubieżnie. Jednak zainteresowanie występem było silniejsze i zawstydzony wbrew sobie z powrotem skierował wzrok na podwyższenie na nieznajomą. Dziewczyna w tym czasie zdążyła odwrócić się tyłem i zmierzała powolnym krokiem w kierunku krzesła, które złapała i zaciągnęła za sobą na środek podestu, stanęła obok niego i powolnymi ruchami pozbyła się w końcu marynarki, którą odrzuciła w stronę najbliższych stolików, a następnie w przeciwnym kierunku odrzuciła fedorę zostając jedynie w białej koszuli i krawacie zawiązanym na szyi.
Koszula, którą miała na sobie była za duża i sięgała jej do połowy ud, co na siedzących wokół sceny mężczyzn działało bardziej niż gdyby była całkiem naga. Dziewczyna wykonała obrót po czym kucnęła, a uwolnione spod kapelusza kasztanowe fale zasłoniły jej twarz, jednak po chwili podniosła głowę i spojrzała wprost w oczy zszokowanego Michaela. Dziewczyna po chwili podniosła się tylko po to, aby następnie usiąść na przyciągniętym przez siebie wcześniej krześle. Złożyła ręce na kolanach i zaczęła na przemian rozszerzać i składać nogi przed sobą. W następnym momencie wstała i idąc znów w stronę końca sceny zaczęła gwałtownymi ruchami rozwiązywać krawat, który następnie skręciła w dłoniach i zarzuciła na szyję Slasha przyciągając go do siebie. Michael przez chwilę myślał, że dziewczyna pocałuje gitarzystę, jednak po paru sekundach odepchnęła zadowolonego Slash'a z powrotem na jego miejsce z taką siłą, że przewrócił łokciem szklankę z drinkiem. Dziewczyna zrobiła zmysłowy obrót i ruszyła ponownie w kierunku porzuconego krzesła sunąc na kolanach, przez co dawała tym samym niezły widok mijanym mężczyznom...
Kiedy w końcu dotarła na miejsce znalazła się przy krześle. Podpierając się na nim uniosła się i stanęła za nim okrakiem opierając się brzuchem o brzeg oparcia. Następnie ustawiła krzesło stabilnie na scenie przechylając się do przodu i robiąc w powietrzu szpagat, by po chwili opuścić nogi na siedzenie i odwrócić się ponownie twarzą do widowni. Słysząc krzyki mężczyzn zachęcające do dalszego tańca ruszyła ponownie w kierunku końca podwyższenia rozpinając powoli guziki swojej białej koszuli, która po chwili podzieliła los wcześniejszych części garderoby, lądując gdzieś pośród widowni. Michael odwrócił szybko zawstydzony wzrok gdy dziewczyna została w skąpej bieliźnie. W tym momencie jednej z widzów nie wytrzymał napięcia i wtargnął na scenę łapiąc dziewczynę w pasie, co skończyło się wymierzeniem siarczystego policzka i jej krzykiem.

~*~

- Bez dotykania ty dupku! - krzyknęła Irene trzaskając faceta w policzek po czym ruszyła szybkim krokiem w kierunku garderoby zalewając się łzami. Nienawidziła tej pracy jednak ona dawała jej możliwość dobrego zarobku jednocześnie bez rezygnacji ze studiów i opieki nad córką..

Ochrona zajęła się już facetem. Spike widzący wszystko zza kulis kazał gościa wyrzucić. Jeśli chodziłoby o inną dziewczynę to wiedział, że ta poradziłaby sobie sama, a interwencja ochrony byłaby ostatecznością jeśli facet byłby zbyt natrętny. Jeśli chodziło jednak o Irene... Spike znał jej przeszłość, wiedział, że taka sytuacja z tą dziewczyną może nie tyle skończyć się źle dla niej co dla faceta, który wtargnął na scenę. Dziewczyna w takich sytuacjach była nieprzewidywalna. Chęć ochrony siebie przejmowała nad nią kontrolę i nie zwracała uwagi czy to co robi jest rozsądne czy nie. Spike oczywiście nie martwił się konsekwencjami tylko o to, że pobity przez dziewczynę facet więcej nie wróci do klubu i nie wyda swoich pieniędzy w jego barze. A gdyby zażądał zwolnienia dziewczyny... nie mógł tego zrobić, była najlepsza i to właśnie dla niej przychodziła tu większość tych facetów. Była jego kopalnią pieniędzy.

Nie jest to zwykły klub nocny do którego przychodzi się zaspokoić swoje żądze. W tym klubie chodzi wyłącznie o dobry alkohol, miłe towarzystwo i przyjemne widoki. Nie przychodzi się tu dla dzikich orgii na zapleczu. Tu liczy się taniec za który dziewczyny dostają od podpitych kolesi nie małe pieniądze... Nie należy oddawać kury znoszącej złote jajka, prawda? Na szczęście mógł być pewien, że dziewczyna sama również nie zrezygnuje. Miała małe dziecko i za dużo obowiązków żeby pozwolić sobie na rzucenie jakby nie patrzeć dobrze płatnej pracy...

_____________________________________________________________________________\

Jeszcze raz chciałabym Wam podziękować za to, że jesteście i że jest Was coraz więcej. To jest naprawdę motywujące, jednak z drugiej strony czuję się beznadziejnie dodając takie niedorobione rozdziały.

Nie wiem po co, ale mam stronkę na fejsie, jeśli chcecie to możecie polubić, jak coś się tam ruszy to ułatwi mi to powiadamianie o nowych notkach, a jak nie to nie i tak będę hasać wesoło po Waszych blogach, bo na nich jest tak... MICHAELOWO :) jest to też po to, że jeśli chcielibyście coś wiedzieć, poznać się czy po prostu porozmawiać o czymkolwiek to tam jestem specjalnie dla Was :)


Dzięki Wam jeszcze raz.


LOVE

środa, 29 stycznia 2014

Taka tam, wzruszona Invincible :)

Znacie to uczucie kiedy czujecie w sobie taką... dziwną energię do pisania. Nie potraficie się na niczym skupić, bo chcecie coś napisać. Nie wiecie jeszcze co, ale coś musicie. Siadacie przed czystą kartką i... nic. Moc dalej jest, ale nie potraficie nic z siebie wykrzesać, czy to z powodu nadmiaru emocji, energii, nie wiem.
Piszecie, a to wszystko wydaje się takie proste. Bez polotu. NUDNE.
A potem puszczacie muzykę...

I wszystko spływa samo...






Kochani, nowy rozdział się pisze. Nie wiem kiedy będzie, bo właśnie mam tą wenę - nie wenę. Obecnie leci mi Remember the Time i sama nie bardzo wiem co bardziej mam zamiar robić - pisać, śpiewać, rysować, tańczyć czy może jeszcze coś innego. Piszę, tak, ale u mnie wygląda to tak, że nie wstawiam zaraz po napisaniu. To musi przeleżeć, dojrzeć. Po paru dniach muszę przeczytać jeszcze raz i albo popoprawiać drobne błędy i wstawić, albo napisać to od nowa.

Chciałabym Wam podziękować, że jesteście. Za te pięćset wejść. Dla niektórych to może i mało, ale mnie naprawdę cieszy, że tu wracacie. A także za Wasze komentarze. Nawet sobie nie wyobrażacie jak Wasze słowa potrafią zmotywować do pisania. Nawet pochwała mojego profesora ostatnio nie podziałała na mnie tak jak Wy. I strasznie cieszy mnie, że jest Was coraz więcej.

Może to głupie, ale kocham Was :)


Jeszcze raz, dziękuję.




;)

sobota, 25 stycznia 2014

Uciekinierka 1.

Hejka!
Czas na coś nowego. Nie wiem co to. Powstawało podczas bezsennych nocy. Właściwie podczas jednej takiej bezsennej nocy powstał sam początek. Reszta doszła dzisiaj. Miało być coś innego, ale z tamtym siedzę w martwym punkcie więc daję Wam to. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie wiem co z tego wyjdzie, nie wiem jak długie to będzie. Nic nie wiem. Ale wiem, że pokochałam Annie i chciałabym taką swoją już mieć. Serio :D
Jeśli chodzi o Anię to prosiłabym zignorować błędy w jej wypowiedziach, niestety chwilowo ma taki styl. Sama się namęczyłam nad jej wypowiedziami najbardziej bo dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że piszę poprawnie i musiałam wracać, zmieniać. Sprawdzać, znów zmieniać. No masakra. Ale już nie marudzę. Miłego czytania!

________________________________________________________________________________

Mężczyzna otworzył drzwi do swojej posiadłości i spostrzegł na bujanym fotelu na werandzie małą, słodką dziewczynkę w niebieskiej sukieneczce i dwoma kitkami na czubku głowy. Miała nie więcej niż trzy latka. Machała nóżkami i patrzyła ufnym wzrokiem w jego stronę.

- Hej maluszku, a co ty tu robisz? - spytał zaprasząjac ją gestem do swojego domu, na dworze robiło się chłodno i nie chciał, żeby ta mała istotka się przeziębiła.

- Ej, ja nie jeśtem juś mała! Mama mi poźwala siedzieć na fotelu dla duzych.

- Oh. OK. Duża. To skąd się tu wzięłaś, co? Gdzie twoi rodzice?

- Nie wiem. Mamusia posła do pracy i wluci dopjelo jutlo. Ja byłam z babcią ale ona śpi, a mi się nudziło.

- A tatuś?

- Tatuś to osoba któlą kocha mamusia. Oh! Cyli ty jesteś moim tatusiem – krzyknęła dziwczynka z taką radością, jakby właśnie rozgryzła zagadkę, która męczyła ją od dawna.

Michaela zatkało. Ta mała istotka była tak urocza, że żałował, że to co mówi nie jest prawdą. Jednak coś mu w niej nie pasowało. No jak to on jest jej ojcem. Kolejna Billie Jean czy jak?

- Kochanie, ale ja nie mogę być twoim tatusiem, skąd taki pomysł?

- Oj no mówiłam ci jus. Bo mamusia cię kocha. Psecies sama słysałam jak patsyła na twoje zdjęcia i mówiła ze cię kocha i ze skoda ze jesteś jej niejejajnym. Nielelajnym mazeniem. Oj no wies...

- Nierealnym marzeniem?

- Nooo psecies mówię. A co to znacy?

Mike zachichotał. Ta mała była naprawdę rozkoszna. Ale wiedział, że musi z niej wyciągnąć skad tu przyszła i odstawić ją jak najszybciej do domu. W końcu jej bliscy na pewno się niepokoją...

- To oznacza, że jestem jej fantazją. Ale czy ja ci, kurczaku wyglądam na fantazję? Na kogoś kto nie istnieje?

- Niee... - odpowiedziała dziewczyna i w tym momencie w pomieszczeniu rozległ się odgłos burczenia w jej malutkim brzuszku. - tatusiu... jestem głodna.

- Właśnie słyszę, chodź coś trzeba z tym zrobić. - Odpowiedział Michael i zabrał dziewczynkę do kuchni.

Smiley postanowił, że na razie nie będzie próbował nic wyjaśnić bo to i tak nic nie da. Zadzwoni do ochroniarza żeby on zajał się tą sprawą, a on sam zajmie się małą – dużą istotką żeby się nie nudziła. Michael nie sądził, że kiedykolwiek jakieś obce dziecko wkradnie się do jego serca w ciągu zaledwie dziesięciu minut.

~*~

- Mamo, jak to zniknęła?! Jak dwulatka mogła zniknąć będąc pod twoją opieką! No co, ubrała się i wyszła? A ty tego nie zauważyłaś?! Cholera, wezwałaś chociaż policję? Przecież coś jej się mogło stać, ktoś ją mógł porwać. Boże, nawet nie chcę myśleć o tym gdzie ona teraz jest i co się z nią dzieje... - dziewczynie załamał się głos i rozpłakała się na dobre.

- Kochanie, zgłosiłam to już na policję. Wszyscy jej szukają. Przepraszam, naprawdę nie wiem jak to się mogło stać. Nie martw się, na pewno ją znajdziemy. Pewnie schowała się gdzieś koło domu i dobrze się bawi, że wszyscy jej szukają...

- Mamo, ona ma dwa latka, ledwo potrafi wysiedzieć na dziesięciominutowej dobranocce, a tobie się wydaje, że tyle godzin przesiedziała w jednym miejscu mając dobry ubaw z naszego przerażenia?! Czy ty siebie słyszysz?!

- Irene, proszę nie denerwuj się. Zobaczysz wszystko będzie dobrze. Idź odpocznij w końcu niedawno wróciłaś z nocki, jesteś pewnie zmęczona.

- W dupie to mam! Idę jej szukać, przecież nie będę bezczynnie siedzieć podczas gdy moja córka błądzi po mieście! CAŁĄ NOC, CZY WY JESTEŚCIE NIENORMALNI, ŻE JEJ JESZCZE NIE ZNALEŹIŚCIE?! PRZECIEŻ ONA MUSI BYĆ PRZERAŻONA!! - dziewczyna wyszła z domu trzaskając drzwiami. Wyciągnęła telefon i wybrała numer do szefa.

- Halo, Spike. Nie będzie mnie dzisiaj w pracy. Nie, nie dam rady, moja córka zaginęła muszę ją znaleźć. Nie wiem, weź kogoś innego, odpracuję jak tylko ją znajdę obiecuję. W końcu sama też potrzebuję tej kasy. Ok. Na razie. - rozłączyła się i ruszyła wzdłuż ulicy szukając swojego aniołka.

- Annie, mam nadzieję, że nic ci się nie stało skarbie...

~*~

- OH! - coś ciężkiego uwaliło się na brzuch Michaela. Jakby miał psa bądź kota nie byłby zdziwiony, a tutaj przeżył jednak lekki szok. Jednak gdy zobaczył burzę blond loczków szybko uświadomił sobie kto po nim skacze. - Cześć aniołku, jak się spało?

- Dobze. Wies, ze mamusia tes tak do mnie mówi? Tlochę się za nią stęskniłam... - posmutniała dziewczynka.

- Hej, nie bądź smutna, niedługo zobaczysz się z mamusia. Jak tu kruszynko w ogóle masz na imię co?

- Annie.

- Ślicznie. A może powiesz mi czy wiesz jak tu przyszłaś i jak wrócić do domku, co?

- Nie pamiętam. Jechałam autobuseeeeeeeeeeem i tam było dużo ludzi. I mijałam dzewka, domki. I nawet klówki były!

- Oh, no nie martw się, znajdziemy twoją mamusię – Michael przytulił dziewczynkę po czym zabrał ją na dół i nakarmił.

Ochroniarzom nic nie udało się jeszcze ustalić jednak Michael nie tracił nadziei, że w końcu znajdą mamę Annie. Szczerze miał ochotę nawrzeszczeć na tę nieodpowiedzialną kobietę. Jak można tak zostawić małe dziecko? Jak można je zgubić i jeszcze nie próbować go odnaleźć! Nie był w stanie tego zrozumieć. Tym bardziej, że mała Annie wydawała się naprawdę rozkosznym dzieckiem, które jest zadowolone ze swojego życia. Czy to możliwe, żeby ta jej „kochana mamusia” mogła się nie przejąć zniknięciem dziewczynki? Może wróciła z pracy i nawet nie zauważyła braku dziecka? To co z niej za matka...

Przemyślenia Michaela przerwał cichy głosik dziewczynki.

- Tatusiu, mozemy się pobawić w coś? Nuuuudzi mi sięęęę...

- Jasne skarbie, a w co byś chciała się pobawić? - Michael już wczorajszego wieczoru przestał nakłaniać dziewczynkę, żeby przestała się do niego zwracać „tato”, była małym uparciuchem...

- W zgadywanki! - krzyknęła dziewczynka i pobiegła do salonu gdzie rozłożyła się wygodnie w fotelu i czekała na swojego tymczasowego opiekuna.

Tak zleciał im czas aż do południa, kiedy to ochroniarz Michaela przyniósł wiadomość, że policja szuka małej i zdobył informacje gdzie ją zawieźć.
Mężczyzna sam odwiózł dziewczynkę do domu, po długim pożegnaniu z Michaelem i przyrzeczeniu, że jeszcze się spotkają. Smiley nie postanowił nie jechać przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa, ale nie był też pewien za siebie, czy nie naubliżałby po raz pierwszy w życiu kobiecie, za to, że jest taką nieodpowiedzialną matką.

Michael trafił kiedyś na pewien cytat polskiego autora.

„Nagle tak cicho zrobiło się w moim życiu bez ciebie...”

Nie rozumiał wtedy dokładnie co mógł czuć wypowiadający je człowiek, ale teraz to zrozumiał. Po zaledwie dniu spędzonym z tą maleńką istotką, teraz gdy wyjechała czuł ogarniającą go pustkę...

~*~

Po całonocnych poszukiwaniach Irene zaczęła tracić już nadzieje. Wiedziała, że nie powinna się poddawać, ale sprawdziła już wszystkie możliwe miejsca gdzie dziewczynka mogła pójść sama. Przecież to dopiero dwuletnie dziecko, nie maratończyk. Nie mogła zajść nawet do połowy tego co sprawdziła,a co dopiero dalej. Zrezygnowana wróciła pod dom, usiadła na krawężniku i zaczęła płakać. Jej córka. Jej kochane maleństwo. Jej malutka Ania...

Nagle przed nią zatrzymał się czarny samochód, dziewczyna szybko głowę gdy usłyszała radosny krzyk swojej pociechy.

- MAMUSIU!

- Boże Annie, gdzieś ty była!

- Mamusiu byłam u tatusia – powiedziała radośnie dziewczynka, a serce Irene stanęło na chwilę po usłyszeniu tych słów. Niepewnie spojrzała w stronę samochodu, jednak odetchnęła kiedy wysiadł z niego kierowca i nie był nim na szczęście ojciec dziewczynki. W końcu skąd on by się tu miał wziąć. Przecież od roku siedział w więzieniu...

- Oh, kochanie. Tak bardzo się martwiłam, nie rób mi tego więcej. Dlaczego wyszłaś sama z domu?

- Bo babcia śpała a ja nie ściałam jej obudzić, a tak baldzo mi się nudziłoooo...


Irene odetchnęła z ulgą podziękowała mężczyźnie który odwiózł jej córkę do domu. Chciała zaprosić go na kawę jednak mężczyzna powiedział, że musi wracać do pracy, wziął jedynie od młodej kobiety numer telefonu, który w niego wmusiła z przyrzeczeniem, że jeśli będzie kiedykolwiek czegoś potrzebował to ma dać znać, a ona stanie na uszach byleby tylko mu pomóc. Weszła do domu i upewniwszy się, że jej córka jest cała i zdrowa położyła młodą spać i sama również zasnęła obok niej... To był naprawdę długi dzień dla Irene jednak zdenerwowanie dało się we znaki. Co chwilę budziła się w nocy i sprawdzała czy jej kruszynka wciąż leży obok. Nad ranem zrezygnowała z dalszego snu i zaczęła rozmyślać o swoim życiu. Była młodą, dwudziestodwuletnią kobietą. Miała dwuletnią córkę, która była całym jej życiem. Studiowała dziennikarstwo a nocami pracowała w klubie żeby niczego jej szkrabowi nie zabrakło. Nie mogła narzekać. Praca nie była tą wymarzoną, ale jakoś sobie trzeba było radzić. W opiece nad córką pomagała jej mama, a babcia Annie. Z ojcem dziewczynki nie utrzymywała kontaktu. Jedyną dobrą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobił w swoim żywocie było danie jej córki...

_________________________________________________________________________________

Na koniec. Komentarz mojej siostry jak przeczytałam jej fragment rozmowy Annie i Michaela:
"to nie może być twoje, bo jakieś takie za mądre". OK. WIARA WE MNIE <3

I chciałabym Was prosić z całego serca, jeśli wchodzicie tutaj, a piszecie coś swojego to proszę, a wręcz BŁAGAM zostawcie mi namiary na swoje opowiadania. Jestem jak ten narkoman bez możliwości dania sobie w żyłę, bo jeśli chodzi o to co czytam to muszę męczyć się czekając na nowe notki, a nic nowego nie umiem znaleźć i po prostu rozsadza mnie z braku fanfików!

Chociaż z drugiej strony nic mnie nie odciąga od nauki...
Ale ja chcę żeby mnie coś odciągało!

Dobra.
Nie ględzę już xD

czwartek, 23 stycznia 2014

Mowa cztery? :D

Oh ludzie ile ja się tego naszukałam!
A w końcu zdjęcia i tak nie znalazłam tylko robiłam prt screena z filmiku...
CUTE :D

Marnuję czas na granie w stare gry na nintendo, a powinnam się uczyć, ale no ileż można! Przyjechałam do rodziców i trochę się lenię :)

I piszę, piszę, piszę żeby było jak najwięcej zanim coś tu wstawię, żeby nie zostawić Was z tym wszystkim w połowie. :)

wtorek, 21 stycznia 2014

Mowa numer trzy

Hejo,

dzisiaj rozbroiłam egzamin, który mogłam mieć za sobą już w sobotę, jednak głupota zwyciężyła, niestety... ale lepiej późno niż wcale. Jeszcze jeden egzamin przede mną a potem do 22 lutego wolne. Nie powiem, cieszę się bardzo :D
Tym czasem dzisiaj w ramach odstressingu włączam sobie właśnie dangerous live in bucharest się delektuję. Chociaż przez ostatnie trzy doby nie zaznałam snu więc moje oglądanie może skończyć się bardzo szybko, ale... może nie :D






sobota, 18 stycznia 2014

Oh, Boże niech ktoś mi powie dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam?!


If you don't love me!
What will I do baby?!
Cause I'm in love with you!



Boże, geniusz xD





Swoją drogą mam takie pytanie (nawiązuję do BAD25, bo tam też o tym mówili) czy Wam też Liberian Girl się pomyliła z bibliotekarką?
Bo ja jestem tępa z angielskiego, ale kurde jakoś nigdy nie pomyślałabym, że można to wziąć za bibliotekarkę dopóki moja babka z angielskiego w technikum nie zaczęła chwalić PIOSENKI JACKSONA O BIBLIOTEKARCE.
Szczerze powiedziawszy jak to usłyszałam to potem przeszukiwałam wszystkie płyty za taką piosenką. i kurde załamałam się bo nie znalazłam hahahaha
Dopiero jak któryś raz z kolei podała ten przykład to zorientowałam się o co tej kobiecie chodzi xD



W ogóle, co czujecie jak słuchacie piosenek Michaela?
Bo ja tego cholera nie umiem określić. Jak jest źle to siedzę i ryczę, a jak jest średnio, albo zarąbiście to dostaję takiego kopa energii, że mogłabym jechać tydzień bez sny i kawy. Mam wrażenie, że mogę wszystko. Że jestem w stanie nawet przenosić góry. I w ogóle no.. KURDE!
Właśnie teraz dostałam takiego kopa, jakby był co najmniej środek wakacji, piękna pogoda a ja odpoczywałabym gdzieś tam. Oh kocham to uczucie.
Mama zawsze powtarzała, że miłość uskrzydla...
Widać nawet ta fanowska <love> xD


piątek, 17 stycznia 2014

Notka jakaś tam

Siemka!

Jutro mam ważny egzamin więc chwilowo mam tutaj zastój, poza tym oczywiście musi cokolwiek powstać, żebym mogła tu wrzucić. Zaczęłam już coś pisać, nie wiem co z tego wyjdzie, ale już jest ZARYS. Myślę, że w przyszłym tygodniu może się pojawić, a dopóki nie pojawi się notka, będę Was męczyć grafiką/filmikami i innymi pierdołami, oczywiście tematycznie nawiązywać będę do bloga więc może Was nie zamęczę aż tak bardzo!



Dobra, kończę i lecę się uczyć systemów politycznych, bo jak nie jutro to za dwa tygodnie będę się znów musiała z tym bić niestety.. Byle trzy :D




a teraz przedstawiam Wam Michaela:
 <3
 Kocham to zdjęcie :3
 Skrzywdzę Was też trochę moją "twórczością", przepraszam :P
 O i jeszcze jedna...
A to jedna z moich przeróbek, które lubię najbardziej :D

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Las

Oh, ciężki weekend za mną. W niedzielę miałam dwa egzaminy, na szczęście ogarnęłam je na tyle, że mogę być dumna, chociaż punkt brakujący mi do 4 z angielskiego nieco mi psuje humor :P
Z drugiego na szczęście dwie czwóry, ale dobra koniec chwalenia się ;P
Wiecie co? Chyba za dużo (w ogóle to jest możliwe?!?!) Michaela ostatnio wokół mnie, bo śnił mi się dzisiaj (nie narzekam, oj niee...) nie pamiętam o czym był ten sen, co nie zdarza mi się często. Wiem tylko, że był całkiem milusi i nie specjalnie chciało mi się wstawać rano z nadzieją, że przyśni mi się ciąg dalszy, czy coś.
Swoją drogą, włączyłam sobie BAD25 z canal+ i powiem Wam, że jakby nie huk na budowie za oknem to byście tego dzisiaj nie czytali bo się zagapiłam, za-oglądałam, zasłuchałam i wszystko co tylko mogłam za... razem z zakochałam!
"Ale super, ktoś tu nasikał..."
Oj ludzie...
Powiem Wam, że to wszystko napawa mnie taką energią. Naprawdę. Dostaję wręcz ADHD. Swoją drogą. Kiedyś, dawno temu słuchając ok 2 w nocy Dirty Diany, siedziałam koło biurka na którym stała lampka. Takiego ADHD dostałam, że jak zaczęłam fikać to wyżej wymieniona zleciała mi na tą moją chorą łepetynę. Metalowa lampka średnio miękka na długo wyleczyła mnie z "tańcowania" po nocy.
Za to jak pod koniec zobaczyłam Jarmaine'a powiedziałam tylko "nie mów tego... proszę." Cholera jestem walnięta, ale nie obejrzałam do końca. Nie potrafiłam. Nie wiem czy pamiętacie, że pogrzeb był emitowany w tv? Zaczęłam oglądać i... koniec. Nie potrafiłam. Do tej pory nie obejrzałam tego do końca...
Dobra. Uspokoiłam się i skończyłam oglądać. Dzisiejsza miniaturka stała dzisiaj pod naprawdę dużym znakiem zapytania. Skończyłam oglądać film i postanowiłam w końcu zabrać się za poprawianie tekstu. Po otwarciu pliku poryczałam się i nie byłam w stanie nic napisać. Ta miniaturka była dla mnie trudna. Powstała na drugi dzień po dacie na końcu notki. W tym momencie biorę się za pisanie... i powiem Wam, że robię to dla Was, ale przede wszystkim robię to dzisiaj dla siebie. Chyba tego potrzebuję...

Kocham Was.

________________________________________________________________________________

~*~

Ze wszystkich stron otaczały mnie drzewa. Wszędzie rozbrzmiewał ich szum. Były piękne. Zielone. Wysokie. Pachnące. Obrośnięte miękkim, zielonym mchem. Było słychać szum rzeczki przepływającej gdzieś niedaleko. Stąpałam bosymi stopami po zielonej trawie. Moja suknia ciągnęła się po ziemi za mną. Była śliczna. Wyglądała prawie jak do ślubu. Prawie...

Jedyne co ją różniło to, to że była czarna. Podobnie jak mój nastrój w tym momencie.
Nie, nie należę do subkultury emo. Nie mam depresji. Nie jestem... dziwna.
Po prostu godzinę temu dowiedziałam się najgorszej rzeczy w moim życiu. Jest 4 nad ranem, wszystko budzi się do życia tylko ja myślę o śmierci...

O tej śmierci, która dotknęła nie tylko mnie, ale także miliony ludzi na świecie. Tych starszych i tych młodszych. Kobiety i mężczyzn. Babcie i wnuczki. Ludzi o kolorze skóry ciemnej jak i tej całkiem jasnej. W tym momencie wszyscy byliśmy tacy sami. Wszyscy równie pogrążeni w bólu. Czuliśmy tę samą rozpacz...

Tak naprawdę byliśmy teraz jednym, małym chłopcem o ciemnej skórze z afro na głowie, mężczyzną z karnacją kawy z mlekiem i kręconymi włosami, ubranym w skórzane ubrania ze sprzączkami, Mężczyzną z krótkimi włosami, w potarganych ubraniach trzymającego się dwóch drzew, któremu wiatr, piasek i wszelkiego rodzaju liście leciały na twarz, odbijały się od jego policzków, drażniły oczy i gardło. Byliśmy człowiekiem, który kochał dzieci, który przejmował się losem innych i który kochał nas tak samo jak my jego.

Nie wiedział o naszym istnieniu, nie wiedział kto jak wygląda, ale nas kochał, za to, że zawsze byliśmy z nim. Za to, że będziemy jego muzykę przekazywać dalej oraz za to, że go kochamy. On kochał nawet tych, którzy dopiero teraz go pokochają. Bo wszystki tak naprawdę, mimo tych wszystkich różnic, jesteśmy tacy sami...

Między wysokimi drzewami znalazłam jedno, powalone. Jego kora była sucha. Martwa. To przez ostatnie nawałnice, które przeszły nad Polską. Przetrwały tylko najsilniejsze. Tak...
On też był silny. Przetrwał wiele.
Katowanie przez ojca, oskarżenia o czyn, którego nie popełnił. Ba! Czyn, którego się brzydził! Ptzetrwał oskarżenia o wybielanie skóry, a także nie przejmował się kiedy ludzie mówii mu, że jest dziecinny i dziwny...

Jednak czy na pewno się nie przejmował? Przecież tego nie wiemy. Kiedy przebuwał w domu, sam... może właśnie wtedy przeżywał to bardziej niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić? Tyle pytań... a odpowiedź zna tylko nieliczna grupa osób. Tych najbliższych.

Usiadłam na powalonym drzewie i wpatrywałam się w wiewiórkę biegającą po polanie.

Tak. Jest 26 czerwca. A ja jestem w lesie koło mojego domu. I tak. Mówię o Michaelu Jacksonie. Człowieku, którego uwielbiam i szanuję już 12 lat.
12 cholernie długich lat, wypełnionych jego wspaniałą muzyką. Mam na imię Wioletta. Właśnie skończyłam pierwszy rok technikum. Mam 17 lat, czerwone włosy, na nogach trampki i tą długą suknię na sobie.
Nienawidzę sukienek. Nie mam pojęcia dlaczego ją ubrałam.
Nagle poczułam, że nie jestem sama. Usłyszałam kliknięcie aparatu. Odwróciłam szybko głowę i ujrzałam Martę. Moją przyjaciółkę z dzieciństwa.
Nasze drogi się rozeszły dawno temu. Nie utrzymywałyśmy kontaktu od paru lat przez sytuację, którą znałam ja, ona i jej rodzice. Nie ważne. To za bardzo boli, żeby o tym opowiadać. Strasznie się zmieniła, nie rpzypominała mi siebie sprzed lat zanim wyjechały ze swoją mamą daleko po tym wszystkim. Jednak z jakiegoś powodu wiedziałam, że to ona. Może to jej oczy? Czarne, kręcone włosy? Nie wiem.

Podeszła do mnie z uśmiechem i zrobiła mi kolejne zdjęcie. Nie odzywałyśmy się do siebie. Ona chodziła naokoło mnie i robiła mi zdjęcia, a ja siedziałam i starałam się nie zwracać na nią większej uwagi. Czułam się jak małpa w zoo, ale w obecnum stanie było mi naprawdę wszystko jedno co się dzieje wokół mnie. Nie obchodziło mnie nic oprócz bólu, który rozrywał mnie od środka.

Zerwał się wiatr. Liście drzew szumiały popychane przez lekki podmuch. Szuk układał się w muzykę. Skupiłam się na nim. Nic się nie liczyło tylko ten dźwięk. Doszedł do tego plusk wody w rzece. Nagle po raz kolejny dzisiaj poczułam, że ktoś mi się przygląda. I nie była to Marta. Ona dalej chodziła naokoło mnie i robiła te przeklęte zdjęcia. To był ktoś inny. Ktoś, kto spowodował, ze w moim brzuchu zaczęły się kotłować motyle. Siedziałam tyłem do niego, ale czując jego wzrok na karku przechodziły mnie ciarki. Chciałam się odwrócić jednak coś mi nie pozwalało. Jakaś siła mnie blokowała. Tak, to chyba był strach. Usłyszałam szum liści, kiedy przybysz zrobił parę kroków do przodu. Jestem pewna, że podszedł już na tyle blisko, że było gowidać. Nastała cisza. Miałam wrażenie, że nawet liście przestały się poruszać, a rzeka płynąć. Marta przestała mi robić zdjęcia, schowała się po drugiej stronie polanki między drzewami. Czy ten człowiek jest aż tak niebezpieczny?

Wiewiórka, która wcześniej bawiła się na polance biegła teraz w moją stonę. Ominęła mnie i popędziła ptosto na przybysza.
To właśnie ta sytuacja mnie ośmieliła. Powoli odwróciłam głowę czując coraz większe podniecenie. Odwróciłam się całkiem w jego stronę. Wytężyłam wzrok próbując dostrzec coś między gałęziami, aż zobaczyłam...

Ujrzałam człowieka, który był tak piękny, że nie potrafię tego opisać. Jego brązowe oczy miały w sobie radosne iskierki, hipnotyzowały. Te oczy przypominały oczy dziecka. Jego karnacja była koloru mlecznej czekolady, czarne loki opaday na ramiona, a na ustach miał szczery uśmiech. Wokół niego rozciągała się jakaś dziwna auta, która dochodząc do mnie wykrzywiła moje usta w równie szeroki jak u niego.

Podeszłam powoli do Michaela i pogładziłam go po policzki. Był taki ciepły... Jakby miał gorączkę. A może to nie on? Może to moje ręce były po prostu takie zimne?

-Witaj. - powiedział patrząc w moje oczy. Ja zamiast odpowiedzieć przylgnęłam całą sobą do jego ciała. Przez chwilę miałam wrażenie, że on się przewróci, ale nie. Trzymał mnie mocno, gładząc moje włosy.
-Czy ty... - wyszeptałam w jego ramię. Byłam pewna, że nie dosłyszał mojego pytania, jednak on po chwili na nie odpowiedział.
-Tak.
Jego delikatny głos rozniósł się echem po lesie wracając do mnie kilkakrotnie. Uderzając w moje uszy, a następnie serce. Osunęłam się na trawę i zaczęłam płąkać, a on kucnął obok mnie.

Przyłożył palec do mojej brody i lekko ją podniósł tak, że moje oczy spojrzały znów prosto w niego.
-Jesteś chociaż szczęśliwy? - spytałam czując jak gorące łzy spływają mi po policzkach.
-Tak. - po raz kolejny usłyszałam z jego ust potwierdzenie. Jego ciepły oddech owionął moją twarz. Przytulił mnie, a ja w miejscu gdzie wcześniej czułam w sercu ból poczułam ciepło.
Michael wstał i pociągnął mnie za sobą. To było pożegnanie. Czyżby żegnał się tak ze swoimi fanami? Przytulił mnie jeszcze raz z całej siły i odszedł między drzewa. Liście go przysłoniły, a ja zaczęłam biec za nim by móc jak najdłużej przebywać w jego towarzystwie. Biegłam przed siebie, lecz drzewa za którymi zniknął zamiast się przybliżać, oddalały się. Zaczęłam krzyczeć jego imię i płakać. Potknęłam się o korzeń i wywróciłam raniąc sobie boleśnie kolana. Ktoś mną zaczął potrząsać. Otworzyłam szeroko oczy. Wokół mnie panowała ciemność. Twarz miałam mokrą od łez, leżałam na czymś twardym, a nade mną widziałam oczy mojej siostry. I wciąz krzyczałam jego imię.
Tak.
To był sen.

Piękny.

Po tym wiedziałam już, że Michael jest szęśliwy gdziekolwiek jest.
Jest już 27 czerwca.


~*~

________________________________________________________________________________

Przepraszam Was bardzo za to wszystko. 
To naprawdę był mój sen, dlatego niektóre fragmenty mogą być dla Was niezrozumiałe, jednak dla mnie mają sens większy niż mogłoby się wydawać. Jednak nie mogę Wam wszystkiego powiedzieć, to jest bardzo trudne i bolesne. Powiem tylko tyle, że postać mojej przyjaciółki na pewno symbolizuje pewną plotkę...
Trudne to wszystko jest dla mnie...

Kocham Was. Naprawdę kocham Was bardzo mocno...
3xff#f00000xhx#000000xhx#ffffffxff2xffMichaelxfxxfxJacksonxfxxfxMJxfxxfx♬ xfxxfx❤xfxxfx♥xff15xff100xff90xff5xff15xff50xff0